Gwiazdami z okładki w lutym 2025 są Karolina i Krzysztof Skibowie: małżeństwo wegan. Ona: aktywistka, specjalistka IT. On: pisarz, autor tekstów piosenek i książek, felietonista, komik, standuper, artysta rozrywkowy, teatrolog, od 36 lat wokalista zespołu Big Cyc, w latach 80. aktywista antykomunistyczny.
Jak się poznaliście?
Krzysztof: To nie żadna tajemnica ani szczególnie szalona, romantyczna historia. Poznaliśmy się, poniekąd, w pracy. Prowadziłem event dla firmy, w branży mówi się na to firmówka, i jestem zapraszany na takie wydarzenia jako konferansjer, wesoły człowiek z mikrofonem, a Karolinka była hostessą. Najpierw to było zainteresowanie, koleżeństwo i przyjaźń między dzikusem ze świata rocka a wrażliwą dziewczyną przejętą losem zwierząt.
Karolina: Jak Krzyś się dowiedział, że jestem weganką, to myślał, że ja jem tylko sałatki. A ja nienawidzę sałatek! Pytał się mnie: „co chcesz na obiad, sałatkę”?
Krzysztof: Bo ja nie wiedziałem, na czym to całe „wege” polega! Całe życie jadłem kiełbasę krakowską itp. Kończąc wątek „nas”, to wszystko po jakimś czasie przerodziło się w wielką, szaloną miłość. Teraz jesteśmy rok po ślubie i razem bierzemy udział w różnych imprezach. Nie zawsze jest to w Warszawie czy Krakowie, są też przecież, nic im nie ujmując, miasteczka, wsie i osady. Kiedyś byliśmy w takim miejscu, ja miałem stand-up, a po występie położyli nas w hotelu, w którym dzień wcześniej było wesele. To było okropne miejsce – hotel co prawda trzygwiazdkowy, najlepszy w tej miejscowości, ale syf straszny. Nasz pokój był czysty, ale też niezbyt piękny. Karolina urzekła mnie tym, że powiedziała: „nawet po takich dziurach mogę z tobą jeździć, to nie jest ważne, ważne, że jesteśmy razem.
Karolino, to Ty „zweganizowałaś” Krzyśka. A jak się zaczęła Twoja historia z weganizmem?
Karolina: 16 grudnia 2024 r. minęło 10 lat, odkąd przeszłam na zieloną stronę mocy, a przekonał mnie do tego… karp. Przed świętami byłam w hipermarkecie i szłam do kasy z piersią z kurczaka. Przede mną w kolejce ustawił się facet z karpiem w reklamówce. Ta ryba strasznie się w tej siatce dusiła. Spojrzałam na tego faceta i powiedziałam mu, że nie ma serca. A on mi na to, że przecież ja sama właśnie zamierzam kupić martwego kurczaka. No i miał rację. Odłożyłam tę pierś z kurczaka i od tamtej pory najpierw byłam wegetarianką, a potem zostałam weganką. To właśnie na tym polega – mięso, które kupujemy, może poza rybami, nie wygląda jak zwierzę, z którego pochodzi.
Krzysztof: Nie myślimy o tym, skąd ono się bierze – rodzice jedli, dziadkowie jedli, więc my też jemy.
Karolina: Tego dnia, z sekundy na sekundę, dopuściłam to do świadomości i wszystko się zmieniło. Najzabawniejsze jest jednak to, że ja nigdy nie lubiłam warzyw, więc początkowo zupełnie nie byłam w stanie się odnaleźć. Moja siostra co prawda już od roku nie jadła mięsa, ale ona jest miłośniczką kuchni azjatyckiej, za którą ja średnio przepadam. Następnego dnia po podjęciu decyzji o przejściu na weganizm poszłam na roślinnego burgera i to był zdecydowanie najobrzydliwszy burger, jakiego jadłam w całym swoim życiu. Pomyślałam sobie: ta decyzja to będzie ogromne poświęcenie. Była jednak nieodwołalna, bo cały czas miałam w głowie tego karpia. Do tej pory w sumie mam go przed oczyma. To on mnie trzymał w moim postanowieniu.
