Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Ariane Lüthi: niczego mi nie brakuje

lipiec 29 2019

Ariane Lüthi to profesjonalna zawodniczka, która niedawno dołączyła do polskiego zespołu Kross Racing Team. Ściga się z najlepszymi na świecie.. i wygrywa. Czy weganizm jej w tym nie przeszkadza? Co je i jak przygotowuje się do zawodów?

Martyna Kozłowska: Gratuluję wygranych zawodów w Jeleniej Górze.
Ariane Lüthi: Dziękuję!

Czy to Twoja pierwsza wygrana w polskiej drużynie?
Tak. Bardzo się z tego cieszę. Szczególnie, że zrobiłam to dla mojej drużyny Kross Racing Team. To bardzo profesjonalna i ciężko pracująca ekipa. Jej członkowie włożyli sporo pracy, by nas przygotować do zawodów. Byłam im winna tę wygraną. Cieszę, że mi się to udało.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z rowerem i ściganiem się?
W przeszłości byłam pływaczką. Mój tata był trenerem. Brałam zresztą udział w zawodach przez 10 lat. Potem studiowałam psychologię sportową w Szwajcarii i zainteresowałam się triathlonami. Kupiłam rower szosowy.
Chciałam wziąć udział w zawodach, które odbywały się w moim rodzinnym mieście. Składały się na nie cztery, a nie – jak zwykle bywa – trzy dyscypliny: pływanie, bieganie, jazda rowerem szosowym oraz górskim. Żeby wziąć w nich udział, musiałam więc zacząć ćwiczyć kolarstwo górskie. W 2009 roku zaczęłam trenować. Od razu się w tym zakochałam! Po pierwsze jeździ się wśród natury, w pięknych okolicznościach przyrody. A szwajcarskie góry są naprawdę przepiękne. Po drugie polubiłam techniczne aspekty tej dyscypliny. Zapragnęłam brać udział w wyścigach MTB.

Dlaczego niedawno dołączyłaś do polskiej ekipy?
Moja poprzednia drużyna, Spur z Republiki Południowej Afryki, rozpadła się rok temu. Musiałam więc poszukać nowej. Potrzebowałam też partnera do zawodów Absa Cape Epic, które co roku są jednym z moich głównych celów. Kiedy doszły mnie słuchy, że Jolanda Neff opuszcza polską ekipę Kross Racing Team, pomyślałam sobie, że może Maja Włoszczowska chciałaby wziąć udział w tych zawodach. Była wtedy jedyną kobietą w ekipie, więc ją zapytałam. Była zainteresowana. Tak więc udało mi się osiągnąć porozumienie z zespołem i ostatecznie dołączyłam do drużyny.

fot. Robert Urbaniak

Ile razy brałaś udział w zawodach Absa Cape Epic? Ile razy wygrałaś?
Wzięłam w nich udział już dziewięć razy. Od 2011 roku nie opuściłam żadnych zawodów. Wygrałam dwa razy w kategorii mieszanej i trzy razy w kategorii kobiecej. Rok temu nie mogłam ukończyć zawodów, ponieważ mój partner się rozchorował.

W jednym z wywiadów powiedziałaś, że to najcięższe zawody MTB. Dlaczego?
Pogoda jest trudna, trasa jest trudna. Do tego dochodzi naprawdę ogromna konkurencja. W zawodach biorą udział najlepsi zawodnicy z całego świata.

Jak długa jest trasa?
Zawody składają się z ośmiu etapów, wstępnego i siedmiu dłuższych. Łącznie trasa wynosi około 800 km. Co roku się lekko zmienia. W zeszłym roku uwzględniała 160 km pod górę. Samo jej przejechanie to wyzwanie, a ściganie się po niej z najlepszymi zawodnikami czyni ją jeszcze trudniejszą. Cape Epic to najbardziej prestiżowe zawody MTB, które przyciągają najlepszych zawodników z całego świata. Startujesz przeciwko mistrzom świata i zawodnikom olimpijskim… Nie jest łatwo.

Na weganizm przeszłaś rok temu. Dlaczego?
Do zmiany zainspirował mnie mój chłopak, którego poznałam w 2017 roku. Jest weganinem od dziewięciu lat. A przy tym też jest zawodowym sportowcem. Też startował w Jeleniej Górze i zajął czwarte miejsce.
W sprawie weganizmu kierowały nim przede wszystkim względy etyczne. Zaraził mnie tym. Tak więc weganizm wynika u mnie przede wszystkim z troski o środowisko i zwierzęta. Dzięki chłopakowi zaczęłam więcej na ten temat czytać i dowiedziałam się, w jak okrutny sposób traktujemy zwierzęta. To niedopuszczalne. Utwierdził mnie w tym film dokumentalny „Ziemianie”. Zdałam sobie sprawę, że do tej pory źle postępowałam i nie chciałam już tak dalej robić. Argumenty były na tyle mocne, że wybór nie był trudny.
Na początku trochę się obawiałam, jak to się odbije na moich wynikach sportowych i zdrowiu. Cały czas to monitorowałam, regularnie badając krew. Wciąż pokutuje mit, że weganie nie dostarczają sobie wystarczającej ilości składników odżywczych. Tymczasem moje wyniki się nie zmieniły. Nigdy nie miałam wysokiego poziomu żelaza, więc jego wartość się nie zmieniła. B12 też mam na tym samym poziomie co wcześniej. Pamiętam jednak o suplementach – używam chociażby pasty do zębów z B12.

