Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Adoptuj przyjaciela na całe życie

lipiec 29 2019

Adopcja ratuje życie, nie ma co do tego wątpliwości. Szukasz psiego towarzysza? Przejrzyj nasze „adopcyjne anonse”.

Wakacje to okres radości. Wyjazdy, słońce, nowe miejsca, nowe doświadczenia, nowi ludzie. Wszystko wokół emocjonuje i zachwyca, wielkimi haustami chwytamy barwy, zapachy, dźwięki, rozmowy, inne kultury. To także okres wielu psich nieszczęść, kiedy to wielu ludzi porzuca zwierzęta, bo stają się przeszkodą w wyjeździe na wymarzony urlop… Zatrzymaj się na chwilę, popatrz na naszych podopiecznych i może do któregoś z nich uśmiechnie się Twoje serce. Adoptuj psa.

Psiaki przebywają w Schronisku w Korabiewicach, około 60 km od Warszawy. Każdy z nich jest wyjątkowy, ma swoją – często trudną – historię i szuka tego swojego prawdziwego człowieka. Na wakacje, jesień, zimę, cały rok i całe życie.

Alef i Amorowa (adoptuj w pakiecie)

fot. Joanna Laskowska

Niby nas dwoje, a od lat jak jedno, ciągle razem. Jak papużki nierozłączki. Jak Bonnie i Clyde. Jak Scarlett O’Hara i Rhett Butler. A czasem jak Bolek i Lolek albo Flip i Flap. Mamy w sumie pewnie około 20 lat, brzmi fajnie, prawda? Tak młodo. Dlatego nikomu nie mówimy, że spędziliśmy tutaj najlepsze lata naszego życia, chwile ciężko kapią. Wolno, a jednak bezlitośnie. I rzadko widzimy świat na zewnątrz. Czasami tylko – kiedy nas zabiorą na przykład na badania do kliniki – wyjeżdżamy za wielką bramę i możemy popatrzeć przez okno samochodu na pola, łąki i lasy, których nasze łapki nigdy nie poznają i nie sprawdzimy, jak to jest pochodzić po trawie innej niż ta na łące schroniskowej. Nie zrozumcie nas źle – nie oczekujemy od życia strasznie dużo. Lubimy naszych wolontariuszy, wiemy, że dają nam tyle, ile mogą. Wiemy, że sią starają. I że już jesteśmy starsi, może nie tak piękni jak kiedyś. Ale bardzo byśmy chcieli, żeby ktoś nas przyjął do siebie – jest nas tylko dwoje: ważymy troszkę ponad 15 kg i troszkę ponad 20 kg. Jesteśmy mili i lubimy ludzi. Mamy dość dobre charaktery, no, dobra, Amorkowa bywa czasami złośliwa, ale szybko się uspokaja. Ładnie chodzimy na smyczy. Zadowolimy się wspólnym siedzeniem i przytulaniem, niespieszną zabawą, pzryzwoitym jedzeniem. Wiemy, że dużo dobrego nas czeka, jeśli tylko ktoś przygarnie nas do domu. I wiemy, ile dobrego możemy dać. Bo nikt tak nie docenia życia jak ktoś, kto poczuł, jak bardzo jest ono niepewne, krótkie i jak nierówne szanse rozdaje los.

Grimm

fot. Joanna Laskowska

Pamiętasz, jak uczyłeś się liczyć? Najpierw do 10, potem do 100. Albo jak uczyłeś się angielskiego. Znowu najpierw do 10. Potem pani kazała ci się uczyć numerów telefonów, numerów domów. Żebyś sobie utrwalił cyferki. Kiedyś na pewno przebiegło przez twoją głowę pytanie: dlaczego psy żyją krócej niż ludzie? Mamo, dlaczego? A mama powiedziała, że psi czas biegnie inaczej niż ludzki, że psi rok to siedem lat ludzkich. Pamiętasz, jak nie mogłeś zrozumieć, dlaczego świat jest tak dziwnie urządzony? Jestem Grimm. Mam już ponad 10 lat. To chyba strasznie dużo, prawda? Są dni, kiedy myślę sobie: jeszcze nic straconego. To nieważne, że w życiu nie wyszedłem dalej niż brama schroniska. Trudno, że nie widziałem nigdy nic poza tymi samymi płotami, bramami, twarzami, taką samą miską, karmą, smyczą. Że tyle widziałem zmian pór roku, śnieżyc, wiatrów, burz, a wszystko to w tym samym miejscu, za tą samą kratą. Wciąż jestem pięknym psem o urodzie pierwotnego, prawdziwego psa – wilka. Jestem w dobrej kondycji. Cieszę się spacerami. Jestem wciąż postawny, o wyprostowanej, pięknej sylwetce. Zachwycam się człowiekiem i nawet tymi krótkimi wspólnymi chwilami spacerów, dotyku i dobra, które mi daje. Znam podstawowe komendy, zasady chodzenia na wspólne spacery z opiekunem, jestem uwodzicielskim starszym panem w stosunku do suczek. Mam w sobie dużo łagodności, radości, ale też zdecydowania i niezależności. Wiem, że adopcja starszego psa to ryzyko, ale wiem też, że zrozumiesz, że nie ma nic straszniejszego niż patrzeć, jak czas mija, a prawdziwe życie biegnie poza nami.

