Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

W życiu jest wszystko albo nic

styczeń 30 2020

Adam „StrąkMan” Sułowski to ultratriathlonista i weganin, a także organizator coraz bardziej popularnych eventów sportowych Hunt Run. Ze swoimi fanami wita się zawsze zawołaniem „Aloha, dziki!”. Dlaczego? Ponieważ, jak twierdzi, jest „polskim dzikiem z hawajskim luzem”.

Aloha, Dziku! Oglądałeś już „The Game Changers”?

Nie oglądam seriali, nie chodzę do kina ani nie mam w domu telewizora, jednak ten film obejrzałem na Netfliksie, po tym jak zdobył wielką popularność. Ciekaw byłem jego realizacji i szczegółów dotyczących roślinnego odżywiania innych sportowców. Ja nie lubię przekonywać innych do diety wegańskiej i jestem zdania, że pokazywanie swojej drogi, tego, co się robi, jest bardziej efektywne od nachalnego „weganizowania” ludzi, w których głowie ta idea zapali się przez chwilę. Pod tym względem to był fajny film z wartościowymi historiami, które pokazują ludziom, że nawet znani sportowcy wybierają weganizm jako swoją drogę życiową. Dziś autorytet mają influencerzy czy właśnie znani sportowcy.

Czy w środowisku triathlonistów jest dużo wegan?

Pięć lat temu bycie weganinem w Polsce oznaczało bycie innym niż wszyscy, ale trafiały się takie jednostki jak ja (śmiech), za to w świecie zachodnim to było już normą. Nikt się nie krzywił i nie uważał tego za dziwne albo nienormalne. Myślę, że do Polski moda na weganizm dociera z lekkim opóźnieniem. Teraz czuć i widać ten trend, że coraz więcej osób przekonuje się do jedzenia zdrowych rzeczy, niekoniecznie opartych na produktach odzwierzęcych. Dzięki mojej dyskretnej działalności wielu znajomych i sporo osób obserwujących mnie w social mediach zmieniło swoje odżywianie i przeszło na „zieloną stronę mocy”. To uważam za swój duży sukces. Sztuką jest coś zmienić w sobie, a mnie udało się zmotywować do tego również innych.

Jaka była twoja droga do weganizmu? Z dnia na dzień czy krok po kroku?

Przeszedłem na weganizm praktycznie z dnia na dzień. Jestem zawsze skrajny w tym, co robię – stosuję zasadę „wszystko albo nic” (śmiech)! Niektórzy mówią, że to źle, ale ja nie lubię rozwiązań pośrodku. Pod wpływem impulsu na miesiąc odstawiłem mięso i mleko. I później stwierdziłem, że w zasadzie nie potrzebuję w ogóle nabiału w diecie. Pomyślałem: „Dobra, będę jadł rośliny”. I tak już zostało. Od tego czasu nie czuję potrzeby, aby to zmieniać, a wszyscy nieustannie pytają mnie o schabowego.

Byłeś już weganinem, kiedy zacząłeś startować w zawodach?

Najpierw startowałem, później przeszedłem na weganizm i strasznie, jak każdy, kto uprawia sporty wytrzymałościowe, obawiałem się o mięśnie, zdrowie i kondycję. Bałem się, że sobie zaszkodzę. I słusznie, bo jeśli dieta wegańska ma być zdrowa i zbilansowana, trzeba się trochę wysilić, żeby znaleźć odpowiednie produkty. Zarówno w przypadku weganizmu, jak i klasycznej diety, źródeł wiedzy dziś nie brakuje. Wszystko jest do zrobienia.

Co ciekawe, na moich ostatnich zawodach, czyli na mistrzostwach świata na Litwie w 2019 roku, na dystansie podwójnego ironmana jednym z uczestników był Arnaud Selukov – 50-letni weganin, który zajął trzecie miejsce. On uprawia już ten sport od ponad 20 lat.

Za to Ty na początku uprawiałeś triathlon po godzinach. A jak jest teraz?

Muszę się przyznać, że dopiero w tym roku miałem szansę przez parę miesięcy traktować sport poważnie i w miarę priorytetowo, bo wszyscy wokół mówili, że może warto spróbować wystartować w końcu mocno (śmiech). Starałem się jakoś pogodzić pracę i sport, ale często stres związany z pracą zjadał mi nerwy – zastanawiałem się wtedy, czy faktycznie dobrze robię, że siedzę na rowerze w momencie, gdy pasowałoby pracować. Przy tych liczbach godzin treningowych mocno odczułem, jak bardzo „nieczysta” głowa wpływa na regenerację i osłabia efektywność treningu. Podsumowując: wciąż trenuję po godzinach i wciąż amatorsko.

Czyli chcesz powiedzieć, że zwykły pracownik korpo, trenując sobie po pracy, może osiągnąć chociaż w połowie takie wyniki jak Twoje?!

