Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Zwierzęta – żołnierze w ludzkich wojnach

listopad 29 2019

Zwierzęta cierpią jak ludzie. Bywają ofiarami zbrojnych konfliktów i następującej w ich wyniku dewastacji środowiska. Ale też – i to dotyczy głównie gatunków udomowionych – są wykorzystywane przez człowieka w walce.

Kiedy wybucha wojna, są całkowicie zależne od człowieka. Zwierzęta dzikie i wolno żyjące w wyniku działań zbrojnych prowadzonych przez człowieka nierzadko tracą swoje terytoria, kryjówki i łowiska. Zwierzęta domowe bywają odbierane opiekunom (jak miało to miejsce podczas II wojny światowej w przypadku zwierząt należących do Żydów) lub są przez nich porzucane. Mają szczęście, gdy ludzie, w popłochu pakujący dorobek życia i uciekający przed inwazją, postanowią zabrać je ze sobą.

W przypadku głodu zjadane bywają nawet zwierzęta towarzyszące, jak to opisywał w „Pamiętniku z powstania warszawskiego” Miron Białoszewski, czy chronione. Wojenna historia Polski i świata zna również zwierzęta w okopach: psy, konie, gołębie, wielbłądy, słonie, muły (w zależności od szerokości geograficznej) od wieków „walczyły” na wojnie u boku człowieka. Bynajmniej nie z własnej woli.

Konie

Ludzie od wieków korzystają z pomocy koni, które służyły niegdyś jako główny środek transportu. To właśnie konie były zwierzętami najbardziej eksploatowanymi przez armie świata przez całe stulecia.
Konie na wojnie ginęły od zawsze, widziały cesarskie przewroty i upadek starożytnych imperiów. Pierwsza instrukcja wykorzystania konia w walce, która się zachowała, pochodzi z 1350 p.n.e., z Grecji (to tzw. freski egejskie, na których widać namalowanych wojowników ze zwierzętami). W średniowieczu konie walczyły jak pełnoprawni rycerze, w ciężkich zbrojach. Jednak ich wojenny los faktycznie rzetelnie udokumentowano dopiero w czasach nowożytnych, podczas I wojny światowej.

Szacuje się, że Brytyjczycy wykorzystali w czasie I wojny światowej około 1 mln koni rodzimych oraz sprowadzonych z USA i Kanady za 36 mln funtów. Do stajni powróciło tylko 60 tys. ocalałych z hekatomby. Liczba końskich ofiar po wszystkich stronach zakończonej w 1918 wojny wynosi (według różnych historyków) 8–11 mln. Wojskom alianckim na kontynent w pewnym momencie dostarczano około tysiąca koni dziennie, by uzupełnić ponoszone straty. W lazaretach odnotowano obecność około 2,5 mln zwierząt. Trafiały tam wycieńczone, z chorobami skóry, ranne. Trzy czwarte wracało na front jako rekonwalescenci.

Temat koni w czasie konfliktu przybliża film Stephena Spielberga „Czas wojny” z 2011 roku. Opowiada on losy bohaterskiego rumaka Joeya przerzucanego pomiędzy wojskami różnych narodowości. Inspiracją dla reżysera była książka Michaela Morpugo o tym samym tytule.

Wiemy, że Winston Churchill, który był znanym koniarzem, troszczył się o los kopytnych towarzyszy broni. Po zakończeniu działań wojennych uświadomił sobie, że wiele z nich zostało zapomnianych i pozostawionych na kontynencie (według raportów przechowywanych w Archiwum Narodowym w Kew ich los nie był godny pozazdroszczenia: kończyły jako pożywienie dla wygłodniałej ludności Francji i Belgii, przebywały w koszmarnych warunkach). Jak możemy przeczytać na branżowej stronie equista.pl, zachował się list rozwścieczonego Churchilla do generała Travisa Clarke’a. „Skoro problem jest tak poważny, to co zrobiłeś w tej sprawie?” – pyta polityk. Później Churchill rozpoczął akcję przywożenia porzuconych zwierząt do Wielkiej Brytanii. Sprowadził z powrotem kilkaset tysięcy dzielnych kopytnych towarzyszy, którzy nosili na swoich grzbietach żywność, transportowali broń i samych żołnierzy. Ale na I wojnie światowej masowo ginęły nie tylko konie. Brytyjczycy poprowadzili na front 213 tys. mułów oraz 60 tys. wielbłądów i osłów.

