Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Na początku był chaos

luty 20 2023

Naszym rozmówcą jest Kuba Kunysz – wokalista i pomysłodawca międzynarodowego projektu muzycznego End Forest uwrażliwiającego odbiorców na ochronę środowiska.

Ze względu na graną muzykę, ciężki klimat i trudne tematy End Forest z pewnością nie jest dla każdego.

Myślę jednak, że jest dla każdego, kto nie boi się spojrzeć prawdzie w oczy, że tak naprawdę my jako ludzkość powoli (choć teraz proces ten uległ przyśpieszeniu) zabijamy siebie i naszą żywicielkę Matkę Ziemię. Klimat płyty raczej wyszedł ciężko i ponuro, bo trudno byłoby mi sobie wyobrazić, że można śpiewać czy wręcz krzyczeć o destrukcji Ziemi przy melodiach typu „Majteczki w kropeczki”. Choć może i w tym szaleństwie byłaby metoda (śmiech).

Jak mógłbyś krótko przedstawić projekt, którego jesteś pomysłodawcą?

Hmm… trafiłaś na gadułę, więc z jednym zdaniem będzie ciężko, ale spróbuję (śmiech). End Forest to projekt poruszający niewygodne tematy i grający niekoniecznie prostą muzykę. Pragniemy poprzez całość – przekaz i muzykę – wyciągnąć ludzi z swoich stref komfortu, zmusić ich do myślenia, a nawet do zmian.

Skąd cały koncept?

Zarówno w mojej głowie, jak i w moim życiu, najczęściej pasuje chaos. Jako przykład antykariery podam opuszczenie po 11 latach (kiedy urodziła nam się druga córka) wygodnej pracy w korporacji. Wtedy rzuciłem się w wir zawodowej zmiany i zostałem pracownikiem fizycznym. Jako że przy swoim chaosie zachowuję jakieś resztki inteligencji, przypadkowo zatrudniłem się na maszynie CNC, której dźwięki towarzyszyły mi przez lata. Pracując w dużej firmie stolarskiej produkującej elementy mebli na eksport, miałem długie serie zleceń. Gdy przez dwa tygodnie frezujesz wieniec górny szafki, to aby nie zwariować, przeglądasz chyba cały internet. Wtedy wpadła mi do głowy szalona myśl, aby stworzyć projekt będący wielką współpracą muzyczną.

Przypadkowo zobaczyłem też fanowski teledysk amerykańskiej grupy „the Body”, w którym pokazana jest jazda autem przez wielkie pożary lasów i ich okolice. Pomyślałem sobie, że „Koniec Lasu – End Forest” to świetna nazwa dla kapeli. Wtedy też z chaosu w mojej głowie zaczął pojawiać się jakiś zarys. Zadzwoniłem do Artura (perkusisty), czy nie chciałby czegoś razem zrobić. Doszedł do nas basista Marcin i na końcu gitarzysta Bartek – tak wytworzył się trzon projektu i zaczęła konkretna robota nad płytą. Wszystko złożyło się w czasie z wybuchem epidemii Covid-19, kiedy ludzie zamknięci w domach podczas lockdownów mieli czas i chęci do tworzenia online. Można powiedzieć, że dzięki covidowi mieliśmy ułatwione działanie.

Muzyka End Forest raczej nie należy do lekkich i przyjemnych, co zrozumiałe w czasach wielkiego wymierania gatunków, jednak pojawia się w niej promyczek nadziei. Nie chcieliście do końca dobijać słuchaczy, czy może rzeczywiście wierzycie w to, że jest szansa dla planety i ludzkości?

Gdybym w to nie wierzył, nie zrobilibyśmy tej płyty. Wielu z muzyków End Forest jest rodzicami, a nawet dwoje dzieci jednego z nas ma swoje rólki na płycie. Pragnę wierzyć, że moje córki będą mogły żyć, a nie walczyć o przetrwanie – to jest nasza nadzieja.

Ktoś nas nazwał hardcorepunkową wersją Grety Thunberg, co dla mnie jest komplementem. My wykrzykujemy poprzez muzykę nasz niepokój i strach, a Greta robi to doskonale na forum ONZ. Konsekwencją naszej nadziei jest fakt, że do zakupu naszej płyty w wersji fizycznej dorzucamy paczuszkę z nasionami klonu lub lipy. To jest dla mnie, wiecznego idealisty i marzyciela, promyk nadziei. Być może kupujący płytę pójdzie na spacer i wysieje tych kilka nasion. Jeśli np. 200 osób posieje po pięć nasion, z których wykiełkują i wyrosną dwa drzewa, mamy już 400 drzew, czyli ładny kawałek parku.

