W półmroku zmierzchu przez rozświetlone sztucznym światłem okno słychać kobiecy głos, który słodko wymawia imię, czekając, aż przybędzie skuszony obietnicą miski pełnej jedzenia. Często wraca, choć zajmuje to godziny lub dni. „Kici, kici, kici…” słychać powtarzające się wołanie.
Czasami wystarczy ułamek sekundy podczas jazdy samochodem, aby zdiagnozować sytuację. Zazwyczaj jest to bryła, widać krew, pęknięcia, wnętrzności, nienaturalną pozycję ciała, sztywność… na pierwszy rzut oka widać, i tak jest w większości przypadków. Lecz gdy pojawia się najmniejsza wątpliwość, zatrzymujemy się, przyglądamy i sprawdzamy. Intuicję można wyćwiczyć, by kwestionować normy.
Na początku marca zobaczyliśmy kotka leżącego na poboczu drogi, wyglądał na potrąconego przez samochód. Był pulchny, miękki i leżał przy drodze, przy której stały domy zamieszkałe przez nierozumnych ludzi mówiących: „zawsze wraca”, „to są wolne istoty”, „wie, jak o siebie zadbać”, „nie mamy prawa ich kastrować”. Kotek jeszcze oddychał, miał półotwarte oczy, lewe zalane krwią, co pozwalało myśleć, że to właśnie w nie został uderzony. Ponieważ nie był wykastrowany, łatwo stwierdzić, że to skutek jednej z jego wiosennych wędrówek. Zabraliśmy go na pogotowie, a podczas podróży delikatnie badałem jego kręgosłup, łapy i szczękę, aby wykryć ewentualne złamania, kierując na niego ciepłe powietrze z nawiewu auta. Po uderzeniu pojawia się silna hipotermia, więc trzeba było ogrzać zwierzę, zanim dotrze do kliniki.
Wytrzymało, co sugerowało, że nie było wewnętrznych krwawień w narządach ani złamanych kości, które mogły przebić wnętrzności. Ulga. Czip? „Co to takiego?”. Obroża z identyfikatorem? „Ech, to tylko kot”, który niewiele znaczy dla opiekunów. Czas, pieniądze, energia, emocjonalne wyczerpanie związane z tymi i innymi przypadkami porzucenia (tak, porzucenia, bo kot wałęsający się po ulicach jest kotem porzuconym) oraz rosnąca jak wielka fala mizantropia…

Pierwszy tydzień był łagodny, trzeba było ocenić ewentualne obrażenia, ale miesiąc później kot był gotowy do sterylizacji. Teraz mieszka z nami w Domu Żab. Nazywa się Suerte, co oznacza „dobry traf”. Jest siódmym kotem, który do nas przybył. W ciągu 25 lat mieliśmy ich około 15, od czasu, gdy znalazłem w plastikowej torbie kociaka Grzegorza wraz z jego martwymi braćmi. Nie będę szukał poprzednich „opiekunów” Suerte, nie zasługują na niego. Prawdopodobnie wkrótce znajdą następcę, którego będą traktować w ten sam sposób. Prawo na to pozwala.
Głupota również.
Oczywiście istnieją normy prawne, ale na obszarach wiejskich są to martwe przepisy. Ludzie traktują tu zwierzęta brutalnie i bezmyślnie. Często można zobaczyć psy, kury lub koty, które biegają po poboczach dróg i najprawdopodobniej wkrótce staną się częścią organicznej warstwy złożonej z rozjechanych zwierząt, pokrywającej szosy asfaltowe na naszej planecie. Policjanci, adwokaci i sędziowie też pozwalają biegać niekastrowanym i niezaczipowanym zwierzętom…
Istnieją trzy rodzaje kotów: te, które zabiły się przy upadku z balkonu lub nieosiatkowanego okna, te, które nie zabiły się wskutek upadku, oraz te, które spadną prędzej czy później. Wśród kotów wychodzących też można wyróżnić trzy grupy: te, które są atakowane przez ludzi, zatrute, potrącone przez samochody, pogryzione przez psy i przeżywają, te, które giną z tych samych przyczyn, oraz te, które wkrótce doświadczą takiej „wolności”. Ograniczone umysły milionów „opiekunów” operują dwumianem wolność – bezpieczeństwo kapryśnie w zależności od okoliczności i zdarzeń. Nie wspominając już o tym, że często wypuszczanie kota wynika wyłącznie z wygody, aby nie sikał w domu, ani nie drapał mebli. „Wolność”, której pragną dla kota, jest niczym innym niż ich własnym oportunizmem.
