Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Korabkowe opowieści: Mamka

październik 30 2019

Inspiracją do opowieści Doroty Suwalskiej był wół Fargo – korabiewicki rodzynek pieszczotliwie zwany Memusiem, który zmarł 8 sierpnia, otoczony przez kochających pracowników i wolontariuszy schroniska.

Jej synek leżał obok nieruchomy i zimny. Człowiek w Zielonym Kitlu pogładził ją współczująco po głowie, a potem ułożył maleństwo na czymś w rodzaju wózka i odszedł. Chciała krzyczeć, ale jej gardło było zaciśnięte. Chciała płakać, ale zabrakło jej łez. Patrzyła za oddalającym się mężczyzną, dopóki nie zniknął jej z oczu. I wtedy wydarzyło się coś dziwnego, coś, czego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Przez jej świadomość z zawrotną szybkością zaczęły się przesuwać sceny z życia. Czucio-obrazy przywołane tęsknotą, która pojawiła się w jej ciele i była tak podobna do tych wszystkich tęsknot, które spotkały ją wcześniej.


Najpierw wspomnienie najdawniejsze, kiedy – żałośnie płacząc – nasłuchiwała głosu mamy, rozpaczliwie przywołującej ją do siebie z drugiego końca budynku. Były tak blisko siebie, a nie mogły się spotkać. Ten dialog na płacz zdawał się nie mieć końca. Jak przez mgłę pamięta, że Rudowłosy Mężczyzna przyniósł jej naczynie ze smoczkiem. Przyssała się i jej rozpacz na chwilę jakby zelżała. Ale potem smoczek wraz człowiekiem zniknął i znów została sama w obcym świecie, do którego zaledwie kilka chwil wcześniej wyrwano ją z ciepłego, bezpiecznego wnętrza. Aż do chwili, gdy wrócił z kolejną porcją płynu.
Wkrótce jednak nastąpiła zmiana. Pozornie niewielka. Naczynie miało trochę inny wygląd i nie było w nim smoczka. Złapała więc łapczywie za jego brzeg i próbowała ssać. Wówczas Rudowłosy zanurzył palec w płynie i podsunął jej pod nos. Kiedy przyssała się do palca, zanurzył go pomału w naczyniu.

Zachłysnęła się, a część płynu przedostała się do nosa.

Może to dziwne, ale polubiła potem tego człowieka, choć nieraz sprawiał jej ból, krzyczał i zmuszał do rzeczy, których panicznie się bała. Ale też karmił ją, dbał, żeby miała względnie czysto, a czasem nawet gładził po głowie. I przede wszystkim BYŁ.

Przyszedł też oczywiście czas, kiedy przestała płakać i nauczyła się pić bez smoczka. Ale tęsknota za tym, by ssać, sssać, sssaaać… pozostała w niej chyba na zawsze, tak jak w jej młodszych i starszych koleżankach i kolegach. Radzili sobie jak mogli, ssąc wszelkie możliwe części ciała współtowarzyszy: ucho, mosznę, prącie… co tylko się dało.

*

Nie pamięta, jak to się stało, że trafiła do kojca, w którym prócz niej mieszkało jeszcze kilkoro nieco starszych dzieciaków. Zbyt zajęta była płaczem i zachłystywaniem się mlekiem (lub czymś, co mleko przypominało), by zarejestrować szczegóły kolejnej w krótkim życiu zmiany. Zapamiętała tylko towarzyszący jej na początku strach. Zwłaszcza, że w kojcu panował ścisk, a ona była najmłodsza. Wkrótce jednak dołączył do nich kolejny malec, który jakiś czas później stał się jej ulubieńcem. I już nie była najmniejsza. Przynajmniej tyle. No i wreszcie było się do kogo przytulić. I kogo ssać.