Hania

fot. Joanna Laskowska

Jestem Hania. Myślicie pewnie: ot, taka Hania jakich wiele. Niezbyt wysoka, niezbyt efektowna, nie taka och-jaka-piękna na pierwszy rzut oka. Nie skaczę na furtkę, gdy przechodzi człowiek, nie pcham się do ludzkich rąk i nie kręcę ogonkiem jak szalona. Jestem nieśmiała, trochę wystraszona. Czekam, aż pewnego dnia przyszedł ktoś, kto postanowił, że wyciągnie mnie z tego kąta w boksie. Że nie da mi tutaj tak siedzieć i bać się świata. Ktoś już pokazał dotyk i ciepło ręki. Pokazał, że człowiek to nie uderzenie, nie złość, nie krzyk. Pokazał mi, że człowiek jest fajny i ja jestem fajna. Poszliśmy na pierwszy spacer, a człowiek pochwalił, że pięknie umiem chodzić na smyczy. Obejrzeliśmy razem kawałek świata – łąkę, kamienistą drogę, pastwisko koni, górkę, na której biegają kozy, a człowiek powiedział, że tak pięknie otwieram się na świat mimo swoich lęków przed tym, co nieznane. Potem człowiek jeszcze powiedział, że świat ma mi dużo do zaproponowania, tylko muszę mu na to pozwolić. Powiedział, że takie jamniko-owczarki jak ja też zasługują na swoje miejsce na Ziemi. Jak każdy. Że to dobrze, że jestem młoda, nieduża, sięgam trochę poniżej kolana. Że jestem mądra i spokojna, nie jestem nachalna. Że umiem komunikować się z innymi psami, nie wchodzę w niepotrzebne konflikty, ale też nie pozwalam innym na zbyt wiele. Od tego momentu zaglądam w każde ludzkie oko i zastanawiam się, czy wśród ludzi mijających mój boks jest właśnie Ten Mój Człowiek. Każdego dnia podchodzę troszeczkę bliżej siatki i coraz odważniej wypatruję, czy przyjdzie ktoś, kto szuka właśnie mnie i zabierze mnie ze sobą do prawdziwego domu.

Hexa

fot. Dorota Majcher

Kiedy czarny kot przebiegnie ci drogę, zamykasz oczy i robisz trzy kroki w tył. Prawda, że tak robisz? Nie, nie, ja wiem, że nie jesteś przesądny. Tylko tak po prostu, ktoś cię kiedyś tego nauczył. Wiesz, że to nieprawda, ale na wszelki wypadek cofasz się. Uff, nieszczęście odegnane. Ale ja też jestem czarna. Czarna jak noc. Czarna jak kawa. Czarna jak tylko czarne mogą być los i myśli samotnego psa, który traci swoje życie w schronisku. Mam 4 lata. Jestem więc młoda. Wysoka, postawna, silna. Jestem energiczna, wesoła, mam piękną sierść, piękną sylwetkę, a uroda przecież jest w życiu bardzo ważna. Jestem bardzo towarzyska, chętnie się bawię piłeczką, chętnie biegam z człowiekiem, chętnie poznaję świat, chodzę na aktywne spacery – podobno ci otwarci na świat są jeszcze bardziej lubiani niż ci piękni. To prawda, mam swoje ciemniejsze strony: słabo sobie radzę z innymi psami, a małe dzieci też źle mi się kojarzą. Nie wiem, czy to strach czy wrodzona niechęć, czy może kiedyś jakiś mały człowiek zadał mi dużo bólu… Pracuję nad tym. Bardzo chcę się uczyć, korzystać ze swojej psiej inteligencji i oddania człowiekowi. Potrafię pięknie współpracować z człowiekiem, zachwycać się wspólnym czasem. Powiedz mi więc, co jest ze mną nie tak. I dlaczego szczęście nie jest rozdzielone równo na świecie.