Koty, podobnie jak psy, są zwierzętami zależnymi od człowieka, emocjonalnymi niewolnikami niezdolności ludzi do radzenia sobie z samotnością. Możemy powoływać się na ogromną siłę przyciągania ich oczu, romantyzować ich tajemniczość, ale w rzeczywistości jest to tylko nasze pragnienie posiadania i konsumpcji. Nie występują one w naszym klimacie, z wyjątkiem żbików oraz iberyjskich i euroazjatyckich rysi, których ewolucja przebiegała zupełnie inaczej niż w przypadku Felix Catus, czyli „kota domowego”. „Wolne” nie przeżywają, rzadko dożywają starości, mogą przeżyć tydzień po porzuceniu i maksymalnie osiem lat, jeśli mają dużo szczęścia. W domach mogą dożyć nawet 25–30 lat, jeśli nie mają pecha i nie zachorują na poważne i nieuleczalne choroby.
Koty są zależne od ludzi i nawet jeśli żyją w koloniach przez nich karmionych, nadal są narażone w mniejszym lub większym stopniu na niekorzystne warunki pogodowe, okrucieństwo, choroby i wypadki.
Z drugiej strony, co roku z pazurów ponad 600 mln kotów żyjących na całym świecie giną miliardy ptaków, gryzoni i innych małych ssaków, gadów, płazów i owadów. Wypuszczanie kotów na zewnątrz jest dla ludzi sposobem na pokazanie, że spacery ich pupili – wybranych, lepszych zwierząt – są cenniejsze niż życie wszystkich tych dzikich zwierząt, które kot zabija z instynktu, a nie z głodu. To jakościowe rozróżnienie gatunków jest często powtarzaną rzeczą, którą można usłyszeć również wtedy, kiedy ludzie mówią, że kochają wszystkie zwierzęta. W praktyce: z wyjątkiem tych, które jedzą i wykorzystują. Czysta hipokryzja.
Kampanie sterylizacji kotów, kontrolowane kolonie, masowe adopcje nie przynoszą większych efektów, nie powodują nawet spowolnienia wzrostu populacji – liczba kotów wciąż rośnie. Mimo że większość osób opiekujących się nimi ma nieścisłe wyobrażenie o ich liczbie, wystarczy wyjść poza miasto, aby się natknąć na mnóstwo zwierząt biegających swobodnie, narażonych na niebezpieczeństwo i skazanych na przedwczesną śmierć. Kot biegający swobodnie jest symbolem obszarów wiejskich, gdzie żyje większość z nich.
Martwe koty są zazwyczaj zastępowane przez inne, ponieważ nikt nie zadaje sobie nawet trudu, aby je wysterylizować i zapobiec powiększaniu się problemu. Lepiej zasypywać media społecznościowe ogłoszeniami adopcyjnymi.
Kota nie można winić za śmierć na drodze ani za zabijanie małych zwierząt. Winę ponosi osoba, która go porzuciła, wypuściła lub pozwoliła mu rozmnażać się w liczbie setek milionów ponad liczbę naturalną. Tak samo nie można winić dzika za wypadek drogowy, tylko myśliwych, którzy go ścigają i sprawiają, że traci ostrożność oraz tych, którzy zbudowali drogi i osiedla na jego pierwotnych terenach i którzy zawładnęli wszystkim, czym można było zawładnąć, w myśl doktryny WIĘCEJ I WIĘCEJ. To nie zwierzęta są winne wyrządzania szkód w mieniu ludzkim, ale my, którzy uzurpowaliśmy sobie ich przestrzeń życiową w ramach charakterystycznego dla człowieka ekobójczego ekspansjonizmu wynikającego z coraz większego przeludnienia.
Gdybyśmy mogli ocenić zło w skali od 1 do 10, natura otrzymałaby ocenę 0, a człowiek 15. Wszyscy ci ludzie, którzy zalewają sieci prośbami o schronienie i adopcję kotów i psów, którzy apelują o dobre serce i szantażują innych bólem porzucenia i cierpieniem; wszyscy ci ludzie, którzy zasilają przemysł zwierząt towarzyszących milionami euro i reklamują zwierzęta jako urocze, czy w razie potrzeby mogliby bez nich żyć? To jest sedno sprawy: czy potrafimy wyobrazić sobie życie bez zwierząt trzymanych w zamknięciu, czy nasze życie byłoby wystarczająco autonomiczne i kreatywne, czy potrafilibyśmy pogodzić się z samotnością, aby nie być psychicznie zależnymi od zwierząt, które wykorzystujemy jako towarzystwo? Jeśli nie potrafilibyśmy zrezygnować z posiadania zwierząt, to my jesteśmy problemem i nie jesteśmy lepsi od tych, którzy jedzą wieprzowinę czy ryby. Zwierzęta nadal są sprowadzane do funkcji, jaką im przypisujemy.
