Zero-waste, less-waste czy może no-plastic? Anglojęzyczne nazwy mogą wprowadzić mętlik w głowie niejednego ekoentuzjasty. Wszyscy chcą zmniejszać ilość produkowanych odpadów, ale czy inwestowanie w metalowe słomki do napojów naprawdę jest najlepszym, co możemy zrobić dla środowiska?
Każdy ruch ekologiczny rządzi się swoimi prawami. Niektórzy unikają plastiku jak ognia i wybierają się na zakupy z własnymi woreczkami na ziemniaki, inni kupują wyłącznie produkty eko lub fair-trade, a najbardziej wytrwali mają własny kompostownik na balkonie albo przerabiają foliówki na plastikową „wełnę”, z której dziergają potem torby na zakupy.
Ziemia tonie w odpadach, więc każde działanie na rzecz ograniczenia produkcji śmieci jest na wagę złota… Warto jednak pamiętać, że nie wszystkie są sobie równe. I choć zawsze najlepiej zaczynać od najprostszych zmian, to aby zmaksymalizować swój korzystny wpływ na środowisko powinniśmy rozważyć też kilka bardziej wymagających działań.
Mniej mięsa
Jedną z najlepszych rzeczy, które możemy zrobić dla naszej planety, wcale nie jest zakazanie produkcji torebek foliowych, tylko jedzenie mniej mięsa. I nie chodzi tu koniecznie o całkowite przejście na weganizm. Mniej mięsa i produktów odzwierzęcych to znacznie mniejszy ślad węglowy, wkład w produkcję śmieci i zanieczyszczenie wód gruntowych.
Jeśli jesteś już weganinem, brawo! Jeśli jesteś wegetarianinem i nie chcesz lub nie potrafisz całkowicie zrezygnować ze spożycia np. jaj czy serów, postaraj się jeść ich mniej. Jeśli jesteś mięsożercą, spróbuj jeść mięso i jego przetwory tylko raz dziennie albo tylko w określone dni tygodnia. Każdy bezmięsny i beznabiałowy posiłek ma jednoznacznie korzystny wpływ na środowisko naturalne.
Rzadziej samochodem i taksówką
Kolejnym sposobem na ulżenie środowisku jest niekorzystanie z samochodu. I – uwaga – nie tylko z własnego! Znaczenie ma każdy dokonany przejazd – także taksówką czy Uberem, jeśli jesteśmy jedynymi pasażerami i kierowca jedzie „specjalnie dla nas”.
Naturalnie są miejsca i sytuacje, w których samochód wciąż pozostaje nieodzownym środkiem lokomocji, ale warto planować swoje codzienne sprawy tak, aby korzystać z niego jak najmniej.
Auto to nie tylko duża emisja spalin zanieczyszczających lokalne środowisko pyłami czy tlenkami siarki, to także zasobochłonny proces produkcji i wiele odpadów (w tym niebezpiecznych oraz trudnych lub niemożliwych do poddania recyklingowi!).
Bez samolotów
Wakacje w ciepłych krajach kojarzą się z relaksem i wypoczynkiem, ale pod względem ekologicznym jest to wyjątkowo kosztowny kaprys. Winę za to ponosi w dużej mierze podróż samolotem. Każdy lot powoduje emisję znaczących ilości dwutlenku węgla, a także tlenków siarki i azotu. Lotniska produkują ogromne ilości gazów cieplarnianych!
W miarę możliwości warto wybierać transport kolejowy. A przede wszystkim lokalizacje bliższe naszemu miejscu zamieszkania, kierując się zasadą „im krótszy dojazd, tym mniejsze zanieczyszczenie środowiska”.
Reuse zamiast recycle
Reduce (ograniczaj), reuse (użyj ponownie), recycle (poddaj recyklingowi), czyli ekologiczna zasada 3R jest podstawą każdego ruchu redukcji ilości odpadów, w tym plastiku.
Warto pamiętać, że choć poddawanie recyklingowi pozwala odzyskać część surowców i ochronić środowisko przed nagromadzeniem śmieci, to jednak w pierwszej kolejności powinniśmy skoncentrować się na dwóch pierwszych „R”, tj. reduce (ograniczaj) i reuse (użyj ponownie).
Dlaczego? By nie wprowadzać w obieg dodatkowych odpadów, które trzeba będzie potem poddać recyklingowi. Szczególnie że procesy odzyskiwania surowców z odpadów wciąż nie są doskonałe i rzadko w pełni efektywne. Ponadto przetwarzanie odpadów jest procesem energochłonnym i wymagającym dodatkowych zasobów, np. wody. Butelki PET nie przetwarzają się samoczynnie w koce polarowe czy plastikowe skrzynie, dlatego mimo, że istnieją metody recyklingu, najlepiej byłoby i tak w ogóle ich nie produkować.