Po trochu jest to jak z wegetarianizmem i weganizmem. Gdy zacząłem 30 lat temu przygodę z tym stylem życia, był on przypisany kontrkulturom hipisowskim, a później zaangażowanej scenie hardcorepunk. Było to kilka może kilkanaście tysięcy osób. Ziarno się zasiało i wyrosło, teraz w Polsce mamy około 2,5–3 mln osób na diecie roślinnej plus sporo świadomie ograniczających jedzenie mięsa. W skali globalnej to niesamowite zmniejszenie zabijania zwierząt hodowlanych, śladu węglowego i jałowienia gleby uprawnej przez nazbyt intensywne rolnictwo. Mam nadzieję, że ten proces będzie jeszcze bardziej rósł w siłę wraz z wzrostem świadomości społeczeństw.

Temat lęku przed przyszłością, tego, co może przynieść niekończąca się konsumpcja, wraca w wywiadach na temat projektu i wydajesz się nim mocno przesiąknięty. Czy End Forest był dla Was rodzajem odreagowania, wyrzucenia z siebie tych straszliwych myśli dotyczących przyszłości?

Tak, od dłuższego czasu jestem mocno zawirusowany tematem zero waste i ograniczeniem niepotrzebnej spirali konsumpcji w życiu moim i mojej rodziny. Wraz z moimi dziewczynami praktycznie prócz bielizny i skarpetek uwielbiamy kupować odzież w sklepach typu „tani Armani”, czyli second handach (śmiech). Nie jest mi obce zjawisko freeganizmu, czyli nocnych wojaży po śmietnikach supermarketów i wyciągania z nich żywności lub innych dóbr konsumpcyjnych, które miały być przemielone. Akurat zrządzeniem losu pracuję w takiej świątyni konsumpcji, czyli w dużym markecie budowlano-ogrodowym, na stolarni. Mam możliwość wykupywania za niewielkie pieniądze resztek drewna i palet, które w domu sklejam w różne formy i wykonuję z nich gadżety. To daje mi niesamowitą satysfakcję dawania drugiego życia rzeczy, która miała iść na przemiał.

Kapela i tworzenie muzyki jest oczywiście dla nas jakąś formą katharsis, bo poprzez wyrzucenie w eter wszystkiego, co nas drażni, wkurza i wzbudza emocje (niekoniecznie pozytywne), dokonuje się w nas mikro- i makrooczyszczenie.

Czy duża część ekipy End Forest to weganie?

Na 22 osoby uczestniczące w projekcie, na pewno więcej niż połowa jest na diecie roślinnej, chociaż szczerze mówiąc, nigdy nie prowadziłem statystyk (śmiech). Wielu członków End Forest wywodzi się z zaangażowanej sceny hardcorepunk, w której mięsożercy byli mniejszością.

A jak udało Ci się wciągnąć do projektu Dave’a z Neurosis i Danberta z Chumbawamby?

To jest właśnie niesamowitość sceny Do It Yourself hardcorepunk. Jeśli w niej uczestniczysz, łączysz się w wielką globalną sieć powiązań i znajomości. Nawet jeśli ty i twój zespół stajecie się dużą grupą jak Chumbawamba, która jest grana do tej pory w dziesiątkach stacji radiowych, czy Neurosis, które zdefiniowało gatunek muzyczny postmetal, a pamiętasz o swoich korzeniach scenowych, to wcześniej czy później gdzieś w przestrzeni realnej albo wirtualnej trafisz na kogoś z dawnego środowiska. Tak było z Dave’em i Danbertem.

Poza End Forest wraz z grupą znajomych współtworzę fanzin o wdzięcznej nazwie „Chaos w Mojej Głowie”. Dave’a poznałem podczas robienia wywiadu do „Chaosu”. Powiedziałem mu o projekcie, zaczęliśmy wymieniać maile, wysyłać sobie płyty i zaprzyjaźniliśmy się. Zapytałem go o występ w projekcie i zgodził się bez problemu. Dave nagrał swoje partie i nie chciał słyszeć o żadnej zapłacie, prawach autorskich itd. Po prostu starszy wiekiem i stażem kolega pomaga tym młodszym i nieznanym ziomalom z Europy Wschodniej.

