Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Lekarstwo na miłość

styczeń 30 2020

Skoro nieszczęśliwa miłość objawia się w mózgu jak uzależnienie, to może da się ją leczyć?

Podobno serce nie sługa. Ta maksyma kiedyś tłumaczyła mezalianse, dziś tłumaczy nietypowe wybory życiowe czy nagłe zmiany, na przykład miejsca zamieszkania. Nikt raczej nie drąży tematu, wszyscy kiwają głowami ze zrozumieniem, które tajemniczo znika, kiedy kontekst romantycznej miłości zmienia się na mniej romantyczny kontekst rozstania. Toniemy w rozpaczy, a z zewnątrz słyszymy komunikat: weź się w garść, na tej jednej osobie nie kończy się świat. No ale właśnie nasz w tym momencie się kończy!

Sytuacja podobna, jednak prawdopodobnie o większym kalibrze, to toksyczny, przemocowy związek, z którego trudno jest wyjść, bo oprócz innych form zależności występuje też miłość, przywiązanie. A przynajmniej przekonanie o nich. Taki stan ma wiele cech wspólnych z uzależnieniem, np. od narkotyków, lub z zaburzeniem kompulsyjno-obsesyjnym.

Miłość to uzależnienie czy choroba psychiczna?

Leczenie miłości w sposób, w jaki leczy się uzależnienie lub natręctwo, to stosunkowo nowy pomysł biotechnologów, który zdobywa coraz szersze grono zwolenników. W tym ujęciu miłość rozumiana jest jako pewien ewolucyjnie stary, neurochemiczny fenomen, który służył naszym przodkom jako wsparcie zachowania gatunku. Dzięki niemu odczuwali pociąg, pożądanie i przywiązanie, które nie mijały bezpośrednio po pojawieniu się na świecie dziecka, co z kolei zwiększało jego szanse na przeżycie.
Mimo że miłości nie da się w 100 proc. sprowadzić do neurochemii mózgu, procesy z tego poziomu są uważane za kluczowe. Badania mózgów osób uzależnionych i zakochanych wykazały, że oba te stany wiążą się z aktywacją układu nagrody: dostarczenie sobie pożądanej „substancji” sprawia, że wszystko inne znika, a czas się rozpływa, natomiast w przypadku przedłużającego się jej braku pojawia się nieprzyjemny efekt odstawienia.

Obsesja miłości

Obsesja zakochanej osoby na punkcie określonych detali związanych z obiektem uczuć (zapach włosów, uśmiech, sposób mówienia) do złudzenia przypomina symptomy COD – zaburzenia kompulsyjno-obsesyjnego. Zespół badaczy z Uniwersytetu w Pizie sprawdził, czy na poziomie mózgu również występują podobieństwa: mózgi 20 osób cierpiących na COD porównano z mózgami osób nieszczęśliwie zakochanych. Okazało się, że u obu grup występują podobnie niskie poziomy białka transportującego w obrębie mózgu serotoninę – hormon odpowiadający za regulację nastroju.  Rok później przebadano zakochanych, którzy po upływie tego czasu nie wykazywali już obsesji na punkcie swoich byłych. Ich poziom serotoniny w drugim badaniu był znacząco wyższy.

Tabletka na nieszczęśliwą miłość

Idąc tym tropem, badacze doszli do wniosku, że dolegliwości związane z rozstaniem można leczyć tak, jak leczy się COD, czyli lekami z grupy SSRI, które powodują większą stymulację komórek nerwowych mózgu i pozwalają na podniesienie poziomu serotoniny w określonych jego częściach, co z kolei prowadzi do poprawy samopoczucia pacjenta i wygaszenia objawów obsesyjnych. Leki z grupy SSRI łagodzą ekstremalne emocje oraz, jak wynika z danych opartych na relacjach pacjentów, utrudniają tworzenie romantycznych relacji.

O ile w terapii COD ostatni skutek jest niepożądany, o tyle w przypadku toksycznej lub nieszczęśliwej miłości może on stać się jednym z podstawowych spodziewanych efektów terapii dla osób, które nie radzą sobie z rozstaniem.

Zastosowanie tego typu terapii w przypadku toksycznych, przemocowych relacji, kiedy jedna strona jest uzależniona od drugiej, na pierwszy rzut oka wydaje się prostym pomysłem. Ktoś nie jest w stanie odejść, bo kocha i wybacza. Dostaje leki, pozbywa się miłości, odchodzi, układa sobie życie w zdrowszy sposób.
Podobnie proste wydaje się przymusowe leczenie opresora, który ma obsesję  i nie chce wypuścić partnerki lub partnera z objęć, a jednocześnie nie chce słyszeć o leczeniu. Jeśli życie lub zdrowie partnera(-ki) jest zagrożone, można by ubezwłasnowolnić agresora i zmusić do leczenia, tak jak to ma miejsce w przypadku innych zagrażających najbliższym chorób psychicznych i uzależnień (choć np. w polskiej w rzeczywistości prawnej nie jest to łatwe).

Najtrudniej chyba jest zdecydować, co należy zrobić w sytuacji rozstania, kiedy osoba zaślepiona obsesją na punkcie byłej lub byłego nie jest w stanie myśleć racjonalnie. Jest w takiej rozpaczy, że nie potrafi zauważyć, że leczenie może przynieść jej korzyść, nie myje się, nie wychodzi z domu, straszy, że się zabije. Co wtedy? Leczymy na siłę, tak jak niektórych niedoszłych samobójców, zakładając, że gdy wróci im racjonalne myślenie, to nam podziękują?

Autonomia jest najważniejsza

Ostatnia sytuacja to tylko mały odcinek całego spektrum przypadków, które mogłyby skorzystać na powszechnej dostępności „farmakoterapii na rozstanie”. Jeśli dramatyczne rozstanie miało by spotkać mnie, osobiście wolałabym godnie przyjąć potencjalne skutki uboczne SSRI niż trwać w głębokiej rozpaczy przez wiele miesięcy. Dla agresorów nie przewiduję taryfy ulgowej, ulga ofiary jest dla mnie ważniejsza. Kibicuję dalszym badaniom i regulacjom w tym temacie!

  • Tekst: Olga Plesińska
  • Tekst ukazał się w numerze 2/2020 Magazynu VEGE
  • Źródła:

Cure for love: Should we take anti-love drugs?

Cure for love: Chemical cures for the lovesick