Kupuj lokalnie
Wszędzie zachęca się nas do kupowania lokalnie, reklamuje miejskie targi śniadaniowe i targi zdrowej żywności. Wiele osób zniechęca się, sądząc, że hasło „kupuj lokalnie” zawsze będzie oznaczać „kupuj eko”, czyli rób zakupy tam, gdzie bochenek chleba kosztuje kilkanaście złotych, choć w dyskoncie kupimy go za 3 zł. Nie w tym rzecz!
Można kupować lokalnie, idąc na osiedlowy bazarek i wybierając zwykłe ziemniaki (bez certyfikatów). Można w dyskoncie albo hipermarkecie kupować produkty oznaczone „kraj pochodzenia: Polska”. W obu wypadkach wybrane przez nas produkty zostały wyprodukowane w stosunkowo niewielkiej odległości od punktu sprzedaży. Ich transport spowodował znacznie mniejsze emisje niż w przypadku owoców z egzotycznych krajów albo importowanych przysmaków z innych państw. Opakowania mogą być skromniejsze (a czasem wręcz produkty mogą być oferowane luzem), ponieważ czas transportu jest na tyle krótki, że dodatkowe zabezpieczenia towaru (np. plastikowe opakowania) nie są konieczne.
„Kupuj lokalnie” oznacza też „kupuj sezonowo”, ponieważ owoce i warzywa poza sezonem zwykle są transportowane z odległych krajów i tym samym bardziej wpływają na środowisko.
Fast fashion
Fast fashion, czyli tzw. szybka moda, to jeden z największych niszczycieli środowiska naturalnego. Rynek opanowały firmy odzieżowe, które wiele razy w roku wymieniają kolekcje dostępne w salonach, nakręcając tym samym modę i konsumpcjonizm wśród klientów. Odzież jest też często niskiej jakości, nie nadaje się do dłuższego noszenia i już po kilku praniach wygląda na tyle nieciekawie, że kupujemy kolejną sztukę.
Ubrania są bardzo często zrobione z syntetycznych tkanin, które choć nie są pozbawione zalet, niezbyt łatwo poddają się recyklingowi, więc szybka moda nakręca też produkcję ogromnych ilości odpadów trudnych do bezpiecznego zutylizowania dla środowiska.
Które firmy są częścią fast fashion? Niestety większość popularnych sieciówek dostępnych w centrach handlowych działa w tym modelu sprzedaży. Warto starać się od nich uwolnić i rozejrzeć się np. w osiedlowym lumpeksie, czy nie ma akurat potrzebnych nam rzeczy. Ciucholandy czy second-handy oferują obecnie mnóstwo ubrań w bardzo dobrym stanie, często niemal nowych, a my, kupując sztukę odzieży, która już jest w obiegu, nie przyczyniamy się do produkcji nowych ubrań.
Ujarzmij zryw ekologiczny
Wiele osób, poznawszy ruchy no-plastik czy zero-waste, silnie identyfikuje się z nowo poznaną ideą i angażuje się całym sercem w usunięcie plastiku ze swojego życia. Czasem aż za bardzo.
Warto pamiętać, że podstawową zasadą wszystkich tych ruchów ekologicznych jest OGRANICZENIE ilości produkowanych przez nas odpadów, a nie zmianę ich rodzaju. Oczywiście lepiej kupić szklany czy metalowy pojemnik na żywność, ale nakręcanie globalnej konsumpcji poprzez wyrzucenie na śmietnik wszystkich posiadanych dotąd plastikowych pojemników tylko po to, by zrobić miejsce na te nowe, lepsze i bardziej ekologiczne nie jest wcale w duchu zero-waste.
Mamy dostęp do coraz większej liczby wielorazowych i bezodpadowych gadżetów, jak woskowijki, metalowe słomki albo drewniane sztućce podróżne. Ale czy na pewno potrzebujemy ich już dzisiaj? Czy nie możemy w podróż wziąć zwykłych, metalowych sztućców, a napoju wypić po prostu bez słomki?
Warto czasem pohamować swój zryw ekologiczny i najpierw wykorzystać do końca posiadane już produkty, zanim zainwestujemy w nowe gadżety.
Po prostu mniej
Na rynku mamy coraz więcej produktów zero-waste i less-waste. Można już nawet kupić środki czystości na wagę! Organiczne żele pod prysznic, w 100 proc. naturalne płyny do demakijażu czy mydło w płynie nabierane z dyspensera w sklepie ekologicznym… Ale przecież kostka dobrego mydła w zupełności wystarczyłaby do umycia i rąk, i ciała, i twarzy. A w razie potrzeby nawet do wyczyszczenia blatu kuchennego.
