Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Dzieci gwiazd

grudzień 23 2016

Dzieci gwiazd

Porozmawiajmy o czasie. Okazja dobra, bo rok się kończy i znowu będziemy się rozliczać, planować? Pytać, gdzie będziemy za rok, za pięć, za dziesięć, jak nas namawiają spece od osiągania sukcesu. Rok, pięć, dziesięć? Śmieszna miara

Tekst: Maciej Weryński

shutterstock_295846730

Są takie plaże, na których raz do roku (bo oczywiście i ta jednostka jest ważna, tyle że z punktu widzenia pojedynczych egzemplarzy istot żywych) odbywa się misterium życia. Te nieliczne miejsca co roku są wielką wylęgarnią dla morskich żółwi. Samice zawsze wybierają te same lokalizacje, nikt nie wie, dlaczego. Wypełzają na te same plaże ? oczywiście nie te same samice, tylko samice tego samego gatunku ? od jakichś 100 mln lat. Te plaże nie musiały się zresztą dokładnie tam, gdzie teraz. Na nieistniejących (z braku człowieka, który by je zrobił) globusach mogłyby widnieć gdzie indziej. 100 mln lat temu Ameryka Północna była bliską sąsiadką Europy, a nie Ameryki Południowej, a Australia była połączona z Antarktyką. O nas się jeszcze nie śniło (tylko komu miałoby się śnić?). Tak dla porównania: wielkie wyjście z Afryki odbyło się, jak się teraz przyjmuje na podstawie wykopalisk, około 125 tys. lat temu. Czas chyba przyspieszył. Tak się nam przynajmniej może wydawać, skoro my kroczymy po drodze rozwoju tak piorunująco szybko. I chyba coraz szybciej.

shutterstock_384983128
100 mln lat to jednak całkiem niedużo, choć i tak 100 mln razy więcej niż rok. Ale czyj rok? Nasz trwa nieco ponad 365 dni, wcale nie od zawsze zresztą. Rok Merkurego to zaledwie 88 naszych dni. Jupiter potrzebuje na okrążenie Słońca 12 naszych lat. Gdyby zaś coś żyło na Wenus, musiałoby się przystosować do niewyobrażalnego dla nas dziwactwa, bo wenusjańska doba trwa dłużej niż rok. Wenus obraca się bowiem wokół własnej osi wolniej niż wokół Słońca. Wyobrażacie sobie: jednego dnia mielibyśmy wiosnę, lato, jesień, zimę? Jeden obrót naszej galaktyki zajmuje 250 mln lat, czyli dłużej niż istniejemy. Praktycznie ? z naszej perspektywy – można by to nazwać wiecznością.
No więc może w ogóle nie ma czasu, skoro każdy kosmiczny obiekt ma swoje dni i doby, swoje miary? Nie, przykro mi, czas jest. I to bardzo potrzebny, choć większość z nas za nim nie przepada, zwłaszcza kiedy patrzy na swoje zdjęcia sprzed? jakiegoś czasu.
Wszechświat, jaki znamy ? tzn. jaki udowodniliśmy (w ten sprytny sposób podpiąłem się pod tęgie umysły naukowców, choć sam udowadniam prawa fizyki, jedynie im podlegając) ? opiera się na czasie, choć jego jednostki byłyby różne, gdyby poza nami miał je kto wymyślać. Jeśli prawdą jest, że nastąpił Wielki Wybuch ? narodziny tegoż Wszechświata ? to nastąpił około 13,7 mld lat temu (żółwie 100 mln jakby się skróciło, prawda?). I od tego czasu podlega zasadzie, którą ludzie odkryli, próbując usprawnić pracę silnika cieplnego. Mowa o II zasadzie termodynamiki, której centralnym pojęciem (przynajmniej w jednym z ujęć) jest entropia. Piękne słowo! Brzmi jak muzyka, ale znaczenie ma dalekie od harmonii. Entropia to miara nieuporządkowania układu (w rozważanym przypadku Wszechświata). Zasada mówi, że entropia nieprzerwanie rośnie.