Nikt nie wierzył, że ja wytrzymam! Ja zawsze byłam tą osobą, która optowała za dodatkową porcją kebabu na pizzy. Bardzo lubiłam drób, dużo go jadłam. To jest jak z wychodzeniem z alkoholizmu, początek po prostu trzeba jakoś przetrwać. Dzięki temu, że przeszłam na weganizm, nauczyłam się gotować, a z kolei to sprawiło, że Krzyś też został weganinem, bo ja, nieskromnie mówiąc, bardzo dobrze gotuję. Jak do mnie przyjeżdżał, to mu przyrządzałam wegańskie potrawy i pytałam, czy smakują jak mięso. Przyznawał, że tak. Nie tylko zresztą on, bo jak jeszcze pracowałam stacjonarnie, to mi podjadano jedzenie z firmowej lodówki. Twierdzili – to taki standardowy żarcik – że „tofu jest fu”, po czym mi to tofu wyjadali. Później nauczyłam się, żeby robić i zanosić do pracy więcej jedzenia. Chodziło mi o to, żeby zmienić postrzeganie roślinnych dań wśród tych ludzi. Nawet doradzałam, jak przyrządzić tofu, żeby było smaczne.
Krzyśku, jak zareagowali koledzy z zespołu, kiedy dowiedzieli się, że przeszedłeś na dietę roślinną?
Krzysztof: Dla nich to był szok, podobnie dla pozostałych znajomych, przy czym ja przechodziłem na weganizm etapami. Na początku przestałem sam kupować mięso i jeść je w domu. Przez kolejne dwa lata ograniczałem ten produkt, ale kiedy zdarzyła się sytuacja, że na trasie koncertowej nie było nic innego, to jadłem. W pewnym momencie stwierdziłem natomiast, że nie, że już dłużej tak nie chcę i wtedy rzeczywiście, z dnia na dzień zostałem weganinem. Powiedziałem o tym Karolinie i ona się bardzo ucieszyła.
Karolina: Mój Instagram odegrał tutaj pewną rolę, bo pokazuję na nim świnki, pieski i wegańskie jedzenie. Kiedyś było inaczej – gdy przeszłam na weganizm, miałam w sobie bardzo dużo agresji. Odkryłam jednak, że agresją jestem w stanie zdziałać dużo mniej. Ja się wtedy ze wszystkimi byłam w stanie pokłócić, zwyzywać ich od morderców i jeszcze gorzej i osiągałam w ten sposób efekt odwrotny do zamierzonego. Przyjęłam więc inną taktykę, pokazuję słodkie krówki, które cieszą się wolnością, i ludzi, którzy mają relacje ze zwierzętami, przytulają się do nich na zdjęciach. Te krowy czy świnie są jak Benio i Leoś [pieski adoptowane przez państwa Skibów – J.N.], słodziakowatość działa na ludzi i na Krzysia też podziałała.
Krzysztof: Kiedy powiedziałem Karolinie, że przechodzę na weganizm, to ona rzuciła mi się na szyję i była szczęśliwa. Miłość w tym procesie miała niebagatelne znaczenie. Była, nazwałbym to, dodatkowym impulsem, ale decyzja była moja. Karolina nie mówiła rzeczy w stylu „masz przejść na weganizm, inaczej cię rzucę”.
Kiedy podjąłem tę decyzję, zapowiedziałem naszej menedżerce, że ma dla mnie zamawiać dania wegańskie. Mam w zespole sojusznika, jeden z naszych technicznych też jest wege. W tej kwestii dużo się w ostatnim czasie zmienia, teraz częściej jest po prostu zamawiany catering. Podobnie rzecz ma się z hotelami. Dawniej, jeśli ktoś nie jadł mięsa, to nie bardzo miał co dla siebie wybrać. Kończyło się tak, że weganin na śniadanie mógł zjeść jabłko.
Karolina: Ostatnio na bankiecie 85 proc. rzeczy była wegańska, podkreślam, nawet nie wegetariańska! Nie byłam w stanie w to uwierzyć. Jakiś facet do mnie podszedł i szeptem powiedział mi na ucho, że jakby co, to mięso jest na tamtym stole.
Krzysztof: A myśmy byli zachwyceni! Po raz pierwszy mogliśmy sobie na takiej imprezie „pobuszować” w jedzeniu.
A jak reagują fani?