Natomiast dokładnie zapamiętała dzień, w którym po raz pierwszy wypuszczono dzieciarnię na zewnątrz. W progu budynku zatrzymał ją strach przed nieznanym i ściana światła (wewnątrz panował półmrok, a jedynym światłem, jakie znała wcześniej był zamglony blask, który wpadał przez niewielkie, przybrudzone okienka i światło elektrycznych żarówek). Ale potem, kiedy wreszcie odważyła się wyjść na zewnątrz (nie bez pewnego wsparcia Rudowłosego Mężczyzny i jego Żony, którzy, mówiąc bez ogródek, wygonili ją z budynku), ogarnęło ją uczucie nieznanej wcześniej euforii. Właściwie wokół było jeszcze dosyć chłodno, lecz światło, które w pierwszej chwili ją oślepiło, sprawiało, że poczuła na skórze przyjemne ciepło, a jej nozdrza wypełnił zapach rozgrzanej słońcem trawy. I jeszcze ta przestrzeń! Przestrzeń, która zdawała się nie mieć granic, co, jak się wkrótce okazało, nie do końca było prawdą.

Zrobiła kilka ostrożnych kroków, rozprostowując nienawykłe do ruchu nogi i nagle ogarnęło ją jakieś niepohamowane szaleństwo. Zaczęła biegać i podskakiwać, dopóki w ten amok nie wdarł się nagły krzyk bólu. Jej ulubiony kolega (nazwijmy go Malec), który wypadł z budynku, pędząc przed siebie na oślep, stał z kompletnie zdezorientowaną miną, wpatrując się w przeciągnięty nad ziemią drut. Po chwili na drut wpadła najstarsza w tym towarzystwie Ważniaczka (tak pewno nazwałaby ją nasza bohaterka, gdyby używała takich określeń) i też wrzasnęła. Ta sama przykrość spotkała jednego z najmłodszych kolegów.

Stało się oczywiste, że od drutu należy trzymać się z daleka, a przestrzeń ma jednak swoje granice wyznaczone przez ból zaklęty w drucianą linkę otaczającą wydzieloną dla dzieciarni część terenu. Nasza bohaterka, nazwijmy ją Bezimienna – bo tak jak reszcie dzieciaków nie nadano jej imienia – nie zamierzała eksperymentować na własnym ciele, postanowiła więc unikać tej przynoszącej ból granicy dostępnego świata. Podobnie jak jedna z młodszych współtowarzyszek (Ostrożna), która – zamiast biegać w amoku jak większość dzieciarni – obwąchiwała dokładnie każdy patyk i kamyczek, zastanawiając się, czy nie kryje się w nim jakieś zagrożenie.

Trzeba jednak przyznać, że wciąż była to całkiem spora przestrzeń (zwłaszcza w porównaniu z miejscem, w którym Bezimienna spędziła dotychczasową część swojego krótkiego życia), i że nigdy wcześniej nie czuła się też tak szczęśliwa. Większość dnia skubała rosnące wokół rośliny lub wylegiwała się na trawie i paradoksalnie dopiero teraz nawiązała przyjaźnie i zorientowała, z kim można trzymać, a od kogo należy trzymać się z daleka. W niewielkim kojcu nie sposób było oddalić się od kogoś, a czyjaś bliskość również nie do końca była kwestią wyboru.

Jej faworytem, jak już wcześniej wspomnieliśmy, był Malec. Lubili leżeć, wtulając się w siebie i wylizując sobie nawzajem sierść. Stroniła natomiast od Ważniaczki, która panoszyła się pod drzewem, kiedy padał deszcz i pierwsza pchała do wody w upały.

Najważniejszym momentem dnia było karmienie. Raz, że można było zjeść coś innego niż to, co rosło pod nogami. Dwa, że wreszcie coś się działo.

Kolejną atrakcją było obserwowanie świata za drutem. Wszystko budziło ciekawość: przejeżdżający traktor lub samochód, przebiegający pies, a zwłaszcza przechodzący człowiek. Ważniaczka i jeden z młodszych dzieciaków podbiegali wówczas jak najbliżej, pilnując jednak, by nie dotknąć drucianej linki, a Ostrożna obserwowała przechodniów, wychylając głowę zza pleców swoich bardziej rezolutnych towarzyszy.

