Jest wiele sposobów, żeby pomagać w schronisku dla zwierząt. Jak mogą to robić najmłodsi?
Sprzątają, malują, myją, szorują i grabią. Czyszczą budy, zmieniają słomę. Chodzą na spacery, czeszą, głaszczą. Rysują. Słuchają, pytają, uczą się. Kto? Dzieci i młodzież. Gdzie? W Schronisku dla zwierząt w Korabiewicach, które pracę najmłodszych traktuje bardzo poważnie.
Inna droga
Codziennie, siedem dni w tygodniu, w słońcu, deszczu, śnieżycy albo na mrozie, pracownicy Schroniska w Korabiewicach troszczą się o 350 zwierząt znajdujących się pod ich opieką. Poza psami, które stanowią większość, są to koty, lisy i zwierzęta gospodarskie – krowy, byki, owce, kozy, świnie, konie, kury, gęsi i kaczki. Każde zwierzę ma smutną, często tragiczną historię. Gdy do schroniska trafia kolejny znaleziony w lesie pies, którego ktoś przywiązał do drzewa, chce się płakać. Gdy listonosz przywozi ponaglający list z żądaniem zapłacenia ogromnej kwoty za prąd czy wodę, łatwo się załamać. Do tego ogrom pracy jest przytłaczający. W takich chwilach walki o przetrwanie można skupić się tylko na wysiłku ponad miarę oraz błaganiu o pomoc i finansowe wsparcie. Można jednak wybrać inną drogę: wyjść do ludzi, by zaprosić ich do wspólnej pracy, nauki i odpowiedzialności. Prosić, ale i dawać. Pokazywać, uświadamiać, uczyć. Taką drogę wybrały Korabki, zacieśniając więzy z tymi, którym los zwierząt nie jest obojętny – nie tylko dorosłymi, lecz także dziećmi. Bo przecież od ich wrażliwości, wiedzy i mądrości zależy przyszłość.
Egzamin dojrzałości
Edyta Wybrańczyk przyjeżdża do schroniska co weekend na kilka godzin. Jak każdy z korabkowych wolontariuszy ma swoich psich podopiecznych. Jednym z nich jest drobny, delikatny, biało-brązowy Nugat. Na spacerze towarzyszy im córka Edyty, 10-letnia Julia. Psiak idzie między nimi, spoglądając raz na jedną, raz na drugą.
– W schronisku wiele widać. Przede wszystkim skutki złego zachowania ludzi. To uświadamia, jak wiele zależy od naszych, ludzkich decyzji i wyborów. Dzieci uczą się, że zwierzę czuje, myśli, że jest odrębną jednostką, że reaguje na nasze słowa, ton wypowiedzi i gesty. Widzi, że troska i empatia przynoszą dobro i pomagają zwierzętom. Dzięki przyjazdom do schroniska to nie są tylko puste słowa, ale doświadczanie relacji ze zwierzęciem, samodzielne zauważanie zmian i efektów pomocy – opowiada Edyta.
Julia jest jeszcze za mała, by zostać pełnoprawną wolontariuszką, jednak kilkugodzinne spacery są dla niej okazją do obserwacji mamy, innych wolontariuszy, no i psów. Widzi ma własne oczy to, o czym wcześniej opowiadała jej Edyta. Chociażby entuzjazm, z jakim psy oczekują na wspólny spacer.
– Przyjeżdżam do schroniska, bo chcę, aby schroniskowe psy przyzwyczajały się do dzieci, zanim pojadą do nowych domów, w których być może będą dzieci. W schronisku uczę się również, jak się zachowywać wobec psów lękliwych, z dystansem czy z problemami behawioralnymi
– Julia bardzo poważnie traktuje wizyty w schronisku i mówi o tym niezwykle dojrzale jak na 10-latkę.
Prozwierzęce tropy
Baczność! Spocznij! Koleeeeeejno odlicz! Raz, dwa, trzy… dwanaście! – na parkingu schroniskowym 12-letnia zastępowa Natalia przeprowadza zbiórkę harcerzy młodszych z 16 Drużyny Harcerskiej z Żyrardowa. Za chwilę harcerze, uzbrojeni w rękawiczki ochronne, farby, konewki i grabie ruszą do pracy. Realizują właśnie jeden z tropów, czyli instrumentów wspierających pracę w zastępach. Są to inicjatywy oddolne harcerzy, którzy decydują, czym chcą się zajmować i jaki cel sobie stawiają. – Nasi harcerze postanowili wybrać trop związany z pomocą zwierzętom i realizować go właśnie w Korabiewicach – mówi Agnieszka Doufanets, mama jednego z harcerzy wspierająca pracę drużyny. – W prawie harcerskim jest punkt mówiący o tym, że harcerz miłuje przyrodę i stara się ją poznać. Chroni również zwierzęta przed dręczeniem i sam nigdy nie zrobi im krzywdy.