Krzysztof: Ogłosiłem swoją decyzję w internecie, jak wszystko, co ważne w moim życiu. Było bardzo dużo pozytywnych reakcji. Oczywiście, pojawiły się też komentarze w rodzaju „a ja tam sobie jem mięsko”. Takie zostawiałem, usuwałem chamskie. Z każdym poglądem można dyskutować, ale z chamskim atakiem nie ma sensu.
Koledzy z Big Cyca trochę się podśmiewali. Charakterystyczna reakcja miała miejsce w sytuacjach, kiedy Karolina nie jechała ze mną na koncert. Mówili: „słuchaj, zjedz sobie mięso, my jej nic nie powiemy”. Odpowiadałem, że to nie jest Karoliny wybór, tylko mój. Dalszym znajomym zdarzało się o mnie martwić, co najmniej jakbym zapadł na jakąś śmiertelną chorobę. Pytali: „jak wytrzymujesz?”. Nawet moja mama pytała, czy nie chodzą za mną kotlety, podczas gdy moja psychika nastawiła się na to, że produkty odzwierzęce to zło i teraz odstręcza mnie zapach mięsa. W supermarkecie, kiedy widzę te poćwiartowane zwierzęta na stoisku mięsnym, to przyspieszam kroku i staram się nie patrzeć w tamtą stronę. Widok czy zapach niewegańskich dań nie sprawia już, że cieknie mi ślinka.
Karolina: Ja na początku się męczyłam. Przez pierwsze dwa tygodnie mojego wegetarianizmu było mi naprawdę ciężko.
A czy Twoja, Krzysztofie, muzyczno-ideologiczna przeszłość nie kierowała Cię już od dawna w stronę weganizmu?
Krzysztof: No właśnie, po podjęciu tej decyzji zacząłem sobie przypominać, że przecież środowisko punkowe, z którego się wywodzę, obejmowało prekursorów wegańskiej postawy w Polsce. Oczywiście, w latach, kiedy ono się zawiązywało w PRL-u, ciężko było przejść na weganizm, bo takich produktów w sklepach nie było. Wiedzy, jak je sobie samemu zapewnić, i świadomości na temat praw zwierząt również, ale w tych wszystkich podziemnych zinach i gazetkach, które się ukazywały w latach 80. w Polsce, mogłem już sobie przeczytać np. o działalności brytyjskiego Animal Liberation Front. Zawsze byłem w kręgu osób, którym ta tematyka była bliższa niż innym.
Byliśmy anarchistami, ja byłem zaangażowany w latach 80. w ruch antykomunistyczny, siedziałem w więzieniu itd. Działałem w alternatywie, miałem kontakty z anarchistami z Berlina czy Stanów Zjednoczonych. Był taki anarchista z San Francisco, Ricky. Brał udział w protestach przeciwko elektrowniom atomowym. Przyjechał do Polski, bo wtedy były plany Żarnowca [Elektrownia Jądrowa „Żarnowiec”, budowana w miejscu zlikwidowanej wsi nad Jeziorem Żarnowieckim w latach 1982–1989, nigdy nieukończona – J.N.]. No i powiedział, że jest wege. To było dla nas i naszych matek absolutnie niezrozumiałe. Przyjechał z Ameryki, to trzeba go ugościć, a w Polsce symbolem ugoszczenia była wtedy kanapka z szynką. Były kartki na mięso, ludzie sobie od ust odejmowali, żeby gościa nakarmić. Kanapka z szynką to był taki nasz kawior. To było drogie, to trzeba było zdobywać, a on mówi, że nie będzie tego jadł. I teraz co tu mu podać? Na stołówce studenckiej dostał pierogi ruskie, czyli z serem, ale ze skwarkami. Pani z obsługi jak się dowiedziała, że to Amerykanin, to mu z miłości do USA dała tych skwarek na dwie porcje (śmiech). To była dla nas totalna egzotyka, że istnieją ludzie, którzy nie jedzą mięsa.

Walczyłeś z opresją PRL-owską. Czy teraz prawa zwierząt staną się Twoją nową walką albo Waszą wspólną?
Krzysztof: Historia lubi się powtarzać: kiedyś ja byłem aktywistą, a teraz aktywistką jest Karolina. Jako osoba publiczna głośno popieram wszystkie wegańskie postulaty, ale taki stricte aktywizm robi się zazwyczaj weekendami, a ja z racji wykonywanego zawodu weekendy mam przeważnie zajęte. Natomiast Karolina się zaangażowała i chcę tylko powiedzieć, że jestem z niej dumny i ją podziwiam.
Karolina: Rzeczywiście historia zatoczyła koło, bo ja się zaangażowałam w ruch Anonymous for the Voiceless i stoimy w Łodzi z Sześcianami Prawdy [nagraniami ukazującymi rzeczywistość hodowli przemysłowej zwierząt – J.N.] dokładnie w tym samym miejscu, w którym dekady temu stał Krzyś na placu koło domu handlowego Magda w Łodzi.
O, uczestniczysz w Sześcianach Prawdy?
Karolina: Tak! Do niedawna nie wiedziałam, że w Polsce to w ogóle jest możliwe. Kojarzyło mi się to raczej z Holandią i z Niemcami. Jakiś czas temu koleżanka, która na co dzień mieszka za granicą, napisała do mnie, że właśnie stoi z sześcianem w Warszawie. Bardzo mnie to zdziwiło, a ona uświadomiła mi, że w Polsce też działają grupy lokalne AV. No to dołączyłam. Krzyś się boi, że w końcu mnie tam ktoś pobije.
Krzysztof: No bo jak mi powiedziałaś, że na protestach przeciwko Ochnikowi [firma sprzedająca produkty wykonane z futra naturalnego – J.N.] mieliście starcie z ochroniarzami, to jak ja mam się nie martwić?
Karolina: To była pierdoła, gorzej, że dwie dziewczyny z mojej grupy zostały ostatnio aresztowane, kiedy protestowały przeciwko eksploatacji koni na Torze Służewiec, bo wyszły z transparentami. Trzymali je 24 godz.
Krzysztof: Policja, jak widać, się nie zmienia. Niewiele różni się od PRL-owskiej milicji, która pałowała studentów i robotników.
AV jest często atakowane fizycznie w trakcie akcji?
Karolina: Mieliśmy ostatnio taką sytuację, że dwóch kolesi, zapewne naćpanych, cały czas się na nas dziwnie gapiło. Przestraszyłam się, że nam rozwalą ekrany. Rzeczywiście podeszli i zapytali, czemu mamy takie „debilne” maski. Na szczęście mamy w ekipie takiego chłopaka, Przemka, dwa metry wzrostu, który się odwrócił, oni się chyba go przestraszyli i sobie poszli. Ale to jedyna jak do tej pory sytuacja, która mi się przytrafiła, kiedy naprawdę czułam strach. Poza tym, Krzysiu, przecież ja zawsze przy sobie mam gaz pieprzowy na takie okazje.
Czy wspólny weganizm wpływa na Waszą relację?
Karolina: Według mnie tak.
Krzysztof: Zdecydowanie. Planujemy wspólne posiłki i Karolina mówi: „dzisiaj przygotuję nam to czy tamto”. Rozmawianie o jedzeniu jest fajne i łączy ludzi. Oczywiście nie tylko jemy razem. Ja recenzuję spektakle teatralne dla tygodnika „Angora”, więc często razem chodzimy do teatru. Słuchamy muzyki czy oglądamy filmy i rozmawiamy o naszych wrażeniach, ale wspólny weganizm otworzył dużo innych obszarów bliskości.
Karolina: Byłeś ze mną w Chrumkowie! To jest taki azyl dla świnek. Kasia, która zawiaduje tym miejscem, kiedyś nie chciała wpuszczać ludzi „niewege”, ale teraz zaczęła, bo chce, żeby zobaczyli te istoty na żywo, poznali je. Zaprasza też dzieci, robi takie działania edukacyjne. Krzyś tam ze mną pojechał, choć początkowo bał się świnek! Mówił, „o rany, jakie wielkie”.
Krzysztof: No bo ja jestem chłopak z miasta. Świnki i krówki widywałem wcześniej raczej tylko na zdjęciach. Mój dziadek, mieszkając na wsi, miał jakieś zwierzęta, ale nie miałem z nimi zbyt dużo kontaktu, więc te świnie były dla mnie trochę straszne, ale dziewczyny z Chrumkowa tak ładnie o nich opowiadały, że każda ma imię, charakter, są bardziej i mniej towarzyskie, niektóre są strasznie przytulaste.