Rośnie nieuporządkowanie naszego świata. Jeśli ktoś ma wątpliwości, niech obejrzy pierwsze lepsze ruiny. Była kolumna, był dom. Pozostawione samym sobie (czyli Wszechświatowi) zmieniły się w bryły marmuru, coraz luźniejsze cegły. Była skała, jest piasek na plaży, w którym żółwice mogą złożyć jaja. Czas płynie między skałą o piaskiem, domem a ceglanym pyłem?

Musiał być jakiś początek, nie wierzymy, że będzie jakiś koniec. Jeśli jednak uwierzyć tęgim umysłom naukowców (tym razem sprytnie się od nich dystansuję), będzie. Entropia przestanie kiedyś rosnąć, bo nie będzie już niczego, co mogłoby być bardziej nieuporządkowane. Wtedy czas przestanie być potrzebny. Przestanie istnieć, albo ? jak chcą niektórzy ? zacznie istnieć na nowo, tyle że już w innym układzie, w innym wszechświecie.shutterstock_360211205
Jeszcze parę lat temu naukowcy nie mieli wątpliwości, dziś już coraz częściej w poważnych ośrodkach badawczych wspomina się, że Wielkiego Wybuchu mogło jednak nie być. Bo jak to: coś nie może powstać z niczego, przynajmniej w świecie, który znamy (znowu: który udowodniliśmy, bo przecież nikt nie widział całego Wszechświata; nie musiał!). A to miało się stać te 13,7 mld lat temu. Teraz mówi się coraz śmielej, że coś ? jakiś inny wszechświat ? istniało już wcześniej. Że nasz jest jego wynikiem. Że Wielki Wybuch to moment przejścia. Nie zmierzam do pytania, jaki był początek wszystkiego, bo wszystko to za dużo. Przyjmuję, że nasz punkt zero na strzałce czasu zaistniał, bo musiał, skoro mogę cokolwiek przyjąć, a więc istnieję. Nie bardzo mnie obchodzi, czy stało się to 13,7 mld, czy może 12 mld lat temu. W mojej malutkiej perspektywie to jednakowo niewyobrażalne liczby. Mam problem już z żółwiowymi 100 mln lat. Zmierzam jednak do innego pytania, które nie daje ludziom spokoju, od kiedy stali się ludźmi. A skąd my się wzięliśmy? Z czego się wzięliśmy?
Prosta odpowiedź: ze Wszechświata. Nie mogliśmy się wziąć znikąd. My, żółwie, piasek, skały? Cała materia, która istnieje dziś, jest z tego jednego Wszechświata.
Czym jest materia? Wielkim zbiorem pustek. Cała jest zbudowana z atomów. Nic nowego? Znacie z lekcji w podstawówce? Pewnie, że tak!

Czym jest atom? Niewyobrażalnie malutkim jądrem, wokół którego poruszają się drobinki bez wagi, ale za to z ładunkiem energii. Materia jest zatem tylko energią skupioną wokół czegoś, czego nawet nie można sobie naszymi doskonałymi, a jednak niesprawnymi oczami obejrzeć. Przestrzenie niemal całkowitej pustki ściśnięte, upakowane w naszych ciałach, ciałach żółwi, skałach i wszystkim innym.

Składają się na nas atomy węgla, azotu, tlenu i wodoru plus trochę innych. 40 pierwiastków. I energia. Jedyne znane nam jej źródło to nasze niezbyt poczciwe Słońce. No i woda jako substancja czynna, ale woda to tylko połączenie dwóch atomów wodoru z jednym atomem tlenu, więc wracamy do listy pierwiastków.
Skąd się wzięły pierwiastki? I tu zaczyna się wielka historia?
Żyjemy w drugiej erze kosmicznej. Erze gwiazdowej. Bez gwiazd nie byłoby niczego, co znamy.

Gwiazda działa tak, że póki ma wystarczająco dużo paliwa, świeci jasno i w miarę równomiernie. Jak nasze Słońce, wysyła energię w przestrzeń. Kiedy jednak paliwa jest mniej niż potrzeba, by siła działająca ze środka na zewnątrz utrzymywała jej masę, gwiazda umiera. A konkretnie: zapada się. Wybucha obłokiem gazów i pyłów.

