Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Fascynująca podróż do Jordanii

lipiec 29 2019

Co zjemy w Jordanii podczas ramadanu? I jak właściwie powinniśmy się ubrać, wybierając się do muzułmańskiego kraju?

fot. Olga Plesińska

Dzień przed rozpoczęciem ramadanu – dziewiątego miesiąca muzułmańskiego kalendarza, w czasie którego wyznawców obowiązuje ścisły post – stara część Ammanu jest pełna życia. To ostatnia szansa na piknik czy wypicie kawy w blasku słońca przed miesiącem wyrzeczeń. Taksówkarze trąbią, handlarze głośno zachwalają swoje towary – niektórzy się nagrali, o zaletach produktów krzyczą głośniki ustawione na chodniku.

Kobiety siedzą grupkami w cieniu, dzieci grają w piłkę na placu przed amfiteatrem z czasów Cesarstwa Rzymskiego. Manewruję między ludźmi, ktoś pcha wózek z warzywami, ktoś inny wlecze wypchany czymś worek, szczeka jakiś pies. Wychodząc zza rogu budki ze świeżymi sokami, wpadam w chmurę baniek mydlanych. Wyłania się spośród nich sprzedawca gadżetów. „Welcome to Jordan, my friends, good price!”. Dziękuję za miłe powitanie, ale latających świecidełek nie potrzebuję, idę dalej. Dobrze się tu czuję, myślę, jest w tym chaosie jakaś metoda. Paradoksalnie konieczność skupienia się na orientacji w tym nieprzewidywalnym otoczeniu mnie uspokaja.

Czerwona pustynia i morze

Sposobów na zwiedzanie Jordanii jest wiele. Jeśli chce się podążać szlakiem „turystycznych standardów”, myślę, że najciekawszym miejscem na tej liście jest Wadi Rum, pustynna dolina otoczona granitowymi i piaskowcowymi skałami. Obecnie w tym regionie żyją potomkowie Beduinów, hodowcy owiec, kóz i wielbłądów. Wadi Rum to ogromna otwarta przestrzeń. Pustynia poprzecinana jest skałami, które przybierają przedziwne kształty i barwy, ich cienie tworzą niesamowite wzory na piasku. W zależności od składu mineralnego okolicznych skał piasek ma różne odcienie – od popielatego przez złoty po brązowo-czerwony.

fot. Olga Plesińska

By zobaczyć Wadi Rum, można wybrać się na zorganizowaną pieszą lub jeepową wycieczkę. Funkcjonują tu obozowiska stylizowane na tradycyjne beduińskie obozy. Noc spędzona na pustyni daje możliwość doświadczenia niezwykłej, absolutnej ciszy, zobaczenia pięknego zachodu i wschodu słońca, poczucia na własnej skórze wiatru, który zrywa się po zmroku.

To jedyne miejsce, którego odwiedzenie (jeśli nie ma się gotowości na wielogodzinny marsz z plecakiem po piasku i spanie pod gołym niebem) wymaga przyłączenia się do zorganizowanej wycieczki. Wszędzie indziej można dotrzeć lokalnym busem, kursującym codziennie autokarem, wynajętym samochodem lub autostopem.

Kolejne typowo turystyczne, ale godne uwagi miejsce to Aqaba. Nieduże miasto nad Morzem Czerwonym jest kurortem, do którego ściągają turyści z regionu. Panuje tu dość luźna, wakacyjna atmosfera, jest masa knajpek i sklepików, straganów z owocami i pamiątkami. Na miejskiej plaży w Aqabie nie ma możliwości wykąpania się w morzu w kostiumie kąpielowym. Dotyczy to przede wszystkim kobiet, jednak panowie w bokserkach też nie są tu powszechnym widokiem. Poza miastem jest plaża, na którą jeżdżą europejscy turyści – tam nie ma ograniczeń jeśli chodzi o strój. Niestety jest płatna, ale też na tyle atrakcyjna, że warto z tej oferty skorzystać.

Moim największym rozczarowaniem jest Morze Martwe, a konkretniej jego zaśmiecone, zaniedbane otoczenie, z którego gdzieniegdzie wygrodzone są oczyszczone parcele drogich hoteli. Nie mam pomysłu, jak można rozwiązać ten problem w zrównoważony sposób. Z całą pewnością w tej chwili przyjemne doświadczenie kąpieli w Morzu Martwym, które pamiętam z Izraela, w Jordanii jest niemożliwe.

Stosowny strój

Europejka podróżująca do krajów, w których dominującą religią jest islam… – sam pomysł takiej podróży budzi u niektórych strach. Prawda jest taka, że w krajach muzułmańskich jest tak samo (nie)bezpiecznie jak wszędzie indziej. Bezpieczeństwo turystki czy turysty zależy od wielu różnych czynników, sądzę, że religia czy kultura jako takie nie są jednym z nich.

Wybierając się w taką podróż, warto jednak mieć na uwadze, że jest tam niezaprzeczalnie inaczej niż w Europie. Mimo że kraje muzułmańskie łączy wspólna kultura, nie należy ich traktować jako monolit tylko ze względu na dominujące wyznanie.

