Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Ku energii serca

luty 20 2023

Naszym rozmówcą jest Rafał Kopeć: znany pod pseudonimem Rafal Sky, muzyk. Spokojne dźwięki połączone z tekstami duchowymi i mantrami nadają jego muzyce charakter medytacji lub relaksacji.

Na początek rozszyfruj swój pseudonim artystyczny.

W przeszłości ludzie nazywali mnie Rafalski. Samo „Sky” po angielsku znaczy niebo, a ono ma dużo odwołań w duchowości, np. jako przestrzeń lub świadomość.

Jaka jest historia Twojego artystycznego romansu z gitarą?

Gitara to pierwszy instrument, na którym grałem. Zaczęło się to, jeszcze zanim zająłem się śpiewem. Do gitary było mi zawsze najbliżej i najprościej mi się wyrażać za jej pomocą. Grałem na różnych innych instrumentach, ale ten pozostał ze mną najmocniej. Realizator moich nagrań ma m.in. hang drum (rodzaj bębna – przyp. red.), ale nie pojawił się jeszcze w moich utworach.

Pokrótce przedstaw czytelnikom swoje dotychczasowe płyty.

Moim pierwszym moim albumem jest „Silence”, nagrany w grudniu 2018 r. Jest najmniej spokojny, najwięcej tam się dzieje muzycznie – występuje wiele instrumentów i gości. Mój przyjaciel, z którym grywałem na ulicy, zaproponował, że weźmie mnie do studia, a na samym albumie też zagrał swoje partie. Bardzo mi pomógł przy tej produkcji.

Późniejsze albumy są mi o wiele bliższe, bo łączą się ze ścieżką duchową, którą podążam. Na swój sposób odwołują się do tego prowadzenia. Pierwszym z tej grupy był album „Only See”, wydany na początku 2021 r. Powstał niespodziewanie, zawierał najmniej historii. Pracowałem nad innym albumem, a ten wypłynął zupełnie poza moją kontrolą.

Album „Sharanam” (wydany na początku 2022 roku) jest najbardziej medytacyjny. To płyta inspirowana świętą z Indii – Sri Anandamayi Ma. Patrzę jednak na to zagadnienie bardziej ogólnie.

Tytuł najnowszego albumu „MA” (wydanego pod koniec 2022 roku – red.) w hindi oznacza matkę. Często kobieta będąca nauczycielem dostaje w Indiach przydomek duchowy, którym jest właśnie Ma. Słowo to ma zresztą wiele znaczeń – oznacza m.in. Boga. Album wypłynął częściowo z okresu wojny – grając po cichu mantry, łatwiej radziłem sobie ze strachem. Teksty zaczęły ze mnie naturalnie wypływać i nagle pojawiły się pieniądze na studio, więc szybko nagrałem materiał. Dużo zawdzięczam parze filmowców, którzy sfinansowali album „Silence” i nakręcili wideo do MA.

Jakie są Twoje muzyczne inspiracje?

Albumy nagrywane solowo inspirowane są muzyką, której słucham (kanał Mooji Mala), gdzie znajdziemy sporo muzyki medytacyjnej. Jest dużo współczesnych twórców, którzy bardzo do mnie trafiają. Inspiruję się też muzykami, którzy tworzą muzykę bardziej ogólnodostępną, np. Trevor Hall lub Sam Garrett.

Granie jakich koncertów najbardziej cenisz?

Z moją muzyką nie grałem wielu koncertów. Zawsze odbywają się one w formie relaksacyjnej, gdzie dźwięk jest pewnego rodzaju opowieścią. Współcześnie nie jest to muzyka dla wielkiego grona odbiorców, ale znajdują się osoby, które ją cenią. Kiedyś w czasie nagrywania realizator ustawił urządzenia i położył się, odpoczywał. To była dla niego cudowna sesja relaksacyjna (śmiech).

Na płycie „Sharanam” (której jestem szczęśliwym posiadaczem) słychać wiele dźwięków natury, m.in. ptaków, morza i płynącej wody – z czego to wynika?

Dla mnie ten album to swoista medytacja. Dźwięki natury bardzo pomagają w wyciszeniu umysłu, uspokojeniu się.

Jesteś od lat związany z warszawską restauracją Vega.