Schronisko w Korabiewicach ma szczęście do harcerzy. W ciągu ostatniego roku kilka razy odwiedziła je również grupa z 76 Mazowieckiej Drużyny Harcerskiej im. Bohaterów Westerplatte z Żyrardowa. – Dla mnie jako drużynowego harcerskiego możliwość pomocy w schronisku w Korabiewicach jest bardzo cenną okazją do służby, którą harcerze nie tylko są w stanie, ale i szczerze chcą wykonywać – tłumaczy drużynowy Marcin Galiński.
Pracownicy wyznaczają harcerzom różne zadania: mycie misek, pomoc w sprzątaniu boksów, grabienie i pielenie, zakopywanie dołów piaskiem. Przy ładnej pogodzie to wprawdzie męcząca, ale i przyjemna praca. Gdy jednak ścina mróz, nie działają zewnętrzne krany i trzeba sięgać po te spod ziemi, gdy pada śnieg lub deszcz czy wieje wiatr, młodzi ludzie mają okazję przekonać się na własnej skórze, że opieka nad zwierzętami to coś więcej niż tylko głaskanie i tulenie. To ciężka i odpowiedzialna praca, której nie można zostawić na później, bo w czystych miska zawsze musi być świeża woda, a w budach nie może zabraknąć słomy.
– Wizyty w schronisku wpływają na każdego z nas, robi nam się ciężko na sercu. Dlatego tym bardziej trzeba pomagać, żeby zwierzęta chociaż przez chwilę czuły się kochane i wiedziały, że mają kogoś przy sobie – mówi 15-letnia Ola Piotrowska z drużyny Marcina Galińskiego.
Robią, co mogą
Co dwa tygodnie do schroniska przyjeżdżają też trzy uczennice z pierwszej klasy gminnego liceum im. Czesława Tańskiego w Puszczy Mariańskiej – Tosia, Wika i Laura. W ramach projektu Zwolnieni z Teorii nastolatki realizują wymyślony przez siebie program „Together for The Pets”. Pomagają w schronisku, zorganizowały w szkole kiermasz słodyczy, z którego cały dochód przekazały Korabkom. Założyły też zbiórkę na pomagam.pl. – Podczas wizyt w schronisku towarzyszą nam różne emocje. Czasem smutek z powodu losu zwierząt, ale też radość, że możemy pomóc na różne sposoby. Mimo codziennych obowiązków każdy może znaleźć czas na pomoc, nawet najmniejszą. Chciałyśmy też pokazać, że można spędzać czas inaczej niż przed ekranami telefonów – mówią dziewczyny.
„Adopcja wirtualna to pomoc realna” – głoszą tabliczki na boksach niektórych psów. Taka forma pomaga bezdomnemu zwierzęciu, gdy nie możemy zapewnić mu domu. Opiekun wirtualny deklaruje kwotę, którą co miesiąc wspiera swojego podopiecznego. To także okazja do promowania zwierzaka. Opiekunkami wirtualnymi malutkiego, dwuletniego Piotrusia są harcerki z 7 Wodnej Warszawskiej Drużyny Harcerek „Ruczaj” im. Poznańskich Żab. Kiedy ostatnio były u psiaka, wyszły z nim na spacer pod opieką mamy jednej z nich, wolontariuszki w Schronisku, wygłaskały go, wyczesały i poprzytulały. Planują nagrywać filmiki z Piotrusiem i promować go na wszelkie sposoby, bo przecież przede wszystkim chodzi o to, by każdy pies ze schroniska znalazł swój dom. – Po naszej wizycie w schronisku zastęp dziewcząt podjął ze mną rozmowę na temat adopcji wirtualnej jednego z psów. Bardzo to przeżywają, mają już wszystko dogadane, chcą, żebym umówiła je na kolejne spotkanie w schronisku, zastanawiają się nad wyborem psa– opowiada Agnieszka Doufanets.
Na boksie pięknej, majestatycznej wilczurki Diany, kochającej ponad wszystko ludzi i wodę, wisi tabliczka informująca, że jej opiekunką wirtualną jest dziewięcioletnia Iza. To najbardziej wzruszająca z dotychczasowym adopcji. Dziewczynka sama wyraziła gotowość wpłacania pieniędzy ze swojego kieszonkowego. – Chwilę trwało, zanim ostatecznie zdecydowaliśmy się na wirtualną adopcję Diany, bo chciałam, żeby córka przemyślała swoją decyzję – opowiada Karolina Pawlak, mama Izy. Jej córka nie miała wątpliwości. Wiosną planuje z rodzicami odwiedzić Dianę w schronisku. – Staramy się wychować nasze dzieci, a mamy prócz Izy jeszcze dwóch synów, tak, żeby umiały pomagać innym. W przekonaniu, że kolejna zabawka nie przynosi tyle że radości, ile właśnie pomoc – mówi Karolina Pawlak.
