Warto zajrzeć pod lustro wody z otwartą głową i zobaczyć ryby tak, jak one widzą siebie i innych. Tylko w ten sposób będziemy w stanie odmienić ich los.
Grudzień to wciąż najgorszy czas dla karpi w Polsce. Są przetrzymywane żywe w zatłoczonych zbiornikach z rannymi i martwymi osobnikami, w wodzie zmieszanej z krwią. Są pakowane do reklamówek, a następnie trzymane w chlorowanej, nienatlenianej wodzie w domowych wannach. Nie mówiąc już o samym zabijaniu, które można porównać do uboju rytualnego – bez skutecznego ogłuszenia, w ogromnym bólu i cierpieniu piłuje się ich głowy, często przez długie minuty i tępymi narzędziami. Właśnie dlatego temat cierpienia ryb powraca w świadomości społecznej i mediach przed świętami Bożego Narodzenia, ale tak naprawdę człowiek rybom gotuje piekło przez cały rok. Uważa je za zwierzęta, które nie odczuwają bólu, nie są specjalnie inteligentne i z którymi nie można się komunikować. Te wszystkie mity łamie Jonathan Balcombe w książce „Co wie ryba. Prywatne życie naszych podwodnych kuzynów”.
Zmiana myślenia
Balcombe jest biologiem i doktorem etologii – nauki o zachowaniu zwierząt, a także weganinem z 35-letnim stażem. Opublikował kilkadziesiąt prac naukowych i kilka książek, m.in. na temat zachowań zwierząt, ale też relacji człowiek – zwierzęta. Najnowsza „Co wie ryba”, która w tym roku ukazała się na polskim rynku nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka, znalazła się na liście bestsellerów „New York Timesa”.
Autor we wstępie do książki, która całkowicie zmienia myślenie o rybach (oczywiście pod warunkiem, że jest się wystarczająco otwartym na nową wiedzę i ma się odwagę wyjść poza antropocentryczne postrzeganie świata) podkreśla, że o rybach napisano już wiele – o ich różnorodności, płodności, strategiach przetrwania oraz o tym, jak je… łowić. To kolejny dowód na to, że homo sapiens ma do ryb typowo przedmiotowe podejście. „Moja książka ma dać rybom głos, którego nigdy dotąd nie miały” – pisze. Jest to głos fascynujący dla każdego, kto chce poznać odpowiedzi na pytania, których nie zadaje się w przestrzeni publicznej, bo… ryba to tylko ryba.
Jednostki i tony
Los ryb, jak pokazują statystyki, jest naprawdę dramatyczny. Z analizy danych Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Wyżywienia i Rolnictwa (FAO) przeprowadzonej przez badaczkę Alison Mood co roku z rąk ludzi ginie 1–2,7 bln ryb, a dane te nie uwzględniają rekreacyjnego wędkarstwa, kłusownictwa, zwierząt schwytanych przypadkowo i następnie zutylizowanych itd. Balcombe przekłada tę przerażającą liczbę ryb na obraz. Przyjmując, że każde złapane zwierzę ma przeciętnie długość około 15 cm, stwierdza: „gdyby je ustawić jedna za drugą, sięgnęłyby do Słońca i z powrotem (czyli przemierzyłyby w tę i z powrotem odległość 300 tys. km) – i jeszcze by ich trochę zostało”.
Autor zwraca też uwagę na to, że ryby w statystykach nie są ujmowane osobniczo, tak jak np. świnie, kury czy krowy. W zestawieniach podaje się ich łączną wagę w tonach. W 2011 r. FAO podawała, że w ramach działalności komercyjnej złowiono 100 mln ton ryb, a tylko nieliczni naukowcy, tacy jak ichtiolodzy Steven Cooke i Ian Cowx, próbują zliczać śmierć ryb w inny sposób: „Z ich szacunków wynika, że w 2004 r. rekreacyjnie złowiono na całym świecie 47 mld ryb, z czego około 36 proc. (a więc 17 mld) zabito, a reszta wróciła do środowiska. Gdyby przyjąć jakąś średnią wagę ryby – 0,635 kg – i odnieść ją do tych 100 mln ton, to uzyskalibyśmy szacunkową liczbę 157 mld osobników”. W tych przytłaczających statystykach ginie fakt, że każda z tych ryb to osobny, indywidualny byt ze swoją niepowtarzalną historią, wyglądem, uczuciami i życiem wewnętrznym, do którego prawa człowiek rybom od zawsze odmawia.