Hip

fot. Kuba Wierzynkiewicz

Nie jestem jednym z tych, którzy proszą, patrzą błagalnym wzrokiem. Nie proszę o litość. Jestem tym, który się stara, cieszy, wciąż nie traci nadziei. Mówią o mnie: żywiołowy, przyjacielski, odważny, ciekawski. Mówią: on uwielbia się bawić, kocha towarzystwo. Chwalą, jak pięknie zachowywałem się na wycieczce do miasta, jak spokojnie i pewnie szedłem w miejskim hałasie i zgiełku. Jak coraz mniej ciągnę na smyczy i coraz lepiej panuję nad swoimi emocjami. Jak zaskakuję ciągle czymś nowym: niby miałem nie być fajny dla psich kumpli, a umiałem się zaprzyjaźnić, mimo że jestem miksem AST, a one nie mają dobrej sławy… Wstaję rano, prostuję łapy i walczę z każdym dniem. Przychodzi człowiek – świetnie – nakarmi mnie, pójdziemy na spacer, pobiegnę za rzuconą piłeczką. Przyjdzie z małym człowiekiem – też fajnie, przecież lubię dzieci. Odejdzie. Bo oni zawsze odchodzą. Ja to wiem. Teraz odchodzą, bo mają inne psy do nakarmienia czy wyprowadzenia – przecież tyle nas jest w schronisku. Rozumiem. Wiem. Gram tego wesołego, fajnego chłopaka, który sobie ze wszystkim tak dobrze radzi. A kiedyś ten ktoś najważniejszy odszedł, bo już mnie nie chciał. Otworzył samochód, że niby stajemy tylko na chwilę, jak wiele razy wcześniej. Wyskoczyłem uradowany popatrzeć, co to za nowa okolica. A potem usłyszałem głuchy trzask zamykanych drzwi i zostałem sam. Skleiłem swoje złamane serce ten jeden, najważniejszy raz. Nie dałem się. Trwam. I wciąż mam nadzieję.

Kapitan

fot Kuba Wierzynkiewicz

Nie widzę. Co to za Kapitan, powiecie, który nie widzi. A ja mówię, że widzę to, co ważne: zapachy, smaki, dotyk czy powiew wiatru. Czuję, jak zmienia się powietrze, kiedy nadchodzi niepogoda, kiedy będzie padało, ale też kiedy przychodzi ktoś, kto mnie nakarmi, pogłaszcze czy zabierze na spacer. To mało, pomyślisz. Nie, to dużo w porównaniu z tym, co miałem wcześniej – zamknięciem w izolatce bez dostępu do światła, trawy czy piasku. Beton, zimno. Często myślałem o tym, że jestem nikomu niepotrzebny. Że tak skończę. Przykuty do budy, nie poznając świata. Ludzie mnie omijali. Myśleli pewnie, że skoro nie widzę, to i nie czuję. A teraz mieszkam w lepszym miejscu. Teraz wychodzę na łąkę. Ktoś przychodzi i mówi do mnie. Pytają jak się czuję. Czy dzisiaj wszystko w porządku. Mówią: jaki jesteś piękny, Kapitanie. Mówią, że jestem trochę jak dostojny owczarek długowłosy, że potrafię się uśmiechać, że mimo że nie widzę, to uważnie słucham i nawiązuję kontakt. Uwielbiam dotyk i głaskanie. Jestem starszym psem, który czeka codziennie i w każdej minucie na uwagę. Wybaczyłem człowiekowi krzywdy i wiem, że jeszcze zamieszkam w swoim domu.

Pan Parówka

fot. Kuba Wierzynkiewicz

Mam na imię Tytus. Dla przyjaciół: Pan Parówka. Jestem nisko zawieszonym miksem jamnika i ttb (tak, tak, takie kombinacje naprawdę zdarzają się na świecie). Mam około 6 lat, jestem niziutki – tak pod kolano i jestem samym parówkowym szczęściem i radością. Kobiety padają na mój widok – miły, rezolutny, szybko się uczę, mam rozkoszne, krzywe nóżki, a jak wykonuję komendę „waruj”, to od razu z przewrotem na bok. Ot, taki bonus. Nie ma we mnie agresji, jestem delikatny w stosunku do ludzi, przy psach jeszcze czasami nie umiem zapanować nad emocjami, ale mógłbym zamieszkać ze stabilnym psim kumplem. Nauczyłem się chodzić na luźnej smyczy, spacerować grzecznie przy nodze, szybko nadrabiam braki w wychowaniu i z prędkością światła staję się mistrzem dobrych manier. Wcześniej nie miałem nikogo, kto by mi pomógł i czegokolwiek nauczył, a teraz mam co jakiś czas towarzystwo moich wolontariuszy i z radością uczę się z nimi i bawię. Uwielbiam, jak mnie chwalą, pokazują nowe zadania, mówią, jakim jestem bystrzachą. I tylko czasem, kiedy pójdą już sobie do domu i zostanę sam jak palec, czuję, że codziennie mogłoby tak być wesoło i przyjemnie, czasem może trudno albo nudnawo, ale razem. Człowiek może jednego dnia miałby dla mnie troszkę więcej czasu, innego dnia troszkę mniej, ale zawsze bym przyszedł rano się z nim przywitać, poszlibyśmy na poranny spacerek, nim on pójdzie do pracy. Potem by wrócił, znowu byśmy pobiegli zobaczyć, co się dzieje na świecie, zjedlibyśmy obiad, poczytali coś razem albo pooglądali. Może byśmy poszli razem do znajomych albo nauczyli się czegoś nowego razem. Albo po prostu byśmy sobie tak zwyczajnie razem byli. Tylko gdzie jest ten mój człowiek?

  • Tekst: Pracownicy i wolontariusze Schroniska w Korabiewicach VIVA
  • Tekst ukazał się w numerze 7-8/2019 magazynu Vege