Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Wolontariat jak najbardziej dla mężczyzn

lipiec 29 2019

Czy wolontariat to tylko sprawa kobieca? Absolutnie nie! Co przyciąga do wolontariatu mężczyzn? I ilu ich właściwie jest?

Wolontariat – to słowo zrobiło wielką karierę. Wolontariusze są obecni na imprezach kulturalnych, akcjach charytatywnych, niezliczonych zbiórkach na różnorakie cele, w organizacjach wspierających dzieci, młodzież, seniorów, wreszcie w tych pomagających zwierzętom. Na plakatach zachęcających do zaangażowania się w wolontariat pojawiają się głównie kobiety. Czy to oznacza, że wolontariat to domena kobiet? A może to złudzenie?

W wolontariacie „zwierzęcym” – nazwijmy to w ten sposób – wydają się faktycznie dominować kobiety. Wystarczy spojrzeć na ogłoszenia adopcyjne, zdjęcia z podopiecznymi schronisk na stronach internetowych, liczne apele o domy i pomoc dla zwierząt. Pozory czy wierne odbicie rzeczywistości?

Schronisko dla Zwierząt w Korabiewicach, prowadzone przez Fundację Viva, ma dość liczne grono wolontariuszy. Zajmują się oni różnorakimi zadaniami – poczynając od spacerów z psami, przyzwyczajania psów do zabiegów weterynaryjnych poprzez oswajanie po wolontariat techniczny czy wolontariat „kozi”, a więc związany z opieką nad kozami. W gronie tym faktycznie więcej jest kobiet, ale jest także kilku panów. I wbrew temu, co można by sądzić, nie zajmują się oni tylko pomocą w sprawach technicznych – są aktywnie zaangażowani w opiekę nad psiakami i innymi zwierzętami, a także pomagają w działalności fundacji na wiele innych sposobów – uczestnicząc w kampaniach na rzecz zakazu hodowli na futra, prowadząc zbiórki na działalność fundacji itd.

Nie lubią mówić o sobie. Na moją prośbę o rozmowę właściwie każdy z nich powiedział: oj tam, o czym tu mówić, przecież to normalne, zwyczajne, każdy by tak zrobił. Nie było więc łatwo ich namówić do zwierzeń. Interesowało mnie, skąd właściwie impuls do takiej aktywności – za namową kogoś bliskiego czy ot tak, z potrzeby serca, z „nudów” czy może z jakiejś jeszcze innej przyczyny? Okazało się, że to cała fala różnorodnych historii.

Bartek, opiekun adoptowanego psa i wolontariusz zarówno w schronisku, jak i w warszawskiej grupie wolontariackiej Fundacji Viva!, mówi, że zadecydował przypadek, a właściwie to… pies. Bartek adoptował go z domu tymczasowego prowadzonego przez pracownicę i aktywistkę fundacji, która po jakimś czasie po adopcji zapytała, czy nie miałby ochoty pomóc przy przenoszeniu bud w schronisku.

Odpowiedział „pewnie, czemu nie”. I tak wsiąkł. Nie wciągnęły go za bardzo sprawy techniczne, ale za to praca z psami jak najbardziej. Zaczął poznawać psy, próbować rozumieć ich emocje, uczyć je, szkolić. Jak sam mówi, w pewnym momencie jego aktywność wolontariacka stała się lustrzanym odbiciem jego pracy w korporacji: postawił sobie cele – tyle a tyle psów, którymi się opiekował, miało znaleźć dom, jak maszyna wrzucał kolejne posty, szkolił psy na jeszcze i jeszcze lepsze, choć już był świetne, żeby tylko znaleźć im dom…

– W pewnym momencie dotarło do mnie, że to nie o to chodzi. Zwolniłem, dałem luz zwierzętom i sobie. Przecież nic nie może tu zostać zaplanowane co do najmniejszego szczegółu i wyliczone. I zauważyłem, że zniszczyłem sobie swój jedyny bezpieczny azyl. To dało mi do myślenia – mówi.

– A ty skąd się tutaj wziąłeś? – pytam Zbyszka, wolontariusza technicznego.

– Oj, Ania, daj spokój, o czym tu gadać? Zwierzętom trzeba po prostu pomóc. I jak my tego nie zrobimy, to kto to zrobi? – odpowiada.

– No, dobrze, ale skąd decyzja, żeby tutaj spędzać swój czas: przeważnie całe weekendy, a często także dni powszednie? – dopytuję.

– Jestem tutaj wolontariuszem od trzech lat, moja żona od pięciu. Wcale mnie nie zachęcała, nie namawiała. I właściwie nie chciałem tutaj przyjeżdżać, ale pewnego dnia okazało się, że schronisko zdecydowało się stawiać dla psów w boksach domki. I nie bardzo miał kto w tym pomóc. Przyjechałem i zostałem. Nie pracuję bezpośrednio z psami, cały czas jestem zaangażowany w wolontariat techniczny, ale zawsze mam pudełko z czymś smacznym do przegryzienia i każdy pies, który idzie z wolontariuszem na spacer, wie, że może do mnie wstąpić na coś dobrego.