Intelekt
Człowiek jest przekonany, że mały rybi mózg świadczy o braku „inteligencji”, co oczywiście jest pierwszym ślepym zaułkiem, bo umiejętności tych zwierząt na wielu poziomach przewyższają nasze. Malutka rybka o nazwie babka już po jednej próbie zapamiętuje topografię basenu pływowego, co dla większości ludzi jest niemożliwe.
Eksperyment Culuma Browna, biologa zafascynowanego zdolnościami poznawczymi ryb, także potwierdza ich fascynującą pamięć. Tęczanki karmazynowe złapane w naturalnym środowisku umieszczono w akwariach w laboratorium. Po miesiącu biolog niektóre rybki przekładał do zbiornika, w którym poruszała się siatka o oczkach tak małych, że ryby nie mogły się przez nie prześlizgnąć, ale na jej środku był otwór, który umożliwiał przepłynięcie. Na początku eksperymentu rybki pływały w panice w pobliżu ściany zbiornika. Ewidentnie nie wiedziały, jak uciec przed zbliżającą się siecią (która zatrzymywała się w bezpiecznej odległości od szyby, żeby nie zrobić rybom krzywdy). Z czasem jednak radziły sobie coraz lepiej i przy piątej próbie w każdej z pięciu grup badawczych obserwowano ucieczki. Eksperyment powtórzono po 11 miesiącach przerwy, podczas której ryby ani razu nie miały styczności z siatką z otworem. Podczas tej próby denerwowały się o wiele mniej niż za pierwszym razem i od razu odnajdywały otwór, przez który mogły uciec na drugą stronę zbiornika. Ten eksperyment łamie stereotyp „pamięci złotej rybki”. 11 miesięcy to prawie jedna trzecia długości życia tęczanek, które zapamiętały siatkę i sposób wyjścia z opresji.
Komunikacja
Homo sapiens jest przekonany, że ryby głosu nie mają. To kolejny problem związany z naszym antropocentrycznym postrzeganiem świata, bo rzeczywiście ryby nie wydają głosu tak, jak my to rozumiemy. Doskonale potrafią się jednak komunikować za pomocą dźwięków i robią to na więcej sposobów niż jakiekolwiek inne kręgowce! Za pomocą skurczów parzystych mięśni głosowych wprawiają w drgania pęcherz pławny (a ten pełni funkcję wzmacniacza), zgrzytają zębami osadzonymi w szczękach i tymi, które mają w gardle, pocierają kośćmi o siebie, ćwierkają pokrywami skrzeli, a nawet wypuszczają pęcherzyki powietrza z odbytów.
Co dla nas szokujące, ryby nie potrzebują uszu, żeby słyszeć – i znowu pod pewnymi względami nawet lepiej niż ludzie. Większość ryb słyszy dźwięki w zakresie 50 – 3 tys. herców, podczas gdy zakres naszego słuchu to 20 – 20 tys. herców. Dorsz, okoń czy gładzica reagują na dźwięki o bardzo niskich częstotliwościach – nawet na poziomie 1 herca, zaś w przypadku alozy amerykańskiej czy menhadena wielkołuskiego z Zatoki Meksykańskiej mówimy o wychwytywaniu dźwięków nawet do 180 tys. herców. Naukowcy twierdzą, że ryby wykształciły tę zdolność, żeby podsłuchiwać delfiny, które na nie polują.
