Niektóre rośliny jadalne w ostatnich latach zdobyły światową sławę. Moda na konkretne produkty pociągnęła za sobą niespotykany dotąd popyt i wymusiła zwiększenie produkcji. Czy ten obrót spraw na pewno wszystkim się opłaca?
W naszych domach od czasu do czasu pojawiają się, w ramach kulinarnej ciekawostki lub modnego dodatku, mniej popularne gatunki i odmiany zbóż, kasz, owoców lub warzyw. Niektóre z nich sprytni marketingowcy nazwali „superfoods”. Tak określa się m.in. jagody goji, acai, nasiona chia, komosa ryżowa (quinoa) czy awokado. W tej szufladce znajdziemy produkty, którym przypisuje się wyjątkowe, prozdrowotne działanie. Niekiedy opisywane są jako remedium na rozmaite choroby cywilizacyjne, a sprzedawcy sugerują, że ich obecność w diecie nie jest możliwa do zastąpienia żadnym innym produktem.
Podobną sławę zdobywają w ostatnich latach kadzidła i oleje pochodzące z odległych od Europy stron świata. Egzotycznie brzmiące nazwy roślin i substancji pobudzają wyobraźnię i obiecują „oczyszczenie, detoksykację, wzmocnienie medytacji” lub nawet „uzdrowienie”. O co w tym wszystkim chodzi i czy naprawdę tylko kadzidło z Ameryki Łacińskiej zapewni nam lepszy sen, spokój ducha i rozwiąże nasze problemy? Przyjrzyjmy się wspólnie kontrowersjom wokół produktów popularnych na rynku eko i w sklepach ezoterycznych.
Lokalne znaczy lepsze
Niejednokrotnie poruszaliśmy już na łamach „Vege” tematykę roślinnego żywienia na bazie lokalnych produktów. Czy nie lepiej zamiast komosy ryżowej wybrać lokalną i tanią kaszę jaglaną, a zamiast awokado czerpać kwasy omega-3 ze swojskiego siemienia lnianego? Na to pytanie o względy zdrowotne i ekonomiczne każdy musi sobie odpowiedzieć sam. Przyjrzyjmy się jednak temu, co popularność „superfoods” robi farmerom i przyrodzie w miejscach, gdzie zamiast małych pól powstają olbrzymie monouprawy.
Kiedy 10 lat temu rozmawiałam na ten temat z moją koleżanką Adelajdą z Boliwii, nie dowierzałam, że quinoa stała się dla jej rodziny towarem luksusowym. Zboże, które przez tysiące lat było podstawą diety rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej, z roku na rok stawało się coraz droższe właśnie tam, w swojej ojczyźnie. Pomimo ogromu odmian zaczęto uprawiać przede wszystkim te, które najlepiej sprzedawały się w Europie i Ameryce Północnej. Pod uprawę wycinano w Boliwii i Peru połacie lasów, a pola uprawiano z niespotykaną dotąd intensywnością. Bardzo szybko obydwa kraje zaczęły odczuwać przyrodnicze koszty sukcesu komosy ryżowej na świecie: spadek bioróżnorodności, brak wody, wyjałowienie gleby i wzrost cen pożądanego na Zachodzie towaru, przez co lokalni konsumenci zmuszeni zostali do zmiany nawyków żywieniowych. Tylko dlatego, że ludziom na drugim krańcu świata marketingowcy wmówili, że jedynie komosa zapewni im zdrowie na długie lata.
Kontrowersyjna smaczliwka?
Na temat szkodliwości uprawy awokado napisano już tysiące artykułów. Zielony owoc stał się też tematem niejednego filmu edukacyjnego. Mimo to popyt na smaczliwkę (bo tak brzmi druga nazwa awokado) nie maleje, zapewniając producentom nieustające źródło dochodu.
Czy w popularności awokado jest coś złego? I tak, i nie. Jeśli korzystalibyśmy z niego z umiarem — co, jak wiemy, nie jest mocną stroną ludzkiej natury — być może nie musielibyśmy się martwić.
Awokado jest zdrowe i z całą pewnością warto włączyć je do diety. Należy jednak pamiętać o ciemniejszej stronie jego upraw i związaną z nimi degeneracją gleby, suszą i kontrowersyjnym tłem politycznym oraz społecznym. Dla wielu osób może to być skutecznie zniechęcający aspekt, a dla innych — coś kompletnie obojętnego. Wybór, jak w każdym z opisanych przypadków, należy do nas samych.
