Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Bracia w Darwinie

sierpień 23 2023

Zwierzęta w literaturze prawie zawsze figurowały na dwóch przeciwnych biegunach – były przedstawiane w duchu naiwnym i pastoralnym, czasem komicznym, albo w duchu horroru (niemal całe średniowieczne bestiarium miało straszyć). Pojawiały się w mitach (w końcu to wilczyca wykarmiła Romulusa i Remusa), eposach, powieściach, nowelach i wierszach, i najczęściej w literaturze służyły jako symboliczne przedstawienie ludzkich cech.

Zwierzęce postacie baśniowe są zawsze zero-jedynkowe. Albo bardzo dobre, mądre i opiekuńcze, nierzadko o magicznych właściwościach (złotopióre ptaki i koty w butach), albo złe i przebiegłe (wilki zjadające małe dziewczynki, podstępne lisy). W horrorach nie wahano się umieszczać w roli głównej nawet psów („Cujo” Stephena Kinga), nie wspominając o wampirach czy wilkołakach – postaciach na poły zwierzęcych. Co ciekawe, to te pierwsze – zgodnie z relacjami zebranymi przez etnografów i antropologów – mogły przybierać postacie zwierząt nawet takich jak krowa, a jeśli chodzi o nietoperze, to pojawiły się w powiązaniu z wampirami dopiero dzięki XIX-w. powieści gotyckiej. Najwięcej obrywało się kotom jako zwierzętom nocnym, a w związku z tym z całą pewnością powiązanym z mocami piekielnymi, co najpiękniej przedstawił Bułhakow w „Mistrzu i Małgorzacie”. Bajki Ignacego Krasickiego czy Adama Mickiewicza były zaś jednowymiarowe i nieznośnie dydaktyczne.

Mało kto przyglądał się zwierzętom tak naprawdę i nie mówię tu o przyrodnikach czy biologach. Choć gwoli sprawiedliwości należy przyznać, że nad bytem zwierzęcym zastanawiali się już starożytni filozofowie, choćby Plutarch, a o zwierzętach wykorzystywanych w cyrku pisał w XIX w. znany kaliski publicysta Adam Chodyński.

W kontekście wyrządzanego zwierzętom od wieków systemowego zła jest rzeczywiście stosunkowo niewiele utworów skrzętnie wnikających w ową krzywdę. Niewiele się też o tym mówi. Z tych bardziej znanych tekstów należy wymienić choćby Gustawa Morcinka z jego „Łyskiem z pokładu Idy” czy Emila Zolę i jego górniczą epopeję „Germinal”. W obu przypadkach chodziło o konie pracujące do upadłego w kopalniach, nigdy niewidzące światła dziennego, niemające szans pohasać po łące.

Nie opowiem dziś o wszystkich tekstach, w których krzywda zwierząt jest poddana literackiej obróbce, nie sposób to zrobić tutaj, ale skupię się na trzech, które specjalnie wybrałam, ponieważ są niezwykle poruszające, refleksyjne i ponadczasowe. Gwoli ścisłości dodam, że to druga połowa XIX w. dała niezwykłą zmianę w paradygmacie nauk biologicznych (choć o szacunku do zwierząt pisano też nieco w Oświeceniu). Darwin i spółka wstrząsnęli światopoglądem tamtych czasów, co przyniosło kres filozofii antropocentrycznej (nie był to kres ostateczny, bo spadkobierców tego myślenia i dzisiaj wszak nie brakuje).

Etyczne podejście do kwestii zwierzęcej widzimy np. w pracach Aleksandra Świętochowskiego (mojej ulubionej postaci publicystyki końca XIX i początku XX w.). Tego wybitnego pisarza z kręgu pozytywistów cechowała nadzwyczajna w tamtych czasach czułość i empatia w stosunku do zwierząt. To on napisał rozdzierające serce studium „Moralność wobec zwierząt” (1879), w którym obnażał metody wiwisekcji i to spod jego pióra wyszedł piękny szkic pod tytułem „Woły” (1885), w którym narrator zadaje pytanie: „Złym jest człowiek – według pewnej autorki angielskiej – którego nie wzrusza widok zżółkłych liści jesiennych; gorszym jest, według mnie, ten, którego nie wzrusza widok płowych, opiętnowanych, na rzeź pędzonych wołów. Czy kiedykolwiek przypatrywałeś się im, czytelniku?”. Bo narrator się przypatruje i morze cierpienia, jakie dostrzega w zaropiałych wolich oczach, w ich zmęczonym, będącym wołaniem o pomoc ryku, wychudłych z głodu bokach, ranach od poganiania biczem, jest niezmierzone. O, nie, to nie jest przyjemna lektura i powiastka o leniwym wołu podjadającym zielone kłosy. To bardzo naturalistyczny szkic, nie szczędzi czytelnikowi szczegółów, obrazowości. Wstrząsający pod względem opisów i dziś. W tekście tym autor pokazał utylitarny i przedmiotowy stosunek człowieka do wołów. Zwykłych na pozór zwierząt, jakich dziesiątki wtedy pracowało na roli.