W zależności od państwa wymagania w stosunku do turystek będą się różnić. Choć w kontekście Jordanii czy Maroka „wymagania” to chyba zbyt mocne słowo. Chodzi raczej o to, co jest w dobrym tonie. W Jordanii na przykład zasłanianie włosów nie jest konieczne, ale dłuższa spódnica lub spodnie, zasłonięte ramiona, raczej stonowane zachowanie już tak.

Prawdopodobnie zignorowanie tej zasady nie przyniesie żadnych poważnych konsekwencji, może skończyć się intensywnymi spojrzeniami, ewentualnie ktoś może zwrócić „nadmiernie rozebranej” turystce uwagę w restauracji. Ja osobiście nie widzę jednak powodu, dla którego miałabym starać się robić coś na przekór, więc ubieram się tak, by za bardzo nie wyróżniać się strojem z tłumu. Podstawową zasadą jest dla mnie szacunek dla lokalnych zwyczajów – bez względu na to, gdzie jadę. Jeśli przekłada się to na kwestię stroju czy zachowania na ulicy, niech tak będzie. Oczywiście w ramach moich osobistych granic. Nie chodzi przecież o to, żeby pozwalać na sytuacje, które postrzegamy jako nadużycie lub krzywdę dla nas samych.

Jak więc najlepiej się ubierać, podróżując po Jordanii? Luźna koszula lub bluzka z rękawem do łokcia, długie spodnie lub spódnica, sportowa opaska na głowę w zupełności wystarczą. „Przebieranie się” za muzułmankę nie jest moim zdaniem dobrym pomysłem z tego prostego powodu, że nie będąc wyznawczynią islamu, w pewien sposób zawłaszczam coś, do czego nie mam prawa. A to się mija z moim pojęciem okazywania szacunku.

Zgoła inaczej będzie w Iranie czy Arabii Saudyjskiej, gdzie „stosowny” strój i przykrycie włosów mogą być egzekwowane na poziomie prawa. Zanim wybierzemy się do danego kraju, zapoznajmy się z oczekiwaniami dotyczącymi kobiecego stroju (męskiego zresztą też), żeby nikogo nie urazić i nie narazić siebie na nieprzyjemne sytuacje czy wręcz kłopoty.

Z pełnym brzuchem w Jordanii

Bycie weganką w Jordanii jest bardzo łatwe. Humus, falafele, baba ghanoush, ryż lub wegańska zupa z warzywami są dostępne w każdej knajpce i restauracji. W każdym sklepie można kupić co najmniej dwa rodzaje humusu, jakąś wariację na temat pieczonego bakłażana, świeże warzywa. W sezonie owocowym sytuacja wygląda jeszcze lepiej – można się żywić świeżym, soczystym melonem, mango, arbuzami, brzoskwiniami, bananami.

Z moich obserwacji wynika, że dwa najpopularniejsze biznesy w tym kraju to… piekarnia i barber shop. W piekarniach zaś, poza chlebkami pita, pieczone i sprzedawane są słodycze. Większość z nich opiera się na orzechach i słodkim syropie cukrowym, niekoniecznie na miodzie. Królują pistacje i orzechy włoskie, migdały, nerkowce.

Same orzechy warto kupić na targu. Mało zaskakująco, im mniej turystyczny targ, tym lepsza cena. Ta zasada dotyczy też owoców i warzyw oraz przypraw. Kmin, pieprz i papryka mielone są na miejscu, cały targ przesiąka ich aromatem, a później – mimo szczelnego, wielowarstwowego pakowania – cały bagaż, z którym się podróżuje.

W Jordanii i innych muzułmańskich krajach w czasie ramadanu większość ludzi pości od wschodu do zachodu słońca. Łyk wody, kiedy jest upał, nie stanowi problemu, natomiast jeśli chodzi o resztę, dobrze jest postarać się nie jeść i nie pić w miejscach publicznych w ciągu dnia. W Jordanii nie wymaga się tego od turystów, jednak zdecydowanie jest to w dobrym tonie. Większość otwartych restauracji i sklepów działa w tym czasie dla cudzoziemców. Mają zasłonięte okna, można bez problemu zjeść i napić się w lokalu.

Im lepiej coś znamy, tym mniej się tego boimy. Nawet jeśli myślimy krytycznie, to jakiś promil stereotypu, którym karmią nas media, zostaje w naszej głowie. Choć może to brzmieć naiwnie, uważam, że spotykając tę kulturę osobiście, rozmawiając z ludźmi z Bliskiego Wschodu, mamy szansę lepiej ich zrozumieć, dostrzec ich punkt widzenia. Co ważniejsze, mamy szansę po powrocie ten punkt widzenia przekazać innym Europejczykom. I w ten sposób powalczyć ze stereotypem „Araba terrorysty” i „stłamszonej muzułmanki w burce”. Poza tym… jest tam tak pięknie!

  • Tekst: Olga Plesińska
  • Olga Plesińska – bioetyczka, weganka, pasjonatka fotografii. Trenuje roller derby, hoduje zioła na balkonie i nie wyobraża sobie życia bez kotów
  • Tekst ukazał się w numerze 7-8/2019 magazynu Vege