Na spokojnie! To kwestia motywacji, tego, aby wiedział, do czego mu to potrzebne i czy naprawdę tego chce. Ja w tym roku zaliczyłem świetny wyjazd do Hiszpanii, ale to jest wciąż za mało, jeżeli się myśli o lepszych wynikach. Potrzeba lat praktyki, kontynuacji i zacięcia do poprawiania swoich osiągów, nie gubiąc jednocześnie celu. Wszystko jest kwestią nastawienia i poświęcenia się temu, co się chce osiągnąć. Trzeba też umieć kreować swoją wizję siebie, stwarzać możliwości – wtedy widać, jak bardzo Ci zależy na marzeniach…

Natomiast taki pracownik korpo, o którym mowa, spokojnie może zacząć przygodę ze ściganiem się i osiągać całkiem niezłe wyniki, o ile nie nałoży na siebie zbyt wielkiej presji. Z triathlonem trzeba małymi krokami, żeby się nie przepalić. Muszę przyznać, że po przygotowaniach do MŚ w tym roku jestem trochę wyczerpany.

W tym momencie nie mam możliwości ani wystarczających środków, aby oderwać się od codzienności i poświęcić tylko sportowi. To kwestia awersji do ryzyka, ale też podjęcia decyzji o tym, kim chcę być i ewentualnie co mam do stracenia. Chyba zrobiłem się też w swoich decyzjach nieco bardziej dojrzały i na razie nie zdecydowałem się na bycie sportowcem w 100 proc. Treningowa codzienność bywa bardzo stresująca, przychodzą chwile zwątpienia. Człowiek siedzi od rana na rowerze i zastanawia się, czy na pewno powinien robić to, co robi. Ćwicząc, ma się poczucie, że zaniedbuje się pracę, a w pracy – że zaniedbuje się treningi. Znalezienie równowagi bywa prawdziwym wyzwaniem, ale to jest właśnie prawdziwe życie.

A jak wygląda Twój trening? Ile czasu trzeba na niego poświęcić, żeby być jak Adam Sułowski?

Dla zwykłego zjadacza chleba, który zaczyna przygodę z triathlonem, siedem dni w tygodniu po godzince będzie aż nadto i wystarczy, aby wystartować w zawodach i finiszować z dobrym wynikiem. Jeśli chce się z kolei osiągać coraz lepsze wyniki, to trzeba trenować coraz więcej i bardziej intensywnie. W tych trudniejszych okresach bywa, że nawet trzy razy dziennie. W końcowych etapach treningów buduje się „objętość treningową”, czyli przystosowania do długich dystansów. W moim treningach i ostatnim cyklu przygotowań liczy się wytrzymałość, dlatego z rana pływa się 6 km, później 6–8 godzin jazdy na rowerze, w zależności od samopoczucia, a na koniec dnia jest luźne godzinne rozbieganie.

Każda z tych trzech składowych musi się znaleźć w pełnym treningu?

Nie zawsze. Ważne, żeby skupić się na swoich słabych stronach, ale zawsze trzeba dużo pływać, jeździć na rowerze (im więcej, tym lepiej) i biegać tak, żeby nie były to puste godziny! To musi się przekładać na szybkość i siłę, np. te poranne 6 km trzeba przepłynąć w odpowiednim tempie, powiedzmy, startowym. Kiedy już się do tego przyzwyczaimy, trzeba twardo pocisnąć na rowerze na drugim treningu. Wtedy kolejny dzień to mogą być np. dwie jednostki biegowe albo kilka godzin chodzenia po górach.

Robi wrażenie! Jak wygląda Twoja codzienna dieta? Trzymają się Ciebie wegańskie fast foody czy unikasz takich rzeczy z zasady?

Czasem, żeby nie oszaleć, wcinam fryteczki z McDonald’s po drodze, żeby zluzować i zejść na ziemię, zdarza mi się też jeść pizzę – zwykłą, normalną wegetarianę serwowaną w dowolnej pizzerii, tyle że bez sera. Mam dietę w 100 proc. zbilansowaną na różne okresy z różną liczbą kalorii, ale wiadomo, że jak się czasem zje frytki czy wypije colę, to nie zaszkodzi. Cola zawiera kwas fosforowy, który pomaga trawić pokarm, nawet podczas zawodów, kiedy ścigamy się przez wiele godzin! Praktycznie każdy zawodnik pije colę na samym starcie, jednak organizm musi być do tego przyzwyczajony. Dla mnie najtrudniejsze jest właśnie przejadanie dużych ilości posiłków. Zjedzenie 6 tys. kilokalorii wiąże się z tym, że trzeba korzystać z odżywek i czasem „dopychać” na siłę jedzenie, aby na drugi dzień czuć się świeżo i w pełni zregenerowanym.

Opowiedz teraz o zawodach, które sam organizujesz, czyli Hunt Run. Z roku na rok cieszą się coraz większą popularnością. Kto na nie przyjeżdża? Sami weganie i wegetarianie czy również wszystkożercy?