Pasta do zębów z B12? O tym jeszcze nie słyszałam.
Produkuje ją marka z Niemiec. Okazuje się, że B12 świetnie się wchłania z jamy ustnej. Używam jej wraz z moim chłopakiem i oboje mamy wzorowe wyniki krwi.

Pochodzisz ze Szwajcarii, kraju, który kojarzy się przede wszystkim z serami. Nie było Ci przez to trudno przestawić się na roślinne jedzenie?
Dla mnie jako sportowca ser nigdy nie był dobrym wyborem. Nie jadłam go za dużo. Zawsze lubiłam jednak jego smak. Ba, wychowałam się, jedząc sery. A w Szwajcarii mamy ich naprawdę wiele rodzajów. Na szczęście wszystko można zastąpić. Nawet sery! Co ciekawe, mój dobry znajomy zaczął produkować szwajcarskie sery wegańskie. W dodatku w mieście, z którego pochodzę. Jego firma nazywa się New Roots.

Kojarzę! Produkuje m.in. sery pleśniowe. Są pyszne.
Tak, smakują niesamowicie. Kiedy więc nachodzi mnie ochota na ser, idę do sklepu kolegi i kupuję wegańską wersję. (śmiech) Na święta zrobiłam serowe fondue. Oczywiście nie smakuje jak to tradycyjne, ale też jest smaczne. W Szwajcarii fondue jest bardzo popularne, kojarzy się z zimnymi zimowymi wieczorami.
Każde danie można „zweganizować”. Weganizm rozwija kreatywność. Od kiedy przeszłam na dietę roślinną, zaczęłam więcej eksperymentować w kuchni i próbować nowych przepisów.
­
A co jesz podczas treningów i zawodów?
Moja dieta w czasie treningów i zawodów to dwa różne światy. Podczas zawodów korzystam z produktów firmy Hammer Nutrition, która ma bardzo bogaty wegański asortyment. Jem ich wegańskie batony, piję koktajle białkowe tworzone z dodatkiem najróżniejszych białek roślinnych. Ogólnie stawiam na białko. Podczas treningów staram się, by moje posiłki były jak najbardziej odżywcze. Są jak najmniej przetworzone, z pełnego ziarna. Żadnego białego makaronu czy ryżu. Najczęściej przed treningami jem zdrowe płatki śniadaniowe z jabłkiem, marchewką i wegańskim jogurtem. To odżywcze i w dodatku pyszne danie, idealne po treningu, bo szybko się je robi. A po treningu jak najszybciej muszę coś zjeść.

Jak wygląda taki trening? Ile godzin zajmuje?
Dzisiaj akurat mam dzień odpoczynku po wczorajszych zawodach. W takie dni robię ćwiczenia stabilizujące, pływam. Jeśli jeżdżę na rowerze, to rekreacyjnie, najwyżej godzinę. W dni treningowe jeżdżę po 2–5 godz. Jeśli dwie, to trenuję bardzo intensywnie. Plan układa mi trener.

Miewasz dłuższe przerwy od treningów?
Oczywiście. Po Cape Epic zrobiłam sobie dwutygodniowe wakacje. Nie jeździłam na rowerze, odsypiałam. Co najwyżej chodziłam na spacery. Potrzebowałam regeneracji. Nie tylko fizycznej, co jest oczywiste, ale też mentalnej. To chyba nawet ważniejsze. Byłam pod każdym względem przemęczona. Wyobraź sobie, że przez tydzień codziennie spędzasz kilka godzin u dentysty. Tak się właśnie czułam po wyścigu. To był naprawdę ból…

Mimo to planujesz wystartować w kolejnej edycji z Mają?
To zależy od niej. Musi wziąć pod uwagę czynnik ryzyka. Za rok są też igrzyska olimpijskie, przed którymi musi zebrać siły. Z Cape Epic można wyjść silniejszym lub zrobić sobie krzywdę.

Jakie więc masz teraz plany?
6 lipca startuję w mistrzostwach Europy w maratonie MTB, które odbędą się w Norwegii. Są to dla mnie bardzo ważne zawody. Czeka mnie też start w Czechach i mistrzostwa w mojej rodzinnej Szwajcarii.