Pierwsze spotkania
Współpraca z dziećmi jest rzeczywiście satysfakcjonująca, ale również męcząca i absorbująca. Młodzi łatwo się nudzą, miewają sto pomysłów na minutę, dlatego opiekunowie muszą być czujni, żeby nie wydarzyło się nic złego. Oczywiście dzieciaki wiedzą, czego absolutnie nie wolno im robić w schronisku: biegać, krzyczeć, wkładać rąk przez siatkę i próbować w ten sposób pogłaskać psa. Nie jest jednak łatwo upilnować sporą grupkę rozemocjonowanej młodzieży. Dwóch chłopców, znudzonych już trochę malowaniem bramy, postanowiło pomalować siebie nawzajem. Inny z niepokojem patrzy na ściekającą z pędzla na białe adidasy czarną farbę. Wzdryga się, bo to – jak informuje – nowe buty.
Dziewczynki koniecznie chcą raz jeszcze nalać wody do misek, chociaż przed chwilą już to robiły. Ze stajni wraca trójka dzieci. Miały myć poidła, ale mieszanka zapachów siana, słomy i gnoju okazała się zbyt trudnym doświadczeniem. Będą myli miski, a na ich miejsce do stajni pójdzie ktoś inny, bo chętnych jest wielu.
Karolina Wiewiórkowska, kierownik schroniska w Korabiewicach, podkreśla, że nie ma znaczenia, że być może dzieci pomalują bramę nie dość dokładnie i porzucą pędzel w krzakach. Są bowiem rzeczy ważne i ważniejsze. – Gdzie indziej, jak nie w schronisku, dzieci na własne oczy przekonają się, do czego zdolny jest człowiek, do jakiego okrucieństwa? Gdzie indziej doświadczą bólu zwierząt, jak nie tu? Ich wizyty w schronisku to przecież także rozmowy, odpowiedzi na pytania, rozwiewanie wątpliwości, uświadamianie i nauka – mówi. – Wciąż wiele dzieci, widząc psa z miską w pysku, śmieje się. Uważa, że psiak biegający bez przerwy, bez odpoczynku, wokół domku, odbijający się od ściany lub goniący za własnym ogonem, bawi się w ten sposób. Tymczasem to nie ma nic wspólnego z zabawą. Wręcz przeciwnie. To pozostałość po traumach, których ten zwierzak doświadczył – dodaje Karolina.
Pod jej słowami podpisuje się Edyta Polak, pracująca w schroniskowej stajni. – Dla przyjeżdżających do nas dzieci zwierzęta gospodarskie są czasem równie egzotyczne jak lwy czy tygrysy. Opowiadamy im o zwierzętach, mamy w zanadrzu wiele ciekawostek, ale i opowieści, po których płyną łzy. Ogromną frajdę sprawia dzieciom np. możliwość pogłaskania, przez ogrodzenie, rzecz jasna, naszego tonowego byka Ferdynanda. W ten sposób chcemy docierać do dzieci i tak próbujemy uświadamiać, że nasze zwierzęta są u nas na dożywociu. Że świnki są tak duże, bo pozwalamy im rosnąć, bo ich nie zjadamy. Że kury, kaczki czy gęsi żyją spokojnie i nikt nie planuje zrobić z nich rosołu. Edukacja to podstawa. Bez niej ani rusz – podkreśla Edyta.
Nie koniec misji
Jesienią ubiegłego roku schronisko realizowało grant „Uwolnij swoją moc i przekaż ją zwierzętom” w ramach programu „Działaj lokalnie”, kładąc nacisk na edukację poprzez współpracę z dziećmi i młodzieżą. Gmina Puszcza Mariańska, w której mieści się schronisko, to tereny wiejskie. Na porządku dziennym są tu podwórka, na których psy przywiązane są do łańcuchów, albo zwierzęta błąkające się po okolicy. Są też czyste obejścia z nisko wystrzyżoną trawą i kojcem gdzieś w rogu albo na tyłach domu. A w tym kojcu pies, często wilczur, labrador lub inny przedstawiciel dużej rasy, spędzający w zamknięciu cały dzień.
Warsztaty w dwóch gminnych szkołach podstawowych kładły nacisk na dobrostan zwierząt. Dzieci, jak się okazało, potrafiły bezbłędnie wskazać, co jest, a co nie jest dobrostanem. Opieka medyczna, spacery, dostęp do świeżej wody – podkreślały. Niektórzy uczniowie bez skrępowania, mimo uśmieszków kolegów, mówili o konieczności kastracji i sterylizacji, żeby bezdomnych psów był jak najmniej. Mimo że dzieci tyle widzą, rozumieją, czują i tak chętnie pomagają, nie można uznać, że misja edukacyjna schroniska została ukończona. Trzeba ją kontynuować i rozszerzać na coraz więcej dzieci, ponieważ mamy do czynienia ze zmianą pokoleniową i im więcej czasu poświęcimy dzieciom, tym większa jest szansa, że zdanie „Dobre schroniska to puste schroniska” nie będzie tylko łatwo wpadającym w ucho, chwytliwym sloganem.
– Bardzo wiele zależy od rodziców – podkreśla harcerka Ola Piotrowska, której mama jest technikiem weterynarii w Schronisku w Korabiewicach i sama mówi: – Oni się z tym wychowali. Żyli ze zