Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Śmierć jest. Tyle o niej wiemy

październik 24 2022

Naszą rozmówczynią jest Łucja Lange – członkini kolektywu Instytut Dobrej Śmierci, naukowczyni zawodowo związana z Uniwersytetem Łódzkim, fotografka, która bada doświadczenie żałoby (także w kontekście istot nieludzkich) i doświadczenie cierpienia osób z chorobami nowotworowymi.

Skąd wziął się pomysł kręgu żałoby po nieludziach?

Katarzyna Boni, która jest inicjatorką stojącego na Jazdowie Wietrznego Telefonu, zaprosiła członkinie i członków Instytutu Dobrej Śmierci do udziału w wydarzeniu, którego celem miała być ekspresja żałoby. Ta przestrzeń stworzona przez Kasię wydała mi się idealnym miejscem, by poruszyć kwestie związane ze stratą postrzeganą szerzej. Pomyślałam o kręgu żałoby ekologicznej, ale w którymś momencie doszłam do wniosku, że chyba bliżej mi teraz do mówienia o żałobie po osobach zwierzęcych niż tej po traceniu świata, jaki znamy. Stąd pomysł na krąg żałoby po nieludziach.

Celem takiego kręgu jest otwarta rozmowa, wymiana doświadczeń lub ich zdobywanie dzięki opowieściom innych uczestniczek i uczestników. W naszym mogłyśmy porozmawiać o tym, jak obawiamy się straty, która może nadejść, jak radzimy sobie z chorobą terminalną osób zwierzęcych, jakie emocje towarzyszą nam zarówno podczas towarzyszenia w chorobie, jak i w umieraniu, jak upamiętniamy nasze zmarłe osoby zwierzęce, jak radzimy sobie z emocjami, które pojawiają się w efekcie straty.

Jakie są różnice między żałobą po ludziach i po innych istotach?

Powiedziałabym, że nie ma różnic, ale wiem, że to też nie jest do końca prawda. Wszystko zależy od rodzaju straty, od naszego nastawienia, sposobu przeżywania i radzenia sobie ze stratą. W traceniu zwierzęcych towarzyszy trudne jest absolutnie wszystko, bo pomimo ponadstuletniej tradycji chowania zwierząt domowych w kręgach kultury zachodnioeuropejskiej taki rodzaj straty nadal nie spotyka się ze zrozumieniem i pełnym uznaniem społecznym. Nawet jeśli nie spotkamy się z krytyką ze strony otoczenia w związku z przeżywaniem śmierci osoby zwierzęcej, to już długotrwale utrzymujący się żal może sprawić, że usłyszymy popularne „to tylko pies/kot, weź się ogarnij”. Brakuje więc społecznej akceptacji żałoby po nieludziach.

Brakuje również czegoś, co nazwałabym otwartą możliwością indywidualnego rytualizowania straty – tu jest podobnie jak w żałobie po ludziach, z tą różnicą, że dla osób zwierzęcych „nie wypada”, a dla ludzi nie mieszczą się one w tradycji. Dlatego z mojego punktu widzenia (badaczki żałoby zarówno po ludziach, jak i nieludziach) różnice są dość rozmyte.

Czy można, przynajmniej w jakimś stopniu, przygotować się na odejście naszego pozaludzkiego przyjaciela np. kiedy wiemy, że ten moment się zbliża w związku z jego podeszłym wiekiem lub nieuleczalną chorobą?

Można się przygotować na jego odejście. Nie znaczy to jednak, że śmierć osoby zwierzęcej nas nie zaboli. Takie przygotowania najlepiej omówić z osobą, która opiekuje się naszym nieludzkim członkiem rodziny lub prowadzi go od strony medycznej. Warto poznać możliwe scenariusze, dowiedzieć się, czy jest szansa na domową eutanazję, nauczyć się rozpoznawać symptomy cierpienia itp. To jest wiedza, która ułatwia nam zagwarantowanie dobrego życia i godnej śmierci bez daremnej terapii, która tylko daje nadzieję, ale nie zatrzymuje ani nie kończy choroby.

Ze swojej perspektywy opiekunki straumatyzowanych kotów wiem, że dobra pomoc medyczna jest na wagę złota, ale ważne jest też uczenie się mówienia „stop, więcej nie”. Jak wiele opiekunek i wielu opiekunów zwierząt domowych mam zwykle problem z zaprzestaniem walki. Nie chcę tracić. Nie ma w stracie niczego fajnego. Kosztuje mnie to bardzo dużo i podjęcie decyzji o eutanazji odczuwam jako własną porażkę. Z drugiej strony, ponieważ wiem, jak wygląda inna śmierć, taka w męczarniach, za każdą eutanazją staram się przepracować ze sobą ten aspekt.

Zawsze zostają jednak wyrzuty sumienia. Ich nie umiem się pozbyć.

Każdy przeżywa żałobę na swój sposób, ale czy możesz podać przykłady radzenia sobie z bólem?

To trochę tak jak z radzeniem sobie z każdą inną stratą. Każdy ma swoje strategie, przy czym w przypadku zwierzęcych towarzyszy mamy trochę więcej opcji, bo mimo wszystko zwierzęce martwe ciało nie jest jeszcze tak stabuizowane jak ciało ludzkie. Ludzkie zwłoki w nielicznych przypadkach są preparowane, przechowywane, wystawiane – a i tak większość z nich budzi niesmak, niechęć, poczucie braku szacunku. W przypadku ciał zwierząt nie ma aż takiego dysonansu. Są więc osoby, które decydują się na wypreparowanie ciała swojego psa lub kota. Czasami chodzi o taksydermię, a czasami o same kości lub czaszkę. Inne osoby robią sobie tatuaże z imieniem, odciskiem łapki, podobizną lub datą śmierci osoby zwierzęcej. Jeszcze inne chowają nieludzi na cmentarzach dla zwierząt i tam ich odwiedzają lub przechowują ich prochy w domu w ozdobnej urnie.

Dla mnie te praktyki nie okazały się pomocne, stąd autoterapia z zastosowaniem fotografii. Dzięki niej mogłam wyrazić emocje związane ze stratą kotki Klee. Do tej pory częściej prowadziłam takie sesje zdjęciowe związane ze stratą człowieka, ale sądzę, że mój własny przykład pokazuje, że można też popracować w ten sposób nad ekspresją straty osoby zwierzęcej. Cykl, który powstał w wyniku moich zmagań, nazwałam „Trauer I” (niem. żałoba). Zdjęcia te przedstawiają moją rozpacz, krzyk, rozpad wewnętrzny, obumieranie, marazm. Są połączeniem cyfrowym zdjęć RTG (Klee i moich) oraz fotografii, które wykonywałam, odtwarzając sytuację choroby oraz konania mojej podopiecznej.

Po śmierci Liliany nie miałam jeszcze możliwości przeprowadzenia takiej sesji, bo dużo wydarzyło się od 25 kwietnia 2022 r. Jednakże, ponieważ wyglądała bardzo spokojnie po śmierci, postanowiłam zrobić jej zdjęcia post mortem. Te zdjęcia również okazały się pomocne, szczególnie w kwestii radzenia sobie z wyrzutami sumienia. Lilka jest na nich tak uroczo spokojna i beztroska, że przekonuje mnie to o podjęciu słusznej decyzji, która zakończyła jej cierpienie.

Czy w ogóle można mówić o nieprzeżytej żałobie po nieludziach?

Zawsze można mówić o nieprzeżytej żałobie. Każdą stratę powinniśmy sobie uświadomić. Nazwać. Określić ten brak kogoś lub czegoś w sobie. Zobaczyć, jak funkcjonujemy „bez” oraz jak zmieniło się nasze życie. Konsekwencją nieuświadomienia sobie straty jest ciągłe do niej powracanie, z którego nie zdajemy sobie sprawy. Coś nas trapi w bardzo określonych momentach, które wiążą się z tą stratą, ale ponieważ oddaliliśmy się od niej, trudno jest nam znaleźć źródło tego uczucia. Bywa też tak, że to męczenie pojawia się dopiero po jakimś czasie, kiedy już zupełnie nie potrafimy połączyć go z doświadczoną stratą. Czasami kończy się to stanami depresyjnymi, napadami złości i irytacji. Dlatego lepiej jednak mówić o swojej stracie czy swoich stratach – nazywać ją czy je.

Powiedziałaś podczas spotkania w kręgu, że nasza relacja z osobą (ludzką albo zwierzęcą), która odeszła, trwa także po jej śmierci. Co to znaczy?

Kultywuję kontynuowanie więzi w takim sensie, że póki mam w pamięci utracone osoby, czuję, jakby były stale obecne. Nie ma znaczenia, czy są obecne fizycznie. Ważne, że są. Dla mnie możliwość odczuwania takiej „duchowej obecności” jest czymś, co sprawia, że akceptuję istnienie śmierci, nawet ją lubię, bo nie czyni spustoszenia w moim świecie – jedynie „usuwa” byty fizyczne, ale nie dotyka tych duchowych. Jest to moja strategia radzenia sobie ze śmiercią i śmiertelnością.

Wiem, że nie tylko ja tak mam – w końcu istnieje cała teoria kontynuowania więzi po stracie, więc musi nas być więcej. Czy gwarantuje to jedynie pozytywne odczucia? Trudno powiedzieć. Widzę po sobie, że czasami pojawiają się jakieś aktywatory negatywnych emocji, negatywnych wspomnień – np. tych z momentu konania Klee. I wtedy nieważne jest, czy odczuwam obecność Klee i jej duchową obecność, czy nie. Na nowo przeżywam jej stratę, bo coś włączyło to wspomnienie, uruchomiło całą reakcję mojego ciała, które odegrało ten moment raz jeszcze. Zapewne jest tak częściej w przypadkach traumatycznych strat, ale nie ma chyba gwarancji zabezpieczenia sobie tylko pozytywnych, ciepłych uczuć po stracie.

Jesteś weganką, więc nawiązując do tytułu felietonu Dariusza Gzyry, zapytam „jak opłakiwać masową śmierć” zwierząt hodowlanych, których miliardy tracą codziennie życie poprzedzone pasmem cierpień? I czy w ogóle wypada mówić o tym doświadczeniu w obliczu ofiar pandemii i wojny w Ukrainie?

Pandemia i wojna dotyczą również osób zwierzęcych. Skala tych śmierci jest zdecydowaniem mniejsza niż codzienne masowe śmierci zwierząt hodowlanych, ale nie znaczy to, że należy o nich milczeć, że nie należy sobie uświadamiać, co tracimy. Szczególnie kiedy te śmierci są z ręki człowieka lub przez niego. Mam poczucie, że opłakiwanie tych masowych śmierci jest o tyle trudne, że w żałobie, w „pracy żałoby” przydatny jest punkt zaczepienia – pojedyncza osoba. Masowość śmierci działa na wyobraźnię jako słupki cyfr, ale nie pozwala w żaden sposób zobaczyć tego pojedynczego istnienia. Myślę, że to jest problem w społecznym opłakiwaniu masowej śmierci osób zwierzęcych.

Co więc robić? Próbować docierać do tych pojedynczych istnień. Próbować „dać im głos”? Uważam, że świetną robotę wykonują tutaj wszystkie osoby angażujące się w fotografowanie nieludzi w rzeźniach, hodowlach itp. Takie zdjęcia „mówią”. Pozwalają też stworzyć relację, a relację utraconą można opłakiwać.

Wiele osób doświadcza poczucia straty w związku z katastrofą ekologiczną. Czy to jest także rodzaj żałoby, która domaga się wyrażenia i opłakania?

Jak już wspominałam, oryginalnie mój krąg miał dotyczyć żałoby związanej z katastrofą ekologiczną. Zdaję sobie sprawę, że wiele osób – tak jak w przypadku kwestii związanych z hodowlą zwierząt na mięso, mleko, jajka i futra – nie zdaje sobie sprawy, że cokolwiek tracą. Dla nich gorszy jest brak cukru w lokalnym sklepie z owadem w logo. Tkwią w przeświadczeniu, że nic złego się nie dzieje. Jeśli jednak zdamy sobie sprawę ze skali zmian, z liczby śmierci, które wydarzają się niemalże na naszych oczach, to możemy poczuć bezradność, zagubienie, stratę.

Mam też wrażenie, że ostatnie wydarzenia związane z rzekami – Odrą, Nerem, Łódką, Jasieniem – pokazują nam (społeczeństwu), czym jest strata związana z katastrofą ekologiczną. I chociaż wszystkie te tragedie bardzo mnie bolą, opłakuję każde ze zmarłych istnień, czuję, że może są to takie straty, których musimy doświadczyć, by się otrząsnąć. Gdzieś jeszcze głęboko w sobie mam nadzieję, że to jest możliwe. I tak, uważam, że te straty też należy wyrazić i opłakać – np. w żałobnych marszach, czyli w zbiorowej aktywności, albo indywidualnie w stworzonym przez siebie rytuale.

Czyli uświadomienie sobie straty, doświadczenie bólu, jaki się z tym wiąże, mogłoby być nie tylko opłakiwaniem tego, co utraciliśmy, lecz także impulsem do podjęcia działań na rzecz ochrony tego, co jest jeszcze do uratowania?

W moim odczuciu – tak. Problem dostrzegam jednak w krótkowzroczności i krótkotrwałości naszych działań. Mam tu na myśli to, że takie sytuacje, te dramaty powodują, że natychmiast włączamy się w działania, co sprawia, że dość szybko się wypalamy, jeśli nie będzie kogoś lub czegoś, co ten ogień w nas podtrzyma. Tymczasem nie wystarczą już zrywy, nie wystarczą działania tymczasowe i chwilowe. Potrzebna nam wszystkim systematyczność, trwałe działanie. Małe kroczki są dobre, tzw. „robienie swojego” też, ale potrzebujemy potężnego aktywizmu.

Rozmawianie o stracie, o żałobie, o umieraniu gatunków, o zabijaniu kolejnych osób zwierzęcych (i nie tylko, bo chodzi o cały ekosystem) może podsycać ten żar. Na to trochę liczę. Możliwe, że przemawia przeze mnie naiwność. A może nadzieja?

Czy rozmawianie o stracie, śmierci, przemijaniu jest nam potrzebne? Może lepiej skupić się na tym, co nastraja bardziej optymistycznie?

Przede wszystkim nie wydaje mi się, żeby śmierć była czymś nieoptymistycznym. Śmierć jest. Tyle o niej wiemy. A wszelkie próby emocjonalnego zabarwiania jest istnienia odbieram jako marnowanie czasu. Niestety – śmierć, strata, przemijanie, umieranie, żałoba – spotykają nas wszystkich. Zaprzeczanie czy udawanie, że ich nie ma, w konsekwencji może wyjść nam na gorsze niż rozmawianie. Poza tym trzeba też zauważyć, że kiedy już pokonamy te pierwsze bariery, te opory związane z nieoptymistycznością śmierci, to nagle okazuje się, że temat nie jest aż taki trudny. Można wreszcie porozmawiać, zapytać innych, poznać ludzi podobnych sobie lub całkiem odmiennych w sposobach wyrażania swoich strat. I nagle okazuje się, że znowu z chaosu wyłania się porządek – coś, co nas wspiera. Coś, co daje nam siłę i jest optymistyczne. Mnie nasz krąg dał dużo energii i od jesieni planuję do tego (żałoby po nie-ludziach i ekologicznej)

  • Rozmawiała: Joanna Hasiak
  • Tekst ukazał się w numerze Magazynu VEGE