Oszczędny w środkach wyrazu, minimalistyczny film „Gunda” hipnotyzuje, urzeka i wyzwala emocje, które pozostają z widzem długo po wyjściu z kina. Jakim cudem taką siłę oddziaływania ma półtoragodzinny czarno-biały dokument, bez dialogów i komentarza, toczący się w nieśpiesznym tempie? To magia i tajemnica wielkiego kina, bo do filmów tej rangi trzeba „Gundę” zaliczyć.
Na ekranie nie dzieje się nic szczególnego. Kamera rejestruje codzienne życie świni Gundy i jej nowonarodzonego potomstwa. W roli bohaterów drugoplanowych pojawiają się też inne zwierzęta gospodarskie. Sceny z życia kur, które niczym współczesne dinozaury majestatycznie pokonują zarośla dosłownie zapierają dech w piersi. Krowy zaś przywodzą na myśl prastare bóstwa animalistyczne. Proza życia zyskuje mistyczny wymiar. „Gunda” to film wysmakowany estetycznie. Piękne kadry chciałoby się oprawić i zachować.
Nie zobaczymy za to ludzi. Uprzedzając obawy wielu osób – film nie zawiera drastycznych scen. To nie jest dokument o rzeźni i horrorze przemysłowej hodowli. Gunda jest „szczęśliwą” świnką, która nie spędza życia na betonowej posadzce i nie jest zamknięta w kojcu porodowym jak prawie wszystkie inne świnie hodowane przez człowieka. Ma możliwość zaspokajania swoich podstawowych potrzeb gatunkowych. Opiekuje się potomstwem, wyleguje w błotnej kałuży, ryje w ziemi i spaceruje z prosiakami po polu. Nie jest to jednak lukrowany obrazek, który ma nam zapewnić dobre samopoczucie. To z tego powodu reżyser zdecydował się na czarno-białe kadry. W tle czai się bowiem groza śmierci radosnych, rozbrykanych prosiąt z ręki człowieka. I mimo że zabijania nie zobaczymy, to jest ono oczywiste, nieuniknione i domyślne. Siła przekazu tkwi w tym, czego nie widać. Zanim jednak film się skończy, poznamy lepiej naszych bohaterów, dostrzeżemy ich niepowtarzalne osobowości, różne charaktery i temperamenty, spojrzymy w oczy matki, czasem skupionej na opiece, czasem rozbawionej i rozleniwionej, niekiedy zmęczonej i zniecierpliwionej.
„Gunda” to nowy sposób opowiadania o zwierzętach, w którym zasadą naczelną jest szacunek do nich i podmiotowe traktowanie. Kamera oddaje głos bohaterom. Niczego nie narzuca, nie interpretuje, nie ocenia. W tajemniczy sposób znosi jednak barierę, która na co dzień oddziela ludzi od zwierząt pozaludzkich i tym samym daje widzowi szansę na usłyszenie ich głosu, spojrzenie im w oczy , odbieranie i zrozumienie emocji, które im towarzyszą. A spojrzenie Gundy jest wyjątkowe. To nie przepełnione bezgranicznym cierpieniem oczy świń transportowanych do rzeźni, które nie zaznały i nie zaznają niczego poza udręką. To raczej pytający wzrok i mądrość doświadczonej przez życie istoty. Neutralny obraz staje się katalizatorem empatii, która momentami dosłownie zalewa widza. Na seansie w małym kinie studyjnym widownia reagowała śmiechem, westchnieniami i łzami.
Reżyser Victor Kossakovsky jest przeciwnikiem filmów z przesłaniem. Jak mówi „kino ma przemawiać do serca, nie do mózgu”. W przypadku „Gundy” niewerbalny przekaz ma szczególne znaczenie, bowiem nasze porozumienie ze zwierzętami musi się odbywać innymi kanałami niż jakikolwiek język. Pierwszym krokiem we właściwym kierunku jest zachowanie milczenia i otwarcie się na odbiór tego, co wyraża na różne sposoby inna istota. W tej dziedzinie mamy wiele do zrobienia. Jako gatunek nie jesteśmy w najmniejszym stopniu uważni na sygnały docierające od zwierząt pozaludzkich. Nie rozwinęliśmy takiej umiejętności, w przeciwieństwie np. do psów, które znacznie lepiej odczytują nasze intencje niż my ich. Nie mówiąc już o tym, że rzadko kto ma w ogóle okazję spotkania ze świnią. „Gunda” stwarza przestrzeń do dostrzeżenia emocji bohaterów filmu. Z łatwością odczytujemy, kiedy małe prosiaczki są niepewne, a kiedy rozbrykane. Odgadujemy, kiedy Gunda jest w sielsko-anielskim nastroju w otoczeniu maluchów, a kiedy jest skupiona na czynnościach opiekuńczych. Pełne niepokoju dreptanie po własnych śladach, nerwowe gryzienie drewnianych elementów to oczywisty wyraz dezorientacji i desperacji w kontekście zniknięcia dzieci. Także człowiek nie zawsze potrzebuje słów dla wyrażania emocji. A dla tych najgłębszych często słów znaleźć nie potrafi bądź nie chce.
„Gunda” daje wiele do myślenia w kontekście bliskości doświadczeń ludzkich i zwierzęcych. Macierzyństwo, narodziny, śmierć łączą nas ze światem zwierzęcym najbardziej. Nasza zwierzęca, biologiczna natura objawia się poprzez nie z całą mocą. Żadne słowa nie są potrzebne ani adekwatne w obliczu tych doznań. Mogą stanowić dodatek, komentarz, ale nie istotę tych przeżyć. Z jakiegoś powodu ciągle jednak zaprzeczamy zwierzęcym emocjom lub umniejszamy ich wagę. Oglądając „Gundę”, trudno mieć wątpliwości, że świńska matka czerpie radość z obcowania z maluchami podobnie jak matka ludzka i podobnie odczuwa potrzebę troskliwej opieki nad nimi. W obliczu nagłego zniknięcia dzieci jest przerażona, jak przerażony byłby każdy inny rodzic.
„Gunda” to film, w którym zwierzęta mówią same za siebie, bo potraktowane z szacunkiem dostały taką szansę. Film nie poucza i nie przekonuje. Na pewno skłania jednak do refleksji nad stosunkiem człowieka do zwierząt najbardziej od nas zależnych, a więc zwierząt udomowionych. Jak odbiorą go widzowie? Być może zadziała jak lustro albo tajemnicza siła na planecie Solaris z powieści Stanisława Lema. Każdy zobaczy w nim to, co sam skrywa w głębi swojej duszy. Chciałoby się wierzyć, że jest to niewyczerpane źródło empatii.
Film zyskał rozgłos dzięki zaangażowaniu się w produkcję aktora Joaquina Phoenixa, który został producentem wykonawczym.
- Tekst: Joanna Hasiak
Lista kin, w których można zobaczyć film.
Wywiad z reżyserem do przeczytania tutaj