Możemy to zresztą zobaczyć. Istnieją zdjęcia takiej umierającej gwiazdy. Świeci na czerwono w paszczy kosmicznego Lwa. Widzimy dziś wydarzenie sprzed 13 mld lat, bo tyle biegnie do nas to jej coraz słabsze światło. Tak, ta gwiazda zapadła się wkrótce po wystartowaniu czasu, zaledwie 700 mln lat po początku Wszechświata.shutterstock_520389772
Kluczową dla nas rolę gra moment zapadnięcia. Ściskane grawitacją atomy robią się coraz cięższe. Ciężkie jak na przykład atomy węgla, które są niezbędne, by powstało życie. Oczywiście nie wystarczają, ale bez nich nie byłoby niczego, co żyje. Nas by nie było, psiaków ? najlepszych przyjaciół, much uprzykrzonych, żeby już dać spokój żółwiom. Niczego.
Jest coś niepokojącego i pięknego w myśli ? nie, w świadomości ? że wszystko, co tworzy moje ciało, było kiedyś atomem gwiazdy.

Jesteśmy dziećmi gwiazd! Gwiazd i czasu, który sprawił, że ? zgodnie z II zasadą termodynamiki ? musiały się zapaść, rozpaść, zmienić.

Wszystko, co jest, było kiedyś czym innym. W XIX wieku ludzie zrozumieli, że skały wapienne to nic innego niż sprasowane pozostałości żywych niegdyś stworzeń. I długo pozostawali w szoku, aż się przyzwyczaili. Jeszcze tylko dzieci czasami się dziwią, że w skałkach pod Ojcowem zobaczą odcisk muszli. W drugą stronę jak na razie jest trudniej: jak to, żyje, a kiedyś nie żyło?
Tak, czas daje życie i je odbiera, co przeczuwaliśmy już dawno temu, tylko nie napisaliśmy jeszcze wtedy odpowiednich równań do zasad, które i tak istniały. U Claudia Monteverdiego, w ?Powrocie Ulissesa do ojczyzny?, personifikacja Człowieczeństwa śpiewa mniej więcej tak: ?ten Czas, który mnie stworzył, teraz skazuje mnie na śmierć?.
Czas skazuje nas na nieistnienie w postaci, którą znamy. A kiedyś na nieistnienie w ogóle, albo ? jeśli mają rację wspominani zwolennicy teorii, że Wszechświat wywodzi się z innego wszechświata ? na istnienie w formie, której dziś nie sposób przewidzieć. Jeśli nie mają racji, Wszechświat umrze bezpowrotnie. W każdym z tych dwóch możliwych przypadków umrze, pytanie tylko, czy się odrodzi.

shutterstock_253851106
Wieszczę koniec, zagładę, nieistnienie? Zbliża się nam Boże Narodzenie, a ja ? niepoprawny pesymista ? zarażam Was niewiarą w przyszłość? Nie, skądże. W śmiesznym z kosmicznego punktu widzenia wymiarze naszych lat nic się nie zmienia. Zresztą i ten nasz młodziutki Wszechświat ma jeszcze sporo czasu przed sobą, ba, nawet nasze Słońce poświeci jeszcze przynajmniej 6 mld lat.

Ważne jest tylko to, że przez miliardy lat gwiazdy wybuchały wystarczająco często, by wytworzyć pierwiastki niezbędne do naszego zaistnienia. Że ogrom Wszechświata i niewyobrażalnie długi czas pozwoliły na to, byśmy dostali na naszej śmiesznie małej planetce nasz ułamek mgnienia w historii, która się kiedyś skończy. My ? organizmy żywe, zwierzęta, ssaki, naczelne, człekokształtne, ludzie. Dzieci gwiazd.

Artykuł z nr 12/1 2012. Numer jest już niedostępny w sprzedaży, ale do kupienia są wciąż inne archiwalne numery: link