Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Wegańskie Chiny – czy to realne?

sierpień 05 2020

O tym, że wystąpieniu pandemii COVID-19 „pomogły” tzw. mokre targi, na których sprzedawane są zwierzęta – także dzikie – zabijane na miejscu, wiadomo nie od dziś. Panujące tam warunki sanitarne wyjątkowo sprzyjają wymianie patogenów, gdyż na targach stykają się ze sobą również takie gatunki zwierząt, które w naturze nie miałyby szansy się spotkać. Do tego ogromne ilości ich krwi, odchodów i innych wydzielin ciała – i tak właśnie rodzą się nowe choroby zakaźne, które przeskakują ze zwierząt na ludzi.

Ale nie tylko mokre targi stwarzają takie zagrożenie – wyjątkowo dużo ognisk koronawirusa na świecie odnotowuje się wciąż w rzeźniach. Pod koniec czerwca aż 1300 pracowników rzeźni w Nadrenii Północnej-Westfalii okazało się być zarażonych COVID-19, w Stanach Zjednoczonych mniej więcej połowę największych ognisk koronawirusa stanowiły ubojnie zwierząt. W Chinach drugą falę zakażeń COVID-19 zapoczątkował z kolei w Pekinie importowany łosoś.

Ponad 90 proc. światowej produkcji mięsa stanowią fermy przemysłowe, gdzie zwierzęta są trzymane w ogromnym ścisku i najgorszych warunkach sanitarnych.

Ewidentnie przemysł mięsny nie sprzyja wygaszaniu epidemii, a jest to tylko jedna z jego wielu wad – obok wątpliwej strony etycznej (czy doprawdy w XXI wieku zabijanie zwierząt na mięso jest zasadne, przy tej ilości roślinnych zamienników, którymi dysponujemy?), zdrowotnej (wiadomo, że czerwone i przetworzone mięso to kancerogen – WHO potwierdza) i środowiskowej (hodowle przemysłowe mają ogromny udział w emisji gazów cieplarnianych, a także w zanieczyszczaniu powietrza, gleby i wód powierzchniowych).

Biorąc pod uwagę skalę pandemii a także ryzyko powstania kolejnych, bardzo rozsądnym podejściem wydaje się zatem zwrócenie w stronę diety roślinnej, czyli wegańskiej.

I choć wiele osób oskarża Chiny o „wypuszczenie” koronawirusa w świat, to zdecydowanie należy podziwiać zmiany, jakie na naszych oczach dokonują się w podejściu Chińczyków do spożycia mięsa. A z uwagi na populację Chin, wynoszącą nieco mniej niż 1,5 mld, to właśnie zmiany tam zachodzące, mogą stanowić silniejszy niż kiedykolwiek wzrost popularności weganizmu.

Tradycyjnie Chiny są ojczyzną jednego z najbardziej popularnych substytutów mięsa, które obecnie jest szeroko wykorzystywane w kuchniach całego świata, czyli tofu – twarożku zrobionego z soi, według legendy wynalezionego przez Liu Ana w 164 r. p.n.e. Historycznie Chiny są więc swoistą kolebką kuchni wegańskiej, nie dziwi zatem, że ich ambicja w tej kwestii sięga dalej.

We wrześniu ubiegłego roku, w trakcie pierwszego chińskiego sympozjum na temat norm branżowych i przepisów dotyczących alternatyw dla mięsa, zorganizowanego przez China Plant Based Foods Alliance (CPBFA), ekspert branżowy Graham Miao powiedział, że przewiduje, iż w 2025 r. globalna wartość rynkowa dla alternatywnego przemysłu mięsnego wyniesie 28 miliardów dolarów. Ryan Xue, gospodarz sympozjum i sekretarz generalny CPBFA zapowiedział, że zostanie utworzone konsorcjum, które skupi się na etykietowaniu, opracowywaniu standardów i polityki dotyczącej roślinnych zamienników mięsa w Chinach.

W listopadzie ubiegłego roku Państwowa Administracja Regulacji Rynku (SAMR) w Chinach wydała projekt zmian w przepisach dotyczących etykietowania żywności, w którym nakazano rzetelne opisywanie produktu, tak, by jego pochodzenie – roślinne lub zwierzęce – nie budziło wątpliwości. Poza krokiem w stronę konsumentów, pozwoli to także na sprawniejsze monitorowanie rynku i zainteresowania produktami roślinnymi.

Członek Chińskiej Ludowej Politycznej Konferencji Konsultanckiej, Xu Jingkun, wezwał w tym roku organizację do tego, by podczas oficjalnych posiłków w trakcie trwania obrad serwować wyłącznie dania bezmięsne. Przyznał, że mimo oficjalnego zakazu spożywania mięsa dzikich zwierząt, wciąż bywało serwowane na oficjalnych posiedzeniach.

Rosnące poparcie dla diety roślinnej widać nie tylko w działaniach i wypowiedziach chińskich polityków i władz, ale przede wszystkim na rynku.

Chiny są kolebką dla takich roślinnych startupów jak m.in. Zhenmeat czy Starfield, oferujących alternatywy dla mięsa, produkowane na bazie białka fasoli czy grochu. Multizen, jedna z największych firm cukierniczych i przekąskowych B2B w regionie Wielkich Chin, ogłosiła niedawno inwestycję w kalifornijską wegańską markę mleczarską na bazie grochu, Ripple Foods.

Fastfoodowe giganty, Starbucks i KFC od niedawna również badają chiński rynek w zakresie roślinnych zamienników mięsa. Starbucks współpracuje z Beyond Meat i Omnipork, oferującymi dania przyjazne dla wegetarian, takie jak lasagne imitująca smak i konsystencję wołowiny. W międzyczasie KFC współpracuje również z amerykańską firmą rolną Cargill, aby wprowadzić ograniczoną liczbę smażonych, roślinnych „kurczaków” w wybranych lokalizacjach w Chinach.

Według Euromonitor International, sprzedaż roślinnego “mięsa” w Chinach wzrosła z 7,2 mld dolarów w 2014 roku do 9,7 mld w 2018, przy rocznym wzroście między 13 a 15 proc., który według prognoz nie zmaleje w najbliższym czasie.

Badanie Mintel wykazało z kolei, że 70 proc. konsumentów chińskich jest zainteresowanych redukcją mięsa w swojej diecie. Przedstawiciel ProVeg International w Chinach, Shirley Lu uważa, że jest to spowodowane m.in. rosnącą świadomością społeczną na temat zdrowia – i że może stanowić początek całkowicie nowej drogi kulinarnej Chin, ze znacznie większym naciskiem na kuchnię roślinną.

Nie ulega wątpliwości, że Chiny dostrzegają rosnącą rolę żywności wegetariańskiej i wegańskiej – i przygotowują się na dalszy progres.

Aleksandra Bełdowicz