W Vedze pracowałem chyba na każdym stanowisku, z wyjątkiem zarządzania (śmiech). Zaczynałem przy obsłudze baru, zajmowałem się przygotowywaniem surówek, cateringiem, jeżdżeniem na eventy, pracą na obieraku, zmywaniem… W tej chwili pracuję na zmywaku od około roku i dzięki temu zarobiłem na nagranie albumów „Sharanam” i „MA”. W Vedze co miesiąc odbywa się m.in. śpiewanie mantry Om, co ku mojej radości cieszy się dużym powodzeniem. Na pewno wszystkie te inicjatywy się łączą, ale wątpię, żeby ktoś próbował to jakoś porządkować. Mam wrażenie, że odbywa się to po prostu spontanicznie. Temat hinduizmu i ruchu Hare Kryszna przewija się w działalności lokalu, jednak nie wszyscy pracownicy się z tym utożsamiają. Po latach spędzonych w Vedze nie czuję, żeby to było miejsce z wyraźnie postawionym kierunkiem filozoficznym.

W jaki sposób związałeś się z wegetarianizmem?

U mnie przejście było bardzo spontaniczne. Wegetarianizm po prostu przyszedł do mnie, to nie była obrana przeze mnie filozofia. To był proces ograniczenia spożywania mięsa, a w którymś momencie przyszło przekonanie, że już więcej mi go nie potrzeba. Stało się to z dnia na dzień – jedzenie mięsa przestało mi się podobać i już do tego nie wróciłem.

Czy kiedykolwiek towarzyszyły Ci zwierzęta domowe lub adoptowane?

Przebywanie ze zwierzętami domowymi odczuwam jako cud natury. To istoty, które są w stanie wyjść z naturalnego im środowiska i wytrzymać życie z tak odmienną od ich funkcjonowania rasą. Sam nigdy nie adoptowałem zwierzęcia, natomiast rodzice przygarnęli kota, który przybłąkał się na działce. Jeśli ktoś jest otwarty i może zaopiekować się zwierzęciem, to czuję, że adopcja jest cudownym działaniem.

Popyt na roślinne żywienie rośnie – widać to zarówno na półkach sklepów, jak i w liczbie lokali, w których można zjeść w 100 proc. roślinnie. Według Ciebie to bardziej moda, a może raczej konieczność w dobie kryzysu środowiskowego?

Czuję, że to jest ruch naturalny, który przybiera różne formy. Myślę, że oba wymienione aspekty łączą się ze sobą. Kolektywna świadomość społeczeństwa się zmienia i za tym idą wegetariańskie decyzje. Dla mnie wegetarianizm jest po prostu naturalny. Sami sobie szkodzimy, jeśli niszczymy to, co daje nam życie.

Jakie są Twoje ulubione wegańskie dania?

Zdecydowanie całe podium zajmuje zupa dhal (śmiech). To zupa z soczewicy, która jest prawdopodobnie najbardziej popularnym daniem w Indiach. Gdy gotuję dla samego siebie, często po nią sięgam. Był taki czas, że przez ponad rok jadłem praktycznie tylko to danie (śmiech). Ale sam niewiele gotuję.

Śpiewasz o miłości, niebie, naturze – wyczuwam tu same wysokie, pozytywne wibracje. Jak wytwarzasz je w samym sobie?

Droga duchowa, którą wybrałem polega na tym, że nie wytwarzam czegoś, a bardziej odkrywam to, co już jest. Dużo bardziej czuję się jak instrument, a nie jak twórca.

Czy możesz powiedzieć nam więcej o swojej ścieżce?

Właściwie sam nie wiem, na czym polega. Bardziej czuję to jako poddanie. To nawet nie jest ścieżka – Satsang w sanskrycie oznacza „obcowanie z Prawdą”. Bardziej więc obcuję z tym, co już jest, a nie wędruję w jakimś kierunku.

Skąd więc pochodzi to, co pokazuje Ci, co i jak tworzyć?

Mogę mieć problem ze znalezieniem na to odpowiednich słów. Niektórzy nazywają to świadomością, a niektórzy Bogiem czy duchem. Są określenia szczególnie mi bliskie, np. Ma, albo postrzeganie Boga jako Matki.

Jak trafiłeś na świadomy oddech? Nie uczy się tego w szkole ani na studiach.

Podoba mi się określenie „świadomy oddech”. Mam wrażenie, że najlepiej poznałem go gdzie praktyce Tai Chi, czyli dawnej chińskiej sztuce poruszania się. Przez kilka lat intensywnie się tym zajmowałem. Poznałem wtedy różne praktyki oddechowe i medytacyjne. Ostateczna wersja utworu „Just breathe” przyszła na obozie Tai Chi w 2018 r., czyli pod koniec mojego intensywnego ćwiczenia tych technik.

Twoja muzyka jest wprost idealna do medytacji. Jakie rodzaje oddechu praktykujesz?

Na ten moment nie czuję, żebym praktykował jakąś konkretną praktykę. Ważne jest dla mnie, by być po prostu świadomym swojego oddechu, czuć go. Wzięcie świadomego wdechu i wydechu bardzo dużo we mnie wnosi.

Czy zdarza Ci się medytować w grupie?

Podczas odosobnień, w których biorę udział, jest czas na medytację w ciszy oraz na medytację prowadzoną. Nie doskonali się tam jakiejś konkretnej techniki medytacyjnej, z czym miałem kontakt we wcześniejszych latach.

Jak wspominasz swoje podróże związane z samopoznaniem?

Odbyłem kilka podróży o charakterze duchowym. Chyba najsilniej zapadły mi w pamięć dwa wyjazdy do Indii. W samych Indiach niewiele „podróżowałem” – raczej przebywałem w jednym czy dwóch miastach. Ziemia tego kraju jest przepełniona tym, co nazywamy duchowością. Dlatego też nie czułem potrzeby podróżować po Indiach.

Co w tym kraju zrobiło na Tobie największe?

Najbardziej fascynują mnie tam relacje między ludźmi, serdeczność i naturalność bycia ze sobą nawzajem. Odczuwa się to w taki sposób, jakbyśmy wszyscy byli rodziną, nieważne, że pochodzisz z innego kraju. Otwartość ludzi i szczerość w wyrażaniu robi wrażenie na kimś z Zachodu.

Jakie znaczenie ma dla Ciebie cisza?

Cisza to inne imię Boga. Ma więc dla mnie najwyższe znaczenie. Przebywanie w ciszy dużo pomaga dla funkcjonowania umysłu. Jest często niedoceniana, a jednocześnie potężna.

Mówi się, że gdzie kierujesz swoją uwagę, tam kierujesz swoją energię. Jaką energią się aktualnie otaczasz?

Właściwie można to pytanie przenieść z fizycznego wymiaru na wewnętrzny wymiar nas samych. Staram się jak najmniej otaczać energią umysłu, a przebywać często w energii serca.

Jak odnajdujesz wewnętrzny spokój, mieszkając w największym mieście Polski?

Przez długie lata uciekałem z miasta w naturę, jednak w pewnym momencie zauważyłem, że ucieczka nie jest rozwiązaniem. Koncentruję się na tym, by ciszę i spokój mieć po prostu w sobie. Buddyjski mnich i mistrz zen Thích Nhất Hạnh, który zmarł na początku 2022 roku, mówił np. o spokojnym chodzeniu z domu do pracy czy na lotnisko.

Co Ci pomaga odczuwać wewnętrzną równowagę?

Bardzo wspierają mnie fotografie, które mam przy sobie. Zdjęcie nauczyciela czy świętego pomaga mi w funkcjonowaniu na co dzień – poza domem i w nim. Dzięki temu odczuwam łączność z tą osobą, a w moim sercu czuję spokój. Potrafię np. siedzieć przez godzinę i patrzeć na zdjęcie bez myślenia. Dzisiejszy człowiek po prostu potrzebuje tego dystansu od umysłu.

W utworze „Hey Bhagavan” z najnowszej płyty „MA” cytujesz piękny cytat Sri Anandamayi Ma. Wyjaśnij proszę czytelnikom, jak go rozumiesz.

Kiedy znajduję Boga, znajduję siebie. Za to kiedy szukam siebie – znajduję Boga. To w dosłownym tłumaczeniu cytat ubrany w słowa Wielkiej Matki. Takie teksty bardzo ze mną rezonują. Gdy śpiewam mantry czy tego rodzaju cytaty, to zaczynam je bardziej czuć. Niekoniecznie bardziej rozumieć, ale właśnie czuć.

Jakie masz plany muzyczne na najbliższy czas?

W mojej muzycznej rodzinie planujemy występ na jakimś świadomościowym festiwalu. Niebawem będziemy też wypuszczać kolejny album, również w tematyce medytacyjnej, ale dokładnie jeszcze nie wiem, kiedy.

Gdzie można się kupić Twoje albumy?

Najłatwiej będzie się skontaktować po prostu ze mną (np. przez Facebook), bo nie mam jeszcze określonego kanału dystrybucji. Na portalu Bandcamp można przesłuchać, a także kupić wszystkie moje albumy w formie cyfrowej. Płyta „Sharanam” jako jedyna jest wydana w formie CD, można ją kupić np. w warszawskiej Vedze.

  • Rozmawiał: Jacek Balazs
  • Zdjęcia: Marta Petryk
  • Tekst ukazał się w numerze 3/3023 Magazynu VEGE