Niedawno swoją premierę miała książka Karoliny Skowron-Baki „Feminizm to weganizm”. Czekałam na tę pozycję wiele lat, a dzisiaj, będąc jeszcze przed lekturą, chcę dopisać do niej mały aneks.
Weganizm to queer
Nie wiem, kto przeczyta ten tekst, ale chciałabym, żeby trafił zarówno do osób wyznających filozofię wegańską, jak i, a może przede wszystkim, do tych, które identyfikują się poprzez słowo queer.
Instytut Badań nad Ciotami
Zakładam, że część czytelników i czytelniczek tego tekstu rzadko styka się ze słowem queer. Są też pewnie tacy, których to właśnie queer w tytule do niego przyciągnął. Dla tych pierwszych – krótko wyjaśnię. Słowo queer było kiedyś obraźliwym określeniem na gejów i (rzadziej) lesbijki, używanym głównie w USA przez ludzi chcących wyrazić swoją homofobię. Coś jakby „ciota”.
Tak było do lat 90. XX wieku, kiedy to coraz silniej samoidentyfikujące się środowisko LGBTQIA+ bezczelnie je sobie przejęło. Queer jako pojęcie trafił do badań z zakresu humanistyki i nauk społecznych. Na Zachodzie, obok znanych także w Polsce gender studies (np. przy IBL PAN), istnieją także queer studies. Czyli coś jakby Polska Akademia Nauk powołała Instytut Badań nad Ciotami. Patrząc na obecną administrację Trumpa, w USA zbliża się kres tego rodzaju badań.
Też jesteś queerem
Dzisiaj terminem queer obejmujemy zbiór tożsamości płciowych i/lub seksualnych, które nie wpisują się w obowiązującą cisheteronormę. Czyli oczywiście gejów i lesbijki (jako osoby nieheteronormatywne), ale też np. osoby, którym przy urodzeniu przypisano inną płeć niż ta, którą odczuwają. To właśnie to magiczne T w skrócie LGBTQIA+, osoby transpłciowe, niewpisujące się w cisnormę. I szereg innych tożsamości, pośród których, drogie osoby czytelnicze, możecie ze zdumieniem odnaleźć własną (wyguglajcie np. demiseksualizm albo aseksualność).
Cisheteronorma ma to do siebie, że osoby niewpisujące się w nią są w ten czy inny sposób prześladowane – od barbarzyńskiego prawnego zakazu relacji homoseksualnych, poprzez wyrzucanie poza nawias społeczności czy rodziny, przemoc fizyczną czy szykanowanie, po brak reprezentacji medialnej czy politycznej. Już dawno temu ruchy tożsamościowe (nie tylko LGBTQIA+, ale też obejmujące osoby niebiałe czy niepełnosprawne) i feminizm, zwracający uwagę na przemoc patriarchalną wymierzoną w kobiety, spotkały się ze sobą, prowadząc aktualnie wspólną walkę. Nazywamy to feminizmem intersekcjonalnym, czyli takim, który widzi nakładające się na siebie opresje, nie jest ślepy na rasę, klasę, tożsamość seksualną itd.
Najgorzej jest być kobietą innego gatunku
Kiedyś też feminizm spotkał się z weganizmem, powstał zrąb refleksji, że ta opresja jest bardzo podobna. Że patriarchat traktuje zarówno ciała kobiece, jak i ciała innych gatunków, jak swoją własność, przeznaczoną do konsumpcji i eksploatacji. Bardzo blisko stąd już było do myślenia intersekcjonalnego – najgorzej być kobietą innego gatunku, to by się zgadzało: pomyślcie o krowach mlecznych i kurach nioskach.
A jednak te spotkania: feminizmu z ruchem wyzwolenia zwierząt i feminizmu z ruchami tożsamościowymi, wydarzyły się jakby oddzielnie. Do żadnego spektakularnego spotkania wszystkich trzech, z tego co wiem, nie doszło. I mam hipotezę, dlaczego. Otóż refleksja wegańsko-feministyczna narodziła się pod koniec lat 80., a najważniejszą, jeśli nie jedyną pozycją z tego zakresu jest wydana w 1990 roku „Polityka seksualna mięsa” Carol J. Adams. Feminizm, na który najczęściej powołuje się autorka, porównując zniewolenie kobiet ze zniewoleniem zwierząt, to feminizm Andrei Dworkin. Purytański, antypornograficzny, septyczny. Taki, który doprowadził do przyjęcia w 1983 roku przez miasto Minneapolis Antypornograficznego Rozporządzenia o Prawach Obywatelskich. No, taki niezbyt miły, niezbyt queerowy.