Ryby nie tylko świetnie słyszą, lecz także są wrażliwe na muzykę i potrafią odróżniać jej style. Sprawdziła to Ava Chase, badaczka z Harvardu. W jej eksperymencie wzięły udział trzy karpie: Beauty, Oro i Pepi. W akwarium zainstalowano skomplikowany system urządzeń, w którego skład wchodziły: głośnik emitujący dźwięki, przycisk na dnie, który ryby mogły uruchamiać, używając ciała, lampka informująca rybę o odnotowaniu odpowiedzi oraz podajnik przy powierzchni, z którego mogły czerpać pokarm po udzieleniu poprawnej odpowiedzi. Badaczka szkoliła ryby metodą pozytywną – nagradzała je jedzeniem za reakcję na pewien określony rodzaj muzyki. Ryby nie otrzymywały nagrody, kiedy się myliły. Okazało się, że karpie „potrafią odróżnić bluesową gitarę i wokal Johna Lee Hookera od klasycznego koncertu Bacha na obój i skrzypce, ale także dokonywać pewnych ogólniejszych rozróżnień, gdy włączy się im utwory danego gatunku, ale różnych kompozytorów. Po zapoznaniu się z bluesem Muddy’ego Watersa karpie potrafiły rozpoznać jako podobny utwór bluesowy Koko Taylor. Trafnie też rozpoznały podobieństwo między klasyką utworów Beethovena i Schuberta”.
W innym doświadczeniu dowiedziono, że ryby słuchające muzyki rosły szybciej niż te z grupy kontrolnej, a ich układ trawienny lepiej funkcjonował. Podobnego rezultatu nie stwierdzono u ryb narażonych na hałas lub dźwięki wytwarzane przez człowieka, ale niebędące muzyką.
Stres i dyskomfort
Ryby równie dobrze posługują się węchem. Mają zdolność wytwarzania chemicznych sygnałów alarmowych w obliczu niebezpieczeństw, np. drapieżnika. Wystarczy, że w zbiorniku pojawi się ranna ryba, by wszystkie inne robiły się nerwowe lub zamierały w bezruchu. To jeden z elementów grudniowej gehenny karpi, o których w Polsce się nie mówi. Ryby przetrzymywane w jednym zbiorniku z dziesiątkami innych rannych osobników są przerażone i cierpią, choć przecież to nie one krwawią.
Odkrywca mechanizmu Karl Von Frisch nazwał feromon alarmowy schreckstoffem, co dosłownie oznacza substancję budzącą lęk. Jonathan Balcombe pisze: „Komórki wydzielające ten feromon znajdują się w skórze ryb i są na tyle delikatne, że pękają i uwalniają zawartą w nich substancję już w przypadku umieszczenia ryby na wilgotnym papierze. Warto wiedzieć, że jest to substancja silnie działająca i już tysięczna część miligrama zdrapanej skóry wystarczy, aby wzbudzić panikę w 14-litrowym akwarium”.
Balcombe zadaje w książce zasadnicze pytanie, czy ryby czują ból i podkreśla, że ma to fundamentalne znaczenie w relacjach człowieka z tymi kręgowcami: „Jeśli jakiś organizm odczuwa ból, to może również doznawać cierpienia, a co za tym idzie, stara się unikać i jednego, i drugiego. Taka zdolność bynajmniej nie jest kwestią błahą, wymaga bowiem świadomego przeżywania”.
Bardzo często ludzie odmawiają rybom nie tylko świadomego przeżywania, lecz także odczuwania bólu, co przez wiele lat było problemem w polskich sądach w sprawach o znęcanie się nad karpiami. Warto przytoczyć historię procesu mężczyzny oskarżonego o zabijanie karpi bez ogłuszenia tępą gilotyną. W procesie tym sąd powołał biegłego ichtiologa, który w swojej opinii udowadniał wbrew nauce, że ryby nie odczuwają bólu. Opinia ta doprowadziła do zmiany zarzutów, a w konsekwencji do niższej kary.
Naukowcy, którzy odmawiają rybom możliwości odczuwania bólu, twierdzą, że zwierzęta te nie mogą go odczuwać, bo do tego potrzebna jest kora nowa – ewolucyjnie młoda warstwa istoty szarej, która pojawiła się w mózgu kręgowców w ostatniej kolejności i występuje wyłącznie u ssaków. Ptaki również nie mają kory nowej, a jednak nie odmawia się im zdolności do odczuwania bólu. W 2005 r. opisano ich paleocortex, czyli korę starą, odpowiedzialną za możliwość odczuwania bólu i świadomość. Odkrycie to ponownie ożywiło dyskusję o świadomości ryb.
