Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Profesjonalnie, szczerze i na luzie

listopad 26 2021

Naszą gwiazdą sezonu zimowego jest Alicja Rokicka: Z wykształcenia graficzka. Prowadzi jeden z najstarszych w Polsce kulinarnych blogów wegańskich „Wegan Nerd”. Prowadzi wegańskie warsztaty. Autorka książek kulinarnych.

Wegan Nerd to wpadająca w ucho, chodliwa nazwa. Jak na nią wpadłaś?

Na początku blog miał wiele innych nazw. Dość długo ją wybierałam. Wydaje mi się, że wtedy zaczynała się moda na kujonów. Chodziło o połączenie chęci uczenia się weganizmu i edukowania wszystkich dookoła. Gdy byłam jeszcze wegetarianką, przeszkadzało mi kojarzenie kuchni bezmięsnej tylko z indyjskimi smakami. Chciałam pokazać, że z jedzeniem roślinnym można pokombinować, być przysłowiowym „nerdem” [ang. kujon, maniak – przypis J.B.]. Myślę, że gdybym miała teraz wymyślać nazwę bloga, byłaby bardziej polska.

Z wykształcenia jesteś graficzką. Co Cię skłoniło do zajęcia się kulinariami na poważnie?

Gdy otrzymałam dyplom z filmu animowanego na Akademii Sztuk Pięknych, zaczęłam prowadzić warsztaty kulinarne. Blog zyskiwał popularność, dostałam propozycję napisania książki. Wiosną 2015 roku został Kulinarnym Blogiem Roku i zaczęłam na nim zarabiać. Postanowiłam odpocząć od grafiki i zobaczyć, jak się rozwinie temat „garów”. Ta przerwa trwa aż do teraz.

Twój blog od powstania zbiera różne prestiżowe nagrody. Która z nich jest dla Ciebie najważniejsza?

Tuż po zdobyciu tytułu Blog Roku przyszło wyróżnienie w „Poland 100 Best Restaurants”, branżowej imprezie związanej z profesjonalną gastronomią. To był pierwszy rok, kiedy w konkursie brały udział też internetowe strony, w tym blogi. Nagród nie traktuję szalenie poważnie, jednak na tamten czas było to bardzo miłe doświadczenie, tym bardziej, że rzadko są brane pod uwagę wegetariańskie, a tym bardziej wegańskie inicjatywy.

Uchyl rąbka tajemnicy, jak prowadzić blog z takim sukcesem.

Myślę, że to w dużej mierze kwestia stażu – robię to już od 10 lat. Przez ten czas zebrałam dużą grupę stałych odbiorców, z którymi poznaję się coraz lepiej. Coraz większa ich część nie jest przypadkowa. Trzeba tworzyć w odpowiednim dla siebie tempie, profesjonalnie, szczerze i na luzie. Warto też zająć się swoją i (co bardzo ważne) lubianą działalnością, bez porównywania się do innych. Dawniej były blogi kulinarne bez zdjęć, teraz to już niewyobrażalne.

Czy czujesz się spełniona jako grafik przy tworzeniu wizualnej części bloga?

Częściowo tak. Robienie zdjęć od pewnego czasu sprawia mi coraz większą frajdę. Zmieniłam medium z filmu na fotografię. Zaopatrywanie się np. na targu staroci w ciekawe talerze czy dodatki zabiera mi dużo czasu, jednak sprawia niesamowitą przyjemność. W moim domu każdy talerz i sztuciec jest inny. Konsekwencją robienia zdjęć swoim potrawom często bywa jedzenie zimnego obiadu (śmiech).

Co Cię skłoniło do przejścia na wegetarianizm, a później na weganizm?

Za młodu byłam mięsnym niejadkiem. Najczęściej kończyło się na obiedzie złożonym z ziemniaków i sosu. Mój dziadek był myśliwym – była to sfera życia, której się wstydziłam. Kupował na święta karpia, któremu nadawałam imię. Potem miałam zakaz wstępu do piwnicy, bo dziadek urządzał w niej rzeźnię.

Teraz, jako dorosła, podchodzę do tego tematu o wiele bardziej empatycznie. W wieku około 13–14 lat obejrzałam z mamą reportaż o hodowli kur, w którym była pokazana taśma z kurczakami i ucinanie im dziobów bez znieczulenia. Byłam tym tak wstrząśnięta, że nie spałam przez całą noc, a kolejnego dnia powiedziałam, że nie zjem już więcej kur i innych mięs. Rodzice dali mi dużo luzu, prawdopodobnie postanowili zobaczyć, co będzie dalej. Zaczęłam szukać książek z przepisami, przeglądać internet w poszukiwaniu informacji. Trafiłam na hasło „weganizm”, które lata temu było traktowane jako swoiste zaburzenie psychiczne. Później, gdy już sama robiłam posiłki, eksperymenty z wegańskim gotowaniem dawały mi smak i satysfakcję.