Karolina: Takie rzeczy nas bardzo zbliżają. Dla mnie synonimem męskości jest troska o innych. To, że Krzysiek przeszedł na wegańską stronę mocy, bardzo wzmocniło moją miłość do niego. Współgra to ze mną i widzę, że dla Krzysia te zwierzaki także się liczą.
Dla porównania – mój tata kiedyś pojechał na trzy miesiące do Indii. Odżywiał się tam wegańsko, był zachwycony, lepiej się czuł, schudł. Wrócił i znowu chwycił za kiełbasę. Zero autorefleksji.
Krzysztof: Myślę, że mimo wszystko mnie było trochę łatwiej. Moje rockowe środowisko zawsze było np. przeciwko zwierzętom w cyrkach, polowaniom czy futru naturalnemu. Barierą dla empatii wobec zwierząt jest właśnie kwestia jedzenia mięsa.
Karolina: Pod tym względem fani bywają straszni. Przykładowo, kiedyś po jakimś występie mówimy, że musimy już jechać, bo mamy jutro rano być w Dzień Dobry TVN i chcemy wypocząć, a oni na to, że no tak, nie mamy siły, bo nie jemy mięsa i piszą do mnie, żebym pozwoliła Krzyśkowi zjeść po drodze w McDonaldzie.
Przejdźmy do piesków. Kiedy te dwie wspaniałe psie osoby pojawiły się w Waszym życiu?
Karolina: Benia, tego ze śmiesznym ząbkiem, adoptowałam prawie osiem lat temu. A tego drugiego, Leosia, jeszcze wcześniej, blisko dziewięć lat temu.
Krzysztof: Pamiętam pierwsze spacery – to oni mnie wyprowadzali. Pytam się Karoliny, gdzie ja mam z nimi iść, a ona na to, żebym je spuścił ze smyczy, to same mnie zaprowadzą.
Karolina: Po dwóch tygodniach nastąpiło wzajemne zakochanie się. Leoś, zanim go przygarnęłam, był pozostawiony w kagańcu w pustostanie w Łodzi. Potem został wykastrowany przez studentów weterynarii, nie założono mu klosza i rozgryzł całą ranę. Jak już do mnie trafił, to musiałam się zająć tą raną, przemywać. Pierwszego dnia ugryzł mnie w twarz, ale drugiego był już we mnie zakochany. Początkowo miał ogromny problem z lękiem separacyjnym, jeździł ze mną do pracy i nie tylko, a że jest to osobnik charakterny, to bywało ciężko.
Krzysztof: Oba do dzisiaj w jakimś stopniu mają lęki separacyjne. Dlatego jeżdżą z nami w trasy, na szczęście 90 proc. hoteli akceptuje pieski, ostatnio nawet przestaliśmy to sprawdzać. Na koncert ich ze sobą nie weźmiemy, bo to byłby dla nich za duży stres, więc zostają w pokoju i strasznie piszczą.

Karolina: To też był powód, dla którego adoptowałam Benia. Jak był tylko Leoś, to kupiłam kamerkę i patrzyłam, jak się zachowuje, kiedy mnie nie ma. Cały czas siedział i patrzył się w drzwi, a ja w pracy przeżywałam katusze, więc pomyślałam, że będzie mu lepiej, jak będzie miał „braciszka”.
Benio natomiast był na łańcuchu na wsi pod Zamościem, głodzony. Jak go odebrano interwencyjnie, to przez rok mieszkał w hoteliku i nikt go nie chciał. Kiedy go adoptowałam, ważył 6 kg, a teraz waży 9,5 i to jest jego idealna waga. Benio, jak sama widzisz, jak tylko się przekonał, że ludzie bywają fajni, to pokochał wszystkich naraz i teraz wszyscy chcieliby mi go ukraść.
Rzeczywiście. Na początku wywiadu Benio wszedł mi na kolana i już z nich nie zszedł do końca. Zadawałam pytania, całując pieska w główkę! Dlatego puenty nie będzie, poza może tą jedną: miłość jest wspaniała. Międzyludzka i międzygatunkowa!
- Rozmawiała: Jolanta Nabiałek
- Zdjęcia: Paulina Kotulska Chwalewska; niektóre zdjęcia pochodzą z archiwum rozmówców
- Tekst ukazał się w numerze 2/2025 Magazynu VEGE