Czasem wolontariat męski to tak naprawdę wolontariat rodzinny i do tego wielopokoleniowy. Witek, jego żona Ania, córka Irena i wnuczka Emilka to czteroosobowa ekipa wolontariacka, która pojawiła się w schronisku w Korabiewicach jako przyszła rodzina adopcyjna suczki Kani. Irena szukała psa do adopcji, a Kania przypominała jej kochanego psa, który odszedł. Rodzina jest wierna Korabiewicom, przyjeżdża regularnie od trzech lat. Witek zajmuje się głównie wolontariatem technicznym, ale – jak mówi – niezwykle sobie ceni kontakt z psami. Na początku wychodził z nimi na spacery, teraz jest tyle innych zadań do wykonania, że nie ma już na to czasu. Jego ulubione „techniczne” zadania to różne prace naprawcze bezpośrednio w boksach, tak żeby móc pogadać z psem, pogłaskać go, przy okazji oswoić te szczególnie lękliwe z dłuższą obecnością człowieka. Montowanie siatek zacieniających, osłaniających przed silnym słońcem, lub zabezpieczających przed zimnem i wiatrem osłonek w wyjściach domków to doskonała okazja.

Dla niektórych schronisko było świadomym wyborem. Mariusz, który jest wolontariuszem od 2018 roku, czyli od niedawna, był wcześniej w kilku innych miejscach, ale nie zagrzał tam miejsca. Wreszcie trafił do Korabek, gdzie swój czas dzieli między spacery z psami a prace techniczne.

– Z jakimi psami wychodzisz? Masz swoje ulubione typy? – pytam.

– Kiedy tutaj przyjechałem pierwszy raz, chciałem pracować z takimi psami, którymi nikt się nie interesuje. Starymi, brzydkimi. Takimi, którym samotność najbardziej będzie dokuczała. Życie trochę zweryfikowało moje plany i grono moich podopiecznych to duże, silne psy, niektóre z dość skomplikowaną osobowością – mówi.

Schronisko to jednak nie jedyna forma wolontariatu na rzecz zwierząt. Dla Bartka to był tylko początek.

Wkrótce dołączył do grona osób, które organizują happeningi, protesty, uświadamiają ludziom, co naprawdę dzieje się w hodowli przemysłowej, jak traktowane są zwierzęta na farmach, jakim cierpieniem okupione są futerkowe ozdóbki, ile kosztuje planetę jedzenie mięsa… Niedawno po raz pierwszy odwiedził targi koni w Skaryszewie.

– Aniu, ja, który nie wstaję z łóżka przed godz. 10, byłem na miejscu zbiórki o trzeciej nad ranem! To, co tam zobaczyłem, nigdy z mojej głowy nie zniknie. Brutalność, pijaństwo, wszystko, co najgorsze, co może być w człowieku. Wróciłem, a w mojej głowie ciągle rżały te przerażone konie. Dotarłem do domu i ten dźwięk wciąż był w mojej głowie. Jakby wrósł. Potworne – opisuje Bartek.

Podpytuję o mężczyzn Asię Jaworską z zaprzyjaźnionego Stowarzyszenia Mali Braci Ubogich zajmującego się pomocą osobom starszym i samotnym. Uczestniczę często w spotkaniach wielkanocnych i bożonarodzeniowych organizowanych przez Stowarzyszenie dla podopiecznych i co rusz mija mnie jakiś chłopak prowadzący starszą panią pod rękę, więc ciekawi mnie, czy i u nich mężczyźni są aktywni.

– Tak – potwierdza Asia. – W naszym stowarzyszeniu jest wielu mężczyzn. Oczywiście większość naszego zespołu to wolontariuszki, ale około 20 proc. to płeć męska. Młodzi, ale co ciekawe, także panowie w średnim wieku, aktywni zawodowo, prowadzący własne firmy, a jednak znajdujący czas na pracę wolontariacką dla osób starszych, samotnych, schorowanych, opuszczonych, często o bardzo trudnych życiorysach. Wielu z nich pomaga nam w organizowaniu wyjazdów dla seniorów, jeden z naszych wolontariuszy prowadzi dla podopiecznych zajęcia z niemieckiego. Ale to, co szczególnie mnie inspiruje i wzrusza, to że są mężczyźni, którzy spełniają się w zadaniach tradycyjnie nieuznawanych za męskie, a więc spotkaniach i rozmowach z podopiecznymi, wchodzeniu w trudne relacje. Wydobywają z siebie wielkie pokłady empatii, a ich zaangażowanie jest godne podziwu.

Na wszelki wypadek sięgam do źródła, czyli Głównego Urzędu Statystycznego. Ostatni raport na temat wolontariatu, który znalazłam, pochodzi z 2017 roku i opowiada o wolontariacie w roku 2016. Ku mojemu zaskoczeniu raport mówi: „Wskaźnik zaangażowania w wolontariat wśród mężczyzn wyniósł 36,1 proc., nieco niższy udział odnotowano wśród kobiet 34 proc., które jedynie w przedziale wiekowym 35–44 lata charakteryzowały się większą aktywnością – 42,1 proc. w stosunku do 39,3 proc. wśród mężczyzn w tym wieku”. Dalej raport szczegółowo omawia rodzaje prac, różnice w zaangażowaniu osób ze środowisk miejskich i wiejskich, różnice ze względu na wykształcenie wolontariuszy i inne ciekawe czynniki. Okazuje się więc, że twarde dane statystyczne bronią płci męskiej i absolutnie burzą moją domorosłą teorię.

– Co z tym zrobić? – pytam kolegę z pracy, w wolnych chwilach wolontariusza na imprezach biegowych.

– Nie ma znaczenia, ważne, że jest tyle dobrej woli w ludziach – odpowiada.

  • Tekst: Anna Trybuch
  • Tekst ukazał się w numerze 7-8.2019 magazynu Vege