Podobna sytuacja była z Danbertem. Chumba była dla mnie inspirującą kapelą, która poprzez granie melodyjnych piosenek i podpisania kontraktu z dużą wytwórnią płytową robiła swoją rewolucję i to bardzo skutecznie. Do Danberta odezwałem się na Facebooku z prośbą o wywiad do zina i trafiłem na genialnego ekstrawertyka, który swoimi odpowiedziami rozbił bank, bo na 20 pytań przygotował 18 stron formatu A4 odpowiedzi. Akurat w tym czasie nagrywaliśmy dwie piosenki, do których pasowałby jego wokal. Grzecznie zapytałem, co on na to, i się zgodził. Wysłaliśmy mu ścieżki dźwiękowe i po trzech dniach dostaliśmy je z wokalem. Przypuszczam, gdyby do chłopaków napisała z taką samą prośbą jakaś przypadkowa osoba, to raczej nie doszłoby do współpracy. Dlatego cieszę się, że od ponad 30 lat siedzę w scenie hardcorepunk, bo gdyby nie ona, nie poznałbym setek świetnych i kochanych osób, z którymi skrzyżowały się nasze ścieżki życia. Chciałbym jeszcze dodać, że zaczynamy robić materiał na następną płytę i Dave dalej uczestniczy w projekcie.

Kiedy umawialiśmy się na wywiad, rzuciłeś hasło „mistycyzm lasu”.

Skończyłem technikum leśne, a potem pracowałem przez kilka lat w lasach, realizując wytyczne przełożonych. Wtedy już byłem uczestnikiem sceny hardcorepunk, która prócz muzyki przemycała sporo ciekawych idei. Ponieważ jestem z natury ciekawy świata, pojechałem na warsztaty Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, w których uczestniczyło sporo osób ze sceny hardcorepunk i dzięki nim dowiedziałem się o tej inicjatywie. Wtedy trochę poprzestawiało mi się w głowie. Pożegnałem się z lasami i zacząłem ścieżkę antykariery, imając się różnych zajęć. Po jakiś 20 latach od zakończenia pracy leśniczego, narodzinach dzieci i zasianiu przez Pracownię ziaren myśli w mojej głowie, wgłębiałem się w las jako istotę – coś, co jest żywym i czującym tworem. Bardzo pomogły mi w tym spacery z córkami i ponowne obudzenie wewnętrznego dziecka. Przypomniały mi się tolkienowskie Enty, przytulanie się do drzewa i wiele innych rzeczy. Sporo mi dały książki takie jak „Sekretne życie drzew” czy „W poszukiwaniu Matki drzew”.

Z moją rodziną mieszkamy w lesie, las jest w środku wsi, którą otacza większy las, więc to naturalne, że jesteśmy poniekąd wchłonięci przez las, stając się jego częścią. To jest mój leśny mistycyzm. Traktuję las jak coś więcej niż plantację roślin z tą różnicą, że cykl wzrostu, a później zbioru, nie trwa rok, tylko sto lat. Podczas spaceru z młodszą córką wymyśliłem piosenkę, w której drzewa porywają dzieci i hibernują je w sobie. Czas snu mija po upadku cywilizacji i wtedy drzewa wypuszczają czyste i nieskażone złem dzieci, aby tworzyły nowy lepszy świat. W ten sposób powstała piosenka „Las nadchodzi”, którą znajdziecie na płycie.

Na koniec powiedz, co według Ciebie może zrobić każdy z nas, żeby uratować Ziemię? Weganizm, o którym już rozmawialiśmy, to z pewnością jedna z dróg, ale może coś jeszcze?

Wegetarianizm, weganizm i freeganizm, filozofia zero waste, wsłuchiwania się w innych i w swoje ciało, mniej bezkrytycznego konsumpcjonizmu (np. kupowanie etycznych ciuchów czy żywności fair trade), niełykanie „ekologizmów” lansowanych przez korporacje, dla których tak naprawdę liczy się tylko zysk (mam na myśli takie produkty jak samochody elektryczne czy biodegradowalne karty bankomatowe). Ważne jest wdrażanie tego wszystkiego w swoim życiu. Sam staram się tak żyć, czasem błądzę, wpadam w pułapki, bo jestem tylko omylnym człowiekiem, ale jednak się staram. Dróg jest wiele i jeśli są dobre, to każda doprowadzi do celu, czego życzę czytelnikom i sobie.

  • Rozmawiała: Justyna Maras
  • Zdjęcia: End Forest
    Tekst ukazał się w numerze 3/2023 Magazynu VEGE