Warto mieć świadomość i wybierać mądrze, mając na uwadze dobro planety i ludzi, żyjących tysiące kilometrów od nas (o kontrowersjach wokół uprawy awokado pisaliśmy w „Vege” 3/2021 i 5/2021).
Palący problem
Ostatnie lata to też boom na kadzidła, ale nie takie, jak pamiętamy z lat 90., kiedy w sklepach orientalnych zaopatrywaliśmy się hurtowo w kartoniki z podłużnymi kadzidełkami. Te odchodzą pomału do lamusa jako nieekologiczne, pełne szkodliwych substancji produkty. Niektórym z nich przypisuje się nawet działanie rakotwórcze ze względu na zawarte w nich ftalany. W ich miejsce natychmiast pojawiły się kadzidła naturalne pochodzące z obu Ameryk: palo santo i biała szałwia. Pięknie brzmiące nazwy i kuszące opisy, obiecujące klientom niemalże magiczne działanie, zachęcają do zakupu na stronach sklepów ezoterycznych.
Obu roślinom przypisuje się moc „oczyszczania energii” (w tym celu okadza się nimi pomieszczenia i osoby), a także „pobudzania kreatywności i harmonizowanie umysłu” (cokolwiek to znaczy). Warto jednak pamiętać, że zarówno palo santo, jak i biała szałwia to część kultury Pierwszych Narodów. Co za tym idzie, ich sprzedaż, palenie i cały związany z nimi marketing jest po prostu zawłaszczeniem kulturowym. Palo santo, czyli „święte drzewo”, to drewienko pochodzące z drzew rosnących w Ameryce Łacińskiej. W zależności od regionu są to różne gatunki, które łączy wspólny mianownik: zgodnie ze starożytnymi wierzeniami rdzennych mieszkańców drewienka palo santo pozyskiwało się z drzewa, które samo się przewróciło, a następnie leżało na dnie tropikalnej puszczy, odgrywając nową rolę w ekosystemie, czyli przekazując otoczeniu cenne składniki mineralne, a także dając schronienie zwierzętom, grzybom i drobnoustrojom. Dziś powiedzielibyśmy o podobnej roślinie drzewo-świadek, bo pamięta ono czasy sprzed naszego przyjścia na świat. Właśnie takie drzewa stawały się w oczach rdzennych mieszkańców Ameryki Łacińskiej nośnikami magicznych mocy. Ich sędziwy wiek, doświadczenie i powiązana z tym naturalna mądrość miały pomagać ludziom w życiu. Drewno pobrane z takich miejsc miało się wyróżniać nie tylko wonią, lecz przede wszystkim właściwościami magicznymi.
Popyt na drewno kilku wybranych gatunków doprowadził do niemal całkowitego zaniku dwóch z nich. Trzeci, którego drewno najczęściej spotykamy w Polsce, Bursera graveolens, jest eksploatowany bez umiaru. Wszystko dlatego, że zapanowała moda na kadzidła.
Szacunek
Jeśli potraktujemy palo santo jako kulturoznawczą ciekawostkę, ważną dla danej grupy etnicznej i cywilizacji w konkretnym regionie, to mówimy o poznawaniu innych kultur w sposób pełen szacunku. Kiedy jednak próbujemy odtworzyć te rytuały we własnym domu, w innym kręgu kulturowym, spalając drewienko i okadzając nim swoją przestrzeń w celu „oczyszczenia”, to już jest zawłaszczenie. Dlaczego? Bo ani nie jesteśmy członkami kultur, które w ten sposób próbujemy naśladować, ani nie rozumiemy (i nie zrozumiemy) pełnego zestawu kontekstów, którymi dana kultura się rządzi. Spłycamy znaczenia i trywializujemy symbole, nadając im wygodną dla swojej rzeczywistości funkcję. Tak, jak nie zakładamy pióropusza Pierwszych Narodów Ameryki Północnej, tak nie powinniśmy palić drewienek palo santo.
Ta pozornie nieszkodliwa działalność, choć dziś zasłania się certyfikatami i „sprawdzonymi źródłami”, ma w istocie jeden cel: zarobek. Tak naprawdę ani nigdy nie będziemy wiedzieć, skąd pochodzi drewno, którym okadzamy nasze cztery kąty, ani nie będziemy w stanie dotrzeć do prawdziwych o nim informacji. Być może, kupując drewienka w dobrej intencji, w rzeczywistości przykładamy rękę do wycinki lasu? Skoro tak pieczołowicie sprawdzamy pochodzenie naszego pożywienia i rozliczamy nieuczciwych sprzedawców, to dlaczego nie mielibyśmy być podobnie konsekwentni w kwestii kadzideł z drugiego końca świata?