Lori Marino, neurobiolożka z Uniwersytetu Emory’ego, podjęła się prostego wytłumaczenia tego problemu: „Złożona świadomość może się wykształcić różnymi drogami. Twierdzić, że ryby nie mogą odczuwać bólu, ponieważ nie mają pewnych cech neuroanatomicznych, to jak utrzymywać, że balon nie może latać, bo nie ma skrzydeł”. W dalszych badaniach odkryto, że ryby mają lepiej rozwinięty płaszcz mózgu (pallium), który charakteryzuje się złożonością i zróżnicowaniem, oraz pełni tę samą funkcję co kora nowa u ssaków. Dzięki niemu ryby mają zdolność uczenia się, zapamiętywania i rozpoznawania poszczególnych osobników, a także zabawy, korzystania z narzędzi, współpracy, a nawet liczenia.
Jak ryby okazują strach? Dokładnie tak, jak inne kręgowce, które się boją. Ich oddech przyspiesza, uwalniają się feromony alarmowe, zwierzęta uciekają, zamierają w bezruchu albo próbują wyglądać na większe, a niektóre nawet zmieniają kolor. Przez jakiś czas po takim zdarzeniu nie żerują, starają się też unikać miejsca, w którym nastąpił atak.
Tak jak my
Po tym, jak odkryto, że ryby bezdyskusyjnie posiadają narządy pozwalające na odczuwanie bólu, dalsza dyskusja sprowadzała się do próby stwierdzenia, czy jest to świadome odczuwanie, a nie jedynie reakcja odruchowa. Żeby znaleźć odpowiedzi na to pytanie, naukowcy dopuszczali się okrucieństw wobec ryb. Jedni aplikowali im do jamy ustnej jad pszczoły czy ocet i obserwowali zachowanie, inni poddawali elektrowstrząsom. Negatywne reakcje ryb na te eksperymenty wyraźnie zmniejszały się po zastosowaniu morfiny, czyli silnego środka przeciwbólowego. Skoro środek przeciwbólowy działał, to wcześniej musiał być też ból.
W wielu badaniach potwierdzono też, że ryby stosują rozmaite techniki unikania bólu. Wielkopłetwy wspaniałe narażone na wstrząsy elektryczne o niskim napięciu zwiększały aktywność ruchową – zupełnie tak, jakby szukały drogi ucieczki.
Balcombe w swojej książce wylicza setki naukowych dowodów na rybie odczuwanie, m.in. to, że ryby mogą cierpieć na depresję. Dodanie do wody diazepamu (Valium), czyli substancji o działaniu przeciwlękowym, lub fluoksetyny (Prozacu), która działa przeciwdepresyjnie, powodowało, że zachowanie ryb wracało do normy. Biolog podkreśla też, że w łagodzeniu depresyjnych skłonności badanych ryb pomagały interakcje społeczne, w tym kontakt wzrokowy z innymi osobnikami.
Ryby mają też, podobnie jak ludzie, skłonności do uzależnień. W badaniach laboratoryjnych wykazano, że mogą nadużywać amfetaminy i kokainy i nie potrafią się jej oprzeć, jeśli jest dla nich dostępna: „Amfetamina stymuluje układ nagrody u małp, szczurów i ludzi. W mózgu złotych rybek również występują komórki dopaminowe, więc ich reakcje na amfetaminę mają prawdopodobnie takie samo podłoże”.
Książka „Co wie ryba” to fascynująca podróż przez słodkie i słone wody całej Ziemi. Podróż, która pozwala wyjść poza antropocentryczne schematy i inaczej spojrzeć na cierpienie karpi przed Bożym Narodzeniem, codzienność ryb złapanych na haczyk wędkarza, a nawet na domowe akwaria. Czy jesteśmy gotowi na tę całą wiedzę jako społeczeństwo? Jestem tego pewna, ale jednocześnie mam wątpliwości, czy politycy są na nią gotowi… Grudzień 2024 r. to doskonały moment na zagłębienie się w rybi świat, bo w parlamencie rozpoczynają się prace nad nowelizacją ustawy o ochronie zwierząt. Społeczny projekt zmian zakłada wprowadzenie zakazu sprzedaży żywych ryb i przy tej okazji dyskusja o tym, czy ryby czują ból i czy mogą cierpieć wróci na salony. Warto być do niej dobrze przygotowanym.
- Tekst: Anna Plaszczyk
- Tekst ukazał się w numerze 12-1/2024-2025 Magazynu VEGE