Wszyscy są mile widziani! Plan jest taki, żeby to był sportowy Woodstock – jest muzyka, jest zabawa, jest wycisk – a posiłki regeneracyjne mamy w wersji zarówno klasycznej, jak i wegańskiej, czyli dajemy ludziom wybór. Sporo osób woli zjeść makaronik z samymi warzywami albo roślinną zupkę i to jest spoko. To też takie moje oczko w głowie, z którego nie chcę zrezygnować. Na festiwal przyjechało w tym roku 8 tys. osób. Poznaję masę nowych ludzi. Mam bardzo dobry kontakt z uczestnikami, z każdym zawsze rozmawiam. Wiele z tych osób doskonale wie, co robię i czym się zajmuję – wiem, że ich to motywuje do szukania swojej drogi. Naszą misją na tym festiwalu jest rozwijać u ludzi sportowe pasje. Dostaję coraz więcej wiadomości od różnych osób, że dzięki mnie biegają po górach albo próbują startów w triathlonie.

Skąd Twoja ksywa StrąkMan?

Pierwszą rzeczą, jaką każdy robi, gdy zmienia dietę na roślinną, jest jedzenie większej ilości strączków, żeby zwiększyć podaż białka w diecie. Stąd u mnie StrąkMan. Ponieważ jestem dzikiem z hawajskim luzem i dystansem do siebie, chciałem, by mój pseudonim w internecie był trochę przewrotny i kojarzył się z dietą roślinną.

Istnieje coś takiego, jak depresja postartowa. Kto jest na nią szczególnie narażony?

Najczęściej pojawia się wtedy, kiedy wkłada się w treningi mnóstwo wysiłku i ma się jasno określony cel, ale rezultaty nie całkiem nas zadowalają. Wtedy pojawia się zwątpienie i bywa, że odchodzimy od narzuconych sobie reguł, stylu życia, zaczyna nam być wszystko jedno.

Trzeba być świadomym, że trudne chwile czasem przychodzą, to całkowicie normalne. Życie jest jak sinusoida, nie ma tak, że cały czas sport nas nakręca i cieszy. Czasem przychodzi zmęczenie, zjazd, poczucie zawodu. Odczuwa się ogromny ciężar pracy, którą się wykonało. To dotyka każdego, kto na poważnie myśli o przekuciu swojego hobby w aktywność zawodową.

W moim przypadku problem leży w tym, że zawody, w których startuję, są bardzo kosztowne pod względem fizycznym, psychicznym i finansowym. W tym sporcie profesjonalne zaplecze jest naprawdę istotne. Ważne jest gromadzenie wokół siebie zespołu, który zawsze będzie pomocny, profesjonalny i pozytywnie nastawiony.

Prywatnie lubisz podróżować, oczywiście rowerem. Masz jakieś swoje ulubione miejsce, gdzie lubisz wracać? A może marzy Ci się podróż w jakieś konkretne rejony?

Kiedyś chciałbym pojechać rowerem dookoła świata, to jest moja wymarzona podróż. Rzeczywiście najbardziej lubię podróżować rowerem, bo wtedy jest się najbliżej natury i więcej można zobaczyć, dotknąć i poznać ludzi. Wtedy dotyka się każdego centymetra ziemi i żeby zdobyć każdy kilometr trasy trzeba się napracować. Lubię w tym to, że robi się to o własnych siłach. A ja lubię dużo pracować i wkładać w coś energię.

Droga StrąkMana:

• 2011 – pierwszy półmaraton i maraton;
• 2012 – pierwszy start na dystansie półironman: 1,9 km pływanie + 90 km kolarstwo + 21 km bieganie;
• 2013 – pierwszy start na dystansie ironman: 3,8 km pływanie + 180 km kolarstwo + 42 km bieganie;
• 2014 – UltraMan UK: 10 km pływanie + 421 km kolarstwo + 84 km bieganie – 12. miejsce;
• 2015 – Double IronMan: 7,6km pływanie + 360km kolarstwo + 84m bieganie; Puchar Świata w Słowenii, 5. miejsce open, 1. w kat. wiekowej – 23 h 53 min;
• 2015 – UltraMan UCES (górski): 10 km pływanie + 432 km kolarstwo + 84 km bieganie – 4. miejsce;
• 2018 – puchar świata w ultratriathlonie na Litwie na dystansie podwójnego ironmana: 7,6 km pływanie + 360 km kolarstwo + 84 km bieganie; 4. miejsce open, 1. w kat. wiekowej;
• 2019 MŚ na dystansie podwójnego ironmana: 7. miejsce i 3. w kategorii wiekowej

  • Rozmawiała: Weronika Książek
  • Stylizacja: Ania Marciniak
  • Makijaż: Eliza Modzelewska
  • Zdjęcia: Krystian Szczęsny
  • Produkcja: Martyna Kozłowska, Weronika Książek
  • Za użyczenie lokalu do sesji dziękujemy Akademii Kettlebells (ul. Długa 44/50, Warszawa)
  • Tekst ukazał się w numerze 2/2020 Magazynu VEGE