W 2004 roku w Londynie, w Hyde Parku odsłonięto pomnik autorstwa Davida Backhouse’a upamiętniający wszystkie zwierzęce ofiary wojen. Ich wykorzystanie na froncie szacuje się na 14 mln zwierząt zmobilizowanych ogółem podczas I wojny światowej i 30 mln w czasie II wojny światowej. Około 120 tys. zwierząt prawdopodobnie otrzymało odznaczenia – które mają wagę dla ludzi, ale nie dla nich samych.

Psy

Trzeba oddać Wielkiej Brytanii, że to ona wprowadziła tzw. Medal Dickina – odpowiednik Krzyża Wiktorii, tyle że dla zwierząt. Najczęściej, bo aż 54 razy, został przyznany między 1943 a 1949 rokiem (dostawały go głównie psy oraz gołębie). Pod nową nazwą (srebrny medal PDSA) został wznowiony w 2000 roku, przyznano go bohaterskim psom, które pomagały służbom ratowniczym po ataku z 11 września 2001 r., a także czworonogom ratującym cywilów na wojnie w Bośni.

„Psy nie tylko pełniły rolę wartowników, ale też przenosiły informacje, pomagały znaleźć rannych żołnierzy i sprowadzić dla nich pomoc” – pisze w swojej książce „Zwierzęta w okopach. Zapomniane historie” Eric Baratay. Książka w większości dotyczy I wojny światowej. Najbardziej wzruszająca spośród anegdot przytoczonych przez autora jest historia czworonoga, który żył na froncie zachodnim. Pewnego dnia Niemcy przesłali przeciwnikom wiadomość w rozbrojonym granacie: „Przybiegł do nas wasz psiak, który ma się dobrze. Był głodny, to przyleciał do nas. Odpowiedzcie, jeśli łaska, takimże sposobem”.
Podczas II wojny światowej psy spełniały funkcję przynęty dla wroga, a także były szkolone do szukania rannych, wykrywania min, oraz przenoszenia ładunków wybuchowych jako żywe bomby. W tych ostatnich szkoleniach czworonogów specjalizowała się Armia Czerwona. Psy nauczone podczas treningu, że pod czołgiem jest jedzenie, wczołgiwały się pod niemieckie czołgi, uruchamiały zapalnik i wysadzały czołg oraz… siebie.

Po latach  Amerykanie wyspecjalizowali się w szkoleniu psich saperów. Armia Stanów Zjednoczonych podczas wojny w Wietnamie wykorzystywała 5 tys. psów do wykrywania pułapek partyzantów Wietkongu. Z 5 tys. służących w armii psów do domu wrócić miało zaledwie 150.

W armii niemiecka podczas II wojny światowej służyło około 30 tys. psów. Były posłańcami, obrońcami i stróżami. Większość wzięto ze schronisk – przeszły specjalne szkolenia, aby nie bać się huku wystrzałów. Nieżyjąca już aktorka Zofia Czerwińska opowiedziała mediom anegdotę z czasów wojennych: gdy miała 11 lat, podczas powstania warszawskiego życie uratował jej owczarek niemiecki, który uciekł gestapowcom i wybrał ją sobie na opiekunkę.

– Mimo powstania musiałam wyprowadzić go na spacer. Gdy wyszłam z domu, zaczęła się strzelanina. Wtedy pies mnie przewrócił, zakrył sobą i… zginął. Uratował mi życie. Czułam, jak przestaje bić mu serce. Jak nie kochać istoty, która uratowała mi życie. Pozostała mi blizna na ręku, bo kula drasnęła także mnie – mówiła aktorka.

Julian Tuwim poświęcił zaś czworonożnym żołnierzom-powstańcom ze stolicy wiersz „Odezwa do psów”, który do dziś wzrusza wszystkich przyjaciół zwierząt.

Koty i delfiny

Jak pisze Karolina Apiecionek dla portalu dzieje.pl, „w latach 60. ubiegłego stulecia w przepracowanych umysłach agentów CIA zrodziła się następująca myśl: do podsłuchiwania Rosjan można by wykorzystać… koty naszpikowane elektroniką! W kocim uchu ukryto mikrofon, mały nadajnik radiowy chirurgicznie umieszczono na brzuchu, a antenę wszczepiono wzdłuż kręgosłupa. Projekt Acoustic Kitty okazał się niewypałem, gdy pierwszy zwierzak podstawiony pod ambasadę Związku Radzieckiego w Waszyngtonie niemal od razu został śmiertelnie potrącony przez taksówkę”.

Mniej więcej w tym samym czasie, tj. w latach 60. XX w., do armii USA zaczęły „zaciągać się” uchatki i delfiny. Jako pełnoprawni członkowie U.S. Navy tropią szpiegów i podwodne miny, a znaleziska oznaczają na powierzchni za pomocą chorągiewki.