A skoro już o blatach mowa, to można je też umyć uniwersalnym płynem do czyszczenia, który posłuży też do zlewu, armatury, kafelków, podłogi i półek, a także większości drobniejszych zabrudzeń w łazience.
A czym różni się róż lub bronzer do policzków od cienia do powiek? A delikatna różowa pomadka od różu w sztyfcie czy cieni w kremie?
Współczesny konsumpcjonizm już nie przybiera formy namawiania nas do kupowania większej liczby rzeczy, nawołuje do kupowania „lepiej”, zachęcając do posiadania specjalnych produktów do każdej potrzeby. A więc na przykład oddzielnych środków czyszczących do każdego rodzaju powierzchni, różnych kosmetyków do różnych części ciała itp. Wydaje się to mieć sens, dopóki nie porównamy składów produktów. Okazuje się, że niemal wszystkie środki czystości są prawie identyczne, a podział na te „do kuchni”, „do łazienki”, „do podłóg” i „do mebli” to tylko chwyt marketingowy, który ma nam dać złudne poczucie kupowanie specjalistycznego produktu.
Dziel się i pożyczaj
Dawniej nie było nic nadzwyczajnego w widoku sąsiada proszącego o pożyczenie śrubokrętu lub szklanki cukru. Dziś dla wielu osób to nie do pomyślenia. A szkoda!
Skuszeni relatywnie niskimi cenami i przekonani, że najlepiej mieć własne, kupujemy sprzęty, gadżety i narzędzia, o których od początku wiadomo, że będziemy z nich korzystać bardzo rzadko albo wręcz użyjemy ich tylko raz! Łudzimy się, że odsprzedamy później zakupiony produkt, ale gdy przychodzi co do czego, okazuje się, że nie mamy na to czasu ani ochoty. I tak raz użyta gofrownica czy młotowiertarka potrzebna tylko do zamontowania półek leży latami, dopóki nie okaże się, że się w końcu zepsuła.
Jeszcze smutniejszy los czeka dziesiątki produktów spożywczych zakupionych na próbę albo z nagłej potrzeby. Kupujemy cały kilogram „dziwnej” mąki, żeby do przepisu zużyć pół szklanki i stwierdzić, że to jednak nie nasza bajka. Co z resztą? Wyrzucamy, kiedy zalęgną się mole albo zabraknie miejsca w szafce na bardziej potrzebne rzeczy.
A przecież można inaczej! Warto najpierw zapytać znajomych, czy nie mają w domu produktu, którego potrzebujemy. Może zechcieliby nam go pożyczyć? W przypadku elektronarzędzi można też z łatwością wynająć je w marketach budowlanych. A nietrafione zakupy spożywcze można choćby odnieść do jadłodzielni czy zaoferować do oddania na grupach facebookowych poświęconych freeganizmowi i oddawaniu śmieci.
Nie marnuj żywności
Organizacje skupiające banki żywności jak mantra powtarzają, że marnujemy jedzenie na ogromną skalę. Co więcej, okazuje się, że to właśnie my – konsumenci – jesteśmy odpowiedzialni za ponad połowę wyrzucanej żywności. Jako gospodarstwa domowe marnujemy więcej jedzenia niż wszyscy restauratorzy, sklepy, przetwórcy i rolnictwo razem wzięte!
Federacja Polskich Banków Żywności alarmuje, że w Polsce rocznie do śmieci trafia średnio 235 kg żywności na osobę (to dane z 2018 roku) i jesteśmy w czołówce unijnych marnotrawców.
Wyrzucając jedzenie, marnujemy nie tylko potencjalny posiłek, lecz także wszystkie zasoby, które były potrzebne do powstania tego produktu. Pracy, wody, minerałów z gleby, energii…
Pamiętajmy też, że marnując żywność, której termin przydatności przegapiliśmy, wprowadzamy w obieg dodatkowe opakowanie, czego można było uniknąć bardziej przemyślanymi zakupami.
Co to jest?
• Zero-waste – ruch starający się wyeliminować produkcję odpadów niemożliwych do recyklingu; spopularyzowany m.in. przez Beę Johnson, która opowiada o tym, jak wraz z rodziną doprowadzili do tego, że całoroczna produkcja śmieci mieściła się w jednym, około litrowym słoiku.
• Less-waste – ruch skupiający się na ograniczeniu produkowanych śmieci, czerpiący z idei zero-waste, ale mniej rygorystyczny niż zero-waste.
• No-plastic – ruch starający się całkowicie wyeliminować plastik i wszelkie opakowania z tworzyw sztucznych z codziennego życia.
- Tekst: Dorota Orzeszek
- Tekst ukazał się w numerze 10/2019 magazynu “Vege”