Na weganizm przeszłam poniekąd dla rozwoju własnych umiejętności kulinarnych. Poznałam wegan, którzy odstawali pozytywnie od mitu, który krążył na temat ich domniemanego szaleństwa. Produkty odzwierzęce odstawiałam stopniowo, aż pewnego dnia na przełomie lat 2006/2007 stwierdziłam, że całkowicie przechodzę na weganizm. Uwielbiam gotować, to moja pasja, a weganizm jest dietą bardzo rozwijającą kulinarnie. Przy okazji świadomość, że wegańskie jedzenie ma lepszy wpływ na środowisko, jest również ważnym aspektem.

Dopóki nie widziałam na własne oczy nagrań, to nie docierało do mnie, skąd się bierze mięso na talerzu. Do pewnego czasu mięso jest dla nas produktem w sklepie, a przez co to biedne zwierzę musiało przejść – jest dla nas niewiadome.

Jaki masz sposób na zachęcanie innych do weganizmu?

Gdy wyczuwam zainteresowanie pochodzeniem jedzenia itd., podejmuję ten temat. Mówię wtedy również o środowisku. Bardzo lubię prowadzić warsztaty, mam wtedy bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. Wciąż otrzymuję dużo maili z podziękowaniami, że dzięki mnie ludzie ograniczyli spożywanie mięsa albo przeszli na weganizm. Na warsztaty chodzą głównie mięsożercy, procent roślinożerców jest minimalny. Niektórzy odbiorcy widzą, że to jedzenie jest smaczne, proste i tanie, więc próbują weganizować swoje kuchnie. Swoimi potrawami przekonuję, że nie musimy jeść tylko komosy ryżowej, orzechów nerkowca i innych drogich, sprowadzanych produktów.

Weganizm kiedyś był modą. Teraz uważam, że jest bardziej częścią głównego nurtu w kulturze i gastronomii, czego już się nie da cofnąć. Wegańskie jedzenie to takie, które możemy znaleźć w lokalnym warzywniaku na rogu. Z produktów łatwo dostępnych jesteśmy w stanie skomponować zrównoważoną i smaczną dietę.

Podziel się wspomnieniami z powstawania Twoich książek kulinarnych.

Pierwsza książka „Wegan Nerd. Moja roślinna kuchnia” wymagała wiele pracy, ale też towarzyszyło temu dużo ekscytacji. W tamtym czasie musiałam się zderzyć ze świadomością, że projektowanie książek to wielki biznes. Jeśli idzie o potrawy i zdjęcia, to przy ewentualnym wznowieniu sporo bym w niej pozmieniała. Teraz robię o wiele lepsze zdjęcia, częściowo zmieniła się też moja technika gotowania.

Drugą książkę, „Słodka Wegan Nerd”, wspominam najgorzej dobrego przyjęcia przez czytelników. Przy słodkich potrawach, gdy coś nie wychodziło, musiałam powtarzać aż do perfekcji, co było mocno frustrujące.

Przedostatnia, „Świętujemy”, ma szczególny dla mnie klimat. Nie jestem osobą wierzącą, jednak bardzo lubię miesiąc przed świętami. Dawanie i dostawanie prezentów, śnieg, gwiazdki robią na mnie bardzo ciepłe wrażenie. Moim ulubionym filmem jest „Elf”, który od listopada oglądam przynajmniej raz w tygodniu (śmiech). Książka okraszona jest elementami związanymi z rodziną i przyjaciółmi – jest to zdecydowanie domowa kuchnia. Zawarłam w niej przepisy, których nauczyłam się od mamy i babci. Odbiorcy często kupują te książki swoim babciom i mamom, żeby nie martwiły się, co ugotować potomkom jedzącym roślinnie.

A jakie przepisy najbardziej polecasz na święta?

Jednym z najpopularniejszych przepisów, zarówno w książce „Świętujemy”, jak i na blogu jest fasola pieczona z jabłkami w majeranku. Polecam też wpis z pierogami na święta. Bardzo lubię też pasztet z zielonej soczewicy pod pierzynką chrzanową. Pasztety świetnie nadają się na zimową porę, zarówno do kanapek, jak i jako fragment dania obiadowego. Warto zobaczyć przepis na mój kulebiak ze śliwką suszoną, która nadaje wędzonego posmaku również bigosowi. Polecam też przepis na selery w roli ryby.

Wiele osób po świętach pisze mi, że nabrało np. wujka, który jedząc selera, nie mógł dojść, jaki to rodzaj ryby (śmiech). Piękne jest to, jak łatwo za pomocą oleju, cebuli i glonów można podrobić te klasyczne dania, a w naszej wersji są to potrawy powstające w sposób etyczny, nieszkodliwy dla środowiska.

We wrześniu odbyła się premiera Twojej najnowszej książki.