Bezimienna obserwowała dwunożne istoty z pewnego dystansu. Doskonale jednak odróżniała przypadkowych przechodniów od sąsiadów, którzy przechodzili za drutem regularnie.
Jedną z sąsiadek była Ciemnowłosa Kobieta, którą zwykle otaczała psia gromadka, co napawało naszą bohaterkę pewnym niepokojem, choć kudłate czworonogi towarzyszące kobiecie zazwyczaj nie przekraczały granicy wyznaczonej przez drucianą linkę. Owszem, znała wcześniej psy, jeden z nich nawet sypiał w budynku w pobliżu kojca. Ale co innego pies znajomy, a co innego awanturnik, który przebiega pod linką i gania ją po całym pastwisku, bo i takie sytuacje się zdarzały.

Pewnego dnia Ciemnowłosa zatrzymała się przy pastwisku i długo przyglądała naszej bohaterce. Było piękne, słoneczne przedpołudnie, ani za ciepło, ani za zimno. Bezimienna leżała na trawie i wylizywała sierść Malca, który usiłował ssać jej ucho. Nawiasem mówiąc, Malec nie był już wcale takim malcem i przerósł swoją opiekunkę.

– Ale mamka – zaśmiała się kobieta. – I jaką ma fajną łatkę na mordce, zupełnie jakby nosiła przeciwsłoneczne okulary – a ponieważ w pobliżu nie było żadnej dwunożnej istoty, skierowała swoje słowa do psów. Jeden z nich, średniej wielkości kundelek, uznał to najwyraźniej za zachętę do działania i ujadając, rzucił się w stronę naszych bohaterów. Zanim jednak Malec i Bezimienna zdążyli zerwać się na nogi, rozległ się skowyt i pies, który najwyraźniej zahaczył ogonem o drut, wrócił skulony do swojej opiekunki.

I tak oto nasza bohaterka została mamką, nim stała się mamą i dostała własne imię. Co prawda przez najbliższych kilka lat nikt do niej tak się nie zwracał (może tylko Ciemnowłosa, która czasem przechadzała się za drucianą granicą), faktem jest jednak, że w przyszłości miało się ono jej przydać.
Nasza bohaterka – Mamka (od tej chwili będziemy używać wymyślonego przez Ciemnowłosą imienia) doskonale zapamiętała tamto przedpołudnie, ponieważ jeszcze tego samego dnia Rudowłosy zabrał Malca z pastwiska. Po raz kolejny straciła kogoś bliskiego. Przez kilka dni głośno lamentowała, wpatrując się w punkt, w którym zniknął jej najlepszy przyjaciel. I choć po pewnym czasie pocieszyła się towarzystwem Ostrożnej, wciąż czuła ból po utracie ulubieńca.

Od uprowadzenia Malca wszystko zdawało się zmierzać ku gorszemu. Dni robiły się coraz chłodniejsze, a Ważniaczka coraz bardziej nieznośna. Wskakiwała na grzbiet Mamki, co bardzo naszą bohaterkę złościło i próbowała obskakiwać resztę dzieciarni.

Pewnego dnia, kiedy zrobiło się naprawdę zimno, Rudowłosy i jego żona zagonili całe towarzystwo z powrotem do budynku. Zamiast jednak umieścić Mamkę w kojcu, w którym spędziła pierwszą część dzieciństwa, zaprowadzili ją do innej części budynku i uwiązali na krótkim łańcuchu. Mogła się położyć, wstać, sięgnąć po jedzenie i nic więcej. Obok, również na łańcuchu, umieścili Ważniaczkę, co mocno naszą bohaterkę deprymowało. Ostrożna stała na tyle daleko, że Mamka nawet nie mogła jej zobaczyć, czasem tylko słyszała jej płaczliwy głos.

Reszta opowieści tutaj.

  • Tekst: Dorota Suwalska
  • Zdjęcia: Karolina Filipowicz.
  • Tekst ukazał się w numerze 11/2019 Magazynu Vege