Nie brakuje powodów, by zdyskredytować nasz gatunek, który wydaje się bardziej zainteresowany uczestniczeniem w nieustannym konkursie na okrucieństwo i głupotę niż etycznym i empatycznym postępowaniem, zatem naturalne jest, że to w innych gatunkach zwierząt znajdujemy czystość, godność i prawdę, których nam brakuje, ale to nigdy nie usprawiedliwia więzienia ich i podporządkowywania naszemu stylowi życia, niezależnie od jego jakości. Dlatego nie zgadzam się, aby osoby bezdomne miały pod opieką zwierzęta. Sytuacja finansowa nie daje powodu, aby zwierzęta cierpiały, bo brakuje nam pieniędzy czy zabezpieczenia.

Droga do wyzwolenia zwierząt prowadzi również przez uwolnienie ich od naszego współczucia, litości, zależności i przywiązania, gdy ma to negatywny wpływ na ich życie. Życie zwierząt jest pełne, ich świadomość wolności i intensywności jest o wiele wyższa niż nasza. Nie znają frustracji, nie cierpią z powodu monotonii, nie zniewalają się, aby nas zadowolić. Takie zachowania możemy zaobserwować jedynie w niewoli, podobnie jak samica modliszki nie ścina głowy samcowi, gdy jest wolna i ma wielu samców do wyboru, lub robi to dużo rzadziej, pozbawiona stresu reprodukcyjnego, jaki wywołuje zamknięcie w klatce. Życie zwierząt istnieje dla swoich własnych powodów i dla własnych interesów, niezależnie od naszych, ich interes jest dużo starszy, czystszy i doskonalszy. Zwierzęta nigdy nie poddałyby się dobrowolnie niewoli, systemom kontroli i podporządkowania tak doskonałym i szalonym jak nasze. Uciekałyby zawsze, gdybyśmy je pozostawili. Mają w genach silną potrzebę wolności, tak jak ptaki mają potrzebę latania. Dlatego koń wierzga, gdy się go niepokoi, byk bodzie, kot drapie, a pies gryzie, ponieważ nie są „oswojone” i tak posłuszne, jakbyśmy chcieli, są po prostu dzikie. Dzikie na tyle, by nie zachowywać się agresywnie, jeśli nie czują takiej potrzeby, ale agresywne, jeśli taką potrzebę czują. Potwierdzają to miliony lat ewolucji.
Ogromna, przekraczająca wszelkie racjonalne wyobrażenia liczba kotów powoduje u ludzi zespół Noego, czyli gromadzenie zwierząt. Wciąż słyszy się o przypadkach osób, które zbierają koty jak trofea w domach, nie zapewniają im higieny, opieki weterynaryjnej, dają im warunki nieco lepsze niż na ulicy, ale również niebezpieczne dla ich życia. A nawet mając zwierzęta w dobrych warunkach, nie możemy zagwarantować, że będziemy żyć za tydzień lub rok ani że nasz dom nie spłonie podczas naszej nieobecności. W najlepszym przypadku zwierzęta są zdane na naszą łaskę, zamknięte, gdy jesteśmy w pracy, narażone na niebezpieczeństwa. Dlatego populacja kotów i psów powinna być kontrolowana poprzez moratorium na kupno i sprzedaż, zakaz hodowli oraz ścisły protokół postępowania – bez konieczności uśmiercania zwierząt. Marzę o przyszłości, w której nie będzie zwierząt zależnych od nas. Psy zniknęłyby naturalnie, gdy tylko przestalibyśmy je głaskać i hodować, podobnie jak koty, a ich populacje powróciłyby do krajów, do których zostały genetycznie przystosowane, czyli do ciepłego klimatu i rozległych terenów. Ludzka potrzeba kontaktu z naturą i zwierzętami może być zaspokojona poprzez obserwowanie ich w parkach i lasach, gdzie są wolne i niezależne, albo w ośrodkach rehabilitacji rannych lub niepełnosprawnych istot, które nie przetrwałyby bez pomocy człowieka z powodu wypadków losowych. Równolegle do rezygnacji z posiadania zwierząt istnieje etyczny imperatyw opieki nad tymi w potrzebie, dlatego należy wdrożyć pewien rodzaj interwencjonizmu, obowiązek kultury troski.
Kici, kici, kici… Słychać ciemną nocą coraz bardziej zaniepokojony głos, podczas gdy bezbronna i ranna istota wije się w agonii gdzieś w pobliżu albo leży zimna, sztywna, a na ciele czuć jeszcze zapach gumowej opony. Zawsze wracał, tym razem nie wróci.
- Tekst i ilustracje: Xavier Bayle
- Tłumaczenie: Agnieszka Władzińska
- Tekst ukazał się w numerze 7–8/2025 Magazynu VEGE