Równie kontrowersyjna jest biała szałwia, której niemal wszystkie naturalnie występujące siedliska w Kalifornii są objęte ścisłą ochroną. Ta rzadka roślina, czczona przez rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, na równi z palo santo zyskała popularność w kręgach miłośników ezoteryki. Ona także ma oczyszczać ciało, umysł i duszę, a jej wyjątkowe właściwości są opisywane jako niespotykane nigdzie indziej w królestwie roślin. To oczywiste nadużycie i nadinterpretacja opakowane w zgrabne opisy na stronach sprzedających kadzidła zawierające białą szałwię. Jak pisze Julia Wizowska, dziennikarka i blogerka znana niegdyś jako „Babka od śmieci”, boom na białą szałwię to sztucznie wykreowana potrzeba. Z rodzimych roślin możemy z powodzeniem uzyskać podobne kadzidła, a nawet wykonać je samodzielnie, zbierając w lesie zioła fragmenty kory, igły z drzew i inne fragmenty roślin. Gotowe miejscowe kadzidła można już także znaleźć w internecie, podobnie jak kosmetyki przygotowywane z „naszych” roślin.
Superfoods superblisko
Świadomość to pierwszy stopień do lepszego, bardziej przemyślanego życia, postępowania i wyrażania siebie. Warto czytać i wiedzieć, zamiast ślepo podążać za modą. Nawet gdy z wierzchu trend wydaje się etyczny, ekologiczny i zrównoważony. Gdy zgłębiamy temat, często się okazuje, że jedyną motywacją osób i firm, które próbują nam sprzedać coś nowego i „wyjątkowego”, jest zarobek. Po głębszej analizie możemy przekonać się, że podobnych składników mineralnych dostarczy nam rodzimy owoc czy warzywo, a egzotyczne zboże, owszem, jest zdrowe, ale równie dobra jest dla nas swojska kasza, której do tej pory nie zauważaliśmy na sklepowej półce. Kadzidło, jeśli już naprawdę go chcemy, możemy z powodzeniem wykonać sami, zbierając i susząc zioła. Poszerzymy wiedzę, w portfelu zostanie nam więcej pieniędzy, a przy okazji wybierzemy się na spacer na łąkę, która dotychczas wydawała się nam zwykłym nieużytkiem. Rozejrzyjmy się wokół i spróbujmy dostrzec, jak wielkie bogactwo roślin i rodzimych produktów otacza nas z każdej strony. Na świecie jest 400 tys. gatunków roślin jadalnych. Ile z nich rośnie w naszym sąsiedztwie?
***
Większość ziół i ich kwiatów możemy suszyć i przygotowywać z nich herbaty.
Podgarycznik, pokrzywa, czosnaczek pospolity, miodunka plamista, bluszczyk kurdybanek, szczawik zajęczy, fiołek wonny, stokrotka — wszystkie te rośliny można łatwo znaleźć na łąkach, przy lesie, a nawet w parkach czy na miejskich trawnikach. Najlepiej zbierać te, które rosną poza miastem. Wszystkie nadają się do sałatek, smoothies, pesto czy kotletów (szczególnie pokrzywa i czosnaczek). Młode liście podagrycznika świetnie smakują na surowo, można z nich też przyrządzić zupę.
Stokrotki, krwawnik, mniszek pospolity i rzeżuchę łąkową można śmiało dodawać do sałat. Z powodzeniem posłużą też jako jadalna dekoracja. Rzeżuchę łąkową możemy wykorzystać jako przyprawę ze względu na ostry smak.
Koniczyny – łąkowa i biała – pasują do sałatek i jako dodatek do warzyw i zup. Są bogate w białko, a ich młode listki przypominają w smaku młody groszek. Można je też potraktować jako dekorację lub dodatek do herbaty.
Więcej inspiracji zielarskich znajdziemy m.in. na stronie Kasi Banaś sianko.org oraz w książkach o kuchni regionalnej Pawła Ochmana – Weganona.
Bogate źródło – Modny produkt – Lokalny odpowiednik:
kwasy omega-3 – nasiona chia – nasiona lnu (siemię lniane)
kwasy omega-9 – awokado – rzepak
witamina C – acerola – dzika róża i rokitnik
antocyjany – jagody acai i goji – aronia i czarna porzeczka
białko – amarantus i quinoa – kasza jaglana
- Tekst: Justyna Katarzyna Maras
- Tekst ukazał się w numerze 7-8/2-24 Magazynu VEGE