Te co skaczą i fruwają

Dopiero około 1957 roku przestano wykorzystywać gołębie pocztowe do przekazywania walczącym na frontach ważnych wiadomości. Ptaki miały za zadanie dotrzeć do „pierwszej bramki”, czyli żołnierza sygnałowego. Lądując, uruchamiały brzęczyk lub dzwonek – żołnierz wiedział wówczas, że ptak przyniósł wiadomość. Po jej odczytaniu przekazywał ją dalej do właściwych adresatów – najczęściej drogą telegraficzną lub, jeśli było to możliwe, przez telefon.

Gołębie wykorzystano do działań militarnych jako posłańców w 1870 roku podczas oblężenia Paryża przez wojska pruskie. Później, podczas I wojny światowej, uznano, że mają 98 proc. skuteczności (bijąc telegraf na głowę). W 1914 roku miał miejsce prawdziwy pogrom tych zwierząt: wycofujący się z linii frontu Belgowie spalili 2,5 tys. gołębi pocztowych, aby nie wpadły w ręce wroga.

Gołębie to również – obok psów – zwierzęta najczęściej odznaczane za wojenne zasługi. Najsłynniejszym gołębiem pocztowym wszech czasów jest oczywiście Cher Ami. To ptak służący w amerykańskiej 77. dywizji w Lesie Aragońskim podczas I wojny światowej. Jako jedyny zdołał zanieść do adresata wiadomość z prośbą o pomoc od okrążonej przez siły niemieckie dywizji. Odniósł wiele ran: stracił oko, był ranny w nogę i pierś, ale przebył cały zaplanowany dystans. Trafił do szpitala, a następnie na zasłużoną emeryturę w Stanach Zjednoczonych. Nie nacieszył się nią długo: żył jeszcze tylko rok.

Uhonorowano go francuskim Krzyżem Zasługi, a po śmierci wypchano. Trafił do kompleksu muzealnego Smithsonian Institution w Waszyngtonie.

Gołębi – już wprawdzie nie w roli dostarczycieli wiadomości, lecz zwiadowców ostrzegających przed bronią chemiczną – Amerykanie używali jeszcze w 2003 roku podczas wojny w Iraku.
A co z innymi zwierzętami? Wszyscy kojarzą Wojtka: syryjskiego niedźwiedzia brunatnego zaadoptowanego przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2. Korpusie Polskim armii gen. Andersa. Ma dziś skwer swojego imienia w Warszawie i wiele pomników w Polsce i Wielkiej Brytanii.
Nietoperze miały służyć armii USA do podpalania japońskich miast. Pomysł polegał na tym, aby zebrać milion nietoperzy, podwiesić pod nie bomby zapalające i wypuścić nad miasta i miasteczka.
Owce służyły do rozminowywania pól podczas I wojny światowej i później w 1944 roku podczas lądowania aliantów w Normandii.

W 1950 po całej Polsce Ludowej rozniosła się wieść, że Amerykanie zrzucają nad NRD tzw. „żuka z Kolorado”, aby pokonać państwa bloku wschodniego poprzez wyrządzenie im nieodwracalnych szkód w rolnictwie. Cóż się okazało? Owad faktycznie pochodził ze Stanów Zjednoczonych, ale do Europy dotarł pół wieku wcześniej, prawdopodobnie z dostawami żywności zza oceanu. Dziś znamy go jako stonkę ziemniaczaną.

Człowiek od wieków zaprzęga zwierzęta nie tylko do pracy i pomnażania swoich zysków, lecz również do walki. Każe im ginąć w imię wartości, pod którymi nie mogą się podpisać… Mówi się, że historię piszą zwycięzcy, ale należy również pamiętać, że jest ona zawsze pisana w 100 proc. z perspektywy człowieka. Niestety.

***

Z „Odezwy do psów”

Za te, co wdziękiem swym beznadziejnym
Łasiły się do nieboszczyków,
Za śmierć szczeniaczków, co w piwnicy
Jeszcze bawiły się w koszyku,
Za biegające rozpaczliwie,
Pozostawione po mieszkaniach,
W dymie duszące się, półżywe,
Pamiętajcie o swych paniach,
Za nastroszone, za wierzące,
Że człowiek wróci, bo pies czeka!
I tak w pozycji czekającej
Siadł ufny pies na grób człowieka.

Julian Tuwim

  • Tekst: Weronika Książek
  • Tekst ukazał się w numerze 12/2019 Magazynu Vege