Dlaczego wszyscy obrazili się na wegan?
Carol J. Adams wykonała dla poszerzenia refleksji feministycznej o osoby innego gatunku ogromną robotę: jako pierwsza, niemal jedyna, ostrzem brzytwy, licznymi przykładami. Ale stawiając na feminizm spod znaku Andrei Dworkin, a nie, przykładowo, Bell Hooks, pogrzebała weganizm dla ogromnej części współczesnych progresywnych ruchów.
Oczywiście, weganizm spotykał się z oporem w ruchach tożsamościowych nie tylko z tego względu, że obecna w „Polityce seksualnej mięsa” Andrea Dworkin chciała zakazać ludziom czerpania zysków (i/lub ogromnej, niezobowiązującej przyjemności) z własnej seksualności.
Przykładowo – walczące z „mitem urody” protoplastki współczesnych grubancypantek dostawały szału wobec perspektywy, że znowu ktoś usiłuje zaglądać kobietom w talerze, tym razem nie po to, żeby liczyć kalorie, tylko cierpienie. Osoby z mniejszości etycznych zżymały się na to, że ktoś znowu próbuje wypchnąć poza nawias społeczny elementy ich kulinarnych tradycji. A osoby z niepełnosprawnościami wciąż były obrażone na Petera Singera, autora „Wyzwolenia zwierząt”, za porównywanie ich do zwierząt.
Mamy flagę, nie możemy być źli!
I tu wjeżdżam ja, chyba rowerem, cała na biało, macham do wszystkich rękami i wołam „stop, to nie tak, jak myślicie”. Tak, my weganie chcemy zaglądać w talerze, ale wszystkim po równo i nie ma to żadnego związku z jakimikolwiek kanonami piękna. Nie porównujemy osób niepełnosprawnych do zwierząt; dla nas wszyscy ludzie to zwierzęta i powinni być z tego dumni. Nie jesteśmy przeciwko przyjemności ani kuchni regionalnej – przeciwnie; spróbujemy zweganizować potrawy ze wszystkich kultur świata i każdy, najbardziej grzeszny przysmak. Już to robimy, rozejrzyjcie się dookoła. Nawet bezę i tiramisu da się zrobić roślinne, tuczące i pyszne. Zobaczcie, nawet mamy własną flagę. Czaicie? FLAGĘ! Weganseksualność!
Jedyne, o co proszę w imieniu środowiska prozwierzęcego, to poszerzenie pola widzenia. O dodanie do widzenia intersekcjonalnego kolejnej, obok rasy, wyznania, płci, klasy czy orientacji seksualnej, zmiennej: gatunku. O zauważenie, że jako uprzywilejowany gatunek ludzki każdego roku urządzamy gehennę miliardom czujących osób: bystrzejszym od psów świniom, sprowadzonym do uprzedmiatawiającego słowa „drób” ptakom, krowom, które traktujemy jak Podręczne w Gileadzie. Rybom – ich śmierć nie jest nawet liczona w „sztukach”, ale w „tonach”. Nie wierzę, że o tym nie wiecie, nie wierzę też w Wasze wymówki. Go vegan, bo to po prostu minimalna przyzwoitość, żaden heroizm.
Nie chcę żyć w wegańskim Gileadzie
Ale, żeby nie było, do środowiska prozwierzęcego też macham. Ujęłabym to tak – skończmy z dystansowaniem się do Manify i Parady Równości, z tą przyświecającą nam myślą, żeby czasem nie zrazić wegańskich homofobów, transfobów i mizoginów. Powiem tak – niech się zrażają. W sumie to wolę budować wegański świat pod rękę z niebinarnymi osobami pracującymi seksualnie niż z wegańskimi terrorystami, zamordystami, faszystami i tzw. proliferami. Mówiąc krótko, gdybym miała do wyboru – żyć w wegańskim Gileadzie (takie totalitarne państwo z „Opowieści Podręcznej” Margaret Atwood) albo w takim świecie, jaki jest nam dany teraz, to wybrałabym to drugie.
Kończąc już – drodzy weganie i weganki, drogie queery, czas połączyć siły. Jesteśmy dla siebie nawzajem nisko wiszącymi jabłkami, możemy siebie nawzajem łatwo pozyskać do swoich walk. Jestem jeszcze przed lekturą książki Karoliny Skowron-Baki „Weganizm to feminizm”, która, jak zakładam, aktualizuje tezy Carol J. Adams. Ale tym tekstem chcę dopisać do tej książki drobny aneks. Weganizm to queer.
Tekst: Jolanta Nabiałek