Czy możliwe byłoby współistnienie z nimi, wykorzystywanie ich do pracy, ale bez zadawania cierpienia i bez nadmiernej eksploatacji?

Odpowiedź, jaka pada na to pytanie, nie brzmi optymistycznie. Ludzie jedynie w drodze wyjątku dają zwierzętom prawo do opieki, do litości, do miłości. Według Świętochowskiego zwierzę, które idzie na rzeź, nie jest dla ludzi nic warte. Nawet współczucia.

Innym twórcą, który pochylił się nad „braćmi w Darwinie”, jak nazywał zwierzęta, był nie kto inny jak Bolesław Prus. W swoich „Kronikach”, będących arcyciekawymi zapiskami z codzienności, niejednokrotnie zwraca uwagę na bezsensowne cierpienie krów, koni, cieląt i nawołuje do pamiętania o tym, że zwierzęta to też istoty czujące, że to nie rzeczy. Po jednej z wizyt na targu praskim pisze: „Ależ te biedaki czują, co się z nimi dzieje!… Czują głód, pragnienie, zimno, ciasnotę, deszcz lub śnieg padający z góry, kałużę pod nogami – i bezsenność a niemożność wypoczynku. Wszakże i w tych długich, łagodnych głowach tleje jakaś myśl, jakieś wspomnienia, trwoga, żal”. Prus dostrzega i piętnuje ludzką dominację nad światem, jeśli jest ona okupiona krwią i łzami tych, którzy nie mogą mówić za siebie. Nie zgadza się na to. Widział ludzi jako element większej całości, nie jako głównych jej użytkowników. Wyjątkowo wnikliwie przyglądał się zmianom w naturze i bardzo krytykował nadmierną ingerencję człowieka w świat przyrody, co, trzeba przyznać, było niebywale pionierskie w drugiej połowie XIX w.

Trzecim teksem, o jakim chciałabym tu wspomnieć, będzie wiersz Tadeusza Nowaka – pisarza z tzw. nurtu wiejskiego, pod tytułem „Psalm pytający”, który zacytuję w całości:

Cielęta owce buhaje i knury
Pod nóż szło wszystko Pod mój nóż szło wszystko
W górach nie byłem Daleko są góry
W rzeźni Bieszczady zwierząt były blisko
Pod nóż szło wszystko pod nóż moja noga
poszła owieczka jedyna bliźniaczo
Żona mi mówi taka kara sroga
za te zwierzęta co porżnięte płaczą
Prawda nie byłem jak Chrystus z jagnięciem
idący miastem gdzie jatki i jatki
lecz wyjmowałem noża jednym cięciem
z kotnej owieczki twój kożuszek gładki
Zawód jak inne Może bardziej krwawy
Lecz ryb i chleba nikt nam nie rozmnoży
To czemu kulas odjęli mi prawy
i czemu przy mnie stoi anioł boży.

Ten wiersz jakże jest inny od utworów typu pastoralnego, w których wieś jest zawsze sielankowa, miodem płynąca i ozłocona słońcem i dojrzałą pszenicą. Ale wieś jest (i zawsze była) przecież także taka. Okrutna. U Nowaka świat w psalmach (bo jest ich dużo więcej) jest na wskroś przeniknięty bólem i cierpieniem, które zdaje się być nieuchronne. Biblijne psalmy były świadectwem zaufania Bogu, które tu trudno znaleźć. W „Psalmie pytającym” gospodarz wie, że to, co robi, jest nieuchronne, z jednej strony przyjmuje na siebie odpowiedzialność (mówi w pierwszej osobie), ale jednocześnie zdejmuje ją z siebie („pod nóż szło wszystko” – samo szło?). I dlatego spotyka go kara – kara za grzech pychy.

To, co sprowadza te trzy teksty – i „Woły”, i „Kroniki”, i ów wiersz do jednego wspólnego mianownika, zawarte jest w innym wierszu innego poety – w „Unde malum” Tadeusza Różewicza:

Skąd się bierze zło?
jak to skąd
z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka

  • Polecane lektury:
    Tomasz Sobieraj, Wyłom w antropocentryzmie i gatunkowizmie? Przemiany świadomości kulturowej na przykładzie relacji: człowiek – zwierzęce gatunki nie-ludzkiew drugiej połowie XIX wieku, „Porównania” 2/2021
  • Magdalena Ochwat, (Współ)myślenie w humanistyce. Literackie ekokształcenie w epoce antropocenu, „Polonistyka. Innowacje” 12/2020

 

  • Tekst: Katarzyna Fiołek
  • Tekst ukazał się w numerze 9/2023 Magazynu VEGE