Najlepiej pracowało mi się właśnie przy niej. Po zebraniu materiału okazało się, że treści wystarczyłoby na trzy! „Italia dla zielonych. Roślinna kuchnia włoska” powstała w mojej głowie już bardzo dawno temu. Do Włoch regularnie jeżdżę od siedmiu lat, więc stały się moim mentalnie drugim domem. Przemierzanie kraju, poznawanie ludzi od strony ich kuchni i potraw, jest dla mnie szalenie inspirujące.
Założyłam też drugi blog (italiadlazielonych.com) i zauważyłam, że miłość moich czytelników do Włoch jest duża. Internet jest teraz miejscem, gdzie ludzie najczęściej wylewają swoją bardziej niewiedzę niż wiedzę. Trafiłam na taki absurd, że ktoś po dwóch dniach pobytu w Wenecji napisał cały przewodnik na jej temat – z wnioskami na temat kultury narodowej. Bez jakiegokolwiek przygotowania, bez poszanowania tego, co próbował poznać. Pomyślałam, że skoro wiem na temat włoskiej kultury, sztuki i kuchni więcej, niż do tej pory mi się wydawało, przyszedł czas na moją włoską książkę.

W czasie podróży zebrałam masę lokalnych przepisów. Około 98 proc. potraw w książce jest tradycyjnie roślinnych, nie musiałam więc w nich wiele zmieniać. Cieszę się tą książką, nawet pisanie, zbieranie materiałów było dla mnie czystą przyjemnością. Większość przepisów okrasiłam anegdotką, żeby wegański czytelnik podróżujący po Włoszech wiedział, czego się może spodziewać do zjedzenia w danym regionie. Na końcu znajduje się mały słowniczek, żeby można było łatwo sprawdzić składniki danego ciastka czy produktu.

Czy teraz łatwo być weganinem Włoszech?

Weganizm jest we Włoszech popularny, głównie z perspektywy zdrowia. W czasie moich podróży nie spotkałam się z wrogą reakcją na informację o mojej diecie. Nawet w cukierniach i kawiarniach łatwo trafić na wegańskie słodkości. Powstaje dużo lokalnych firm produkujących wegańskie sery i inne zamienniki.

Włosi mają duży szacunek do warzyw. Dla nich mogą być nie tylko dodatkiem, lecz również pełnoprawnym daniem. Karczochy, cukinie, lokalne trawy jadalne – to wszystko często gra na talerzu pierwsze skrzypce. Stragany są przepiękne, warzywa poukładane w piramidki, klientowi nie wolno ich dotykać ani wąchać, podaje je tylko sprzedawca. Jest wysoki szacunek dla produktu. Ziemniaki, pszenica i warzywa strączkowe to podstawa tamtejszej kuchni podstawowej zwanej cucina povera (kuchnia dla biedaków). Panuje też nawyk niewyrzucania resztek jedzenia, tylko tworzenia z nich kolejnych dań.

Jak wygląda Twoje menu w trasie, poza miastem?

Najczęściej podróżuję pociągiem, więc przygotowuję sobie swoją wałówkę. Bardzo lubię kanapki, dlatego często do pociągu tworzę takie na wypasie – z tempehem i masą warzyw surowych i kiszonych. Lubię też sałatki z kaszą. Obowiązkowa jest również kawa własnego parzenia. Uważam, że zabieranie jedzenia ze sobą jest wygodniejsze niż szukanie lokalu w nieznanym miejscu itd. Podróże są dla mnie źródłem stresu, dlatego staram się, na ile potrafię, umilić sobie ten czas.

Jakie rośliny królują w Twej własnej kuchni?

Jadam sezonowo. Zdarza mi się kupić sprowadzane warzywa, jednak są często niesmaczne i znacznie droższe. Dużo warzyw w chłodzie traci smak albo staje się gorzkie. Większości nie powinno się przechowywać w lodówce. Moim ulubionym są pomidory, mam więc pod dostatkiem puszek z pomidorem i domowych pasat. Moją „świętą trójcę” uzupełniają bakłażany i cukinie. Uwielbiam też kukurydzę i zieloną fasolkę szparagową.

Gdzie się zaopatrujesz w jedzenie?

Korzystam z działki moich rodziców – co roku mamy swoje dynie, cukinie i pomidory. Chętnie odwiedzam dwa ekologiczne sklepiki na krakowskim Kazimierzu, gdzie mieszkam. W greckim sklepie kupuję oliwki na wagę i wspaniałą oliwę. Włoskie specjały kupuję też przez internet. Często zaopatruję się na ekologicznym Targu Pietruszkowym – np. w mniej popularne warzywa jak jarmuż toskański czy kolorowe marchewki. Warzywa kupuję głównie na bazarze, a najrzadziej w dyskontach spożywczych. Mieszkam sama, więc nie potrzebuję robić dużych zakupów warzywnych. Chodzę często po małe ilości.

Na koniec podziel się z nami planami na najbliższą przyszłość.

Na pewno promocja mojej najnowszej, włoskiej książki. Planuję warsztaty świąteczne pod koniec roku – mam nadzieję, że się uda je zorganizować.

Możliwe są rozmowy z wydawnictwem na temat kolejnej książki. Moją kolejną zajawką jest Grecja, więc rozważam wniknięcie bliżej również w tę kuchnię.

  • Rozmawiał: Jacek Balazs
  • Zdjęcia: Alicja Rokicka – prywatne archiwum
  • Tekst ukazał się w numerze 12-1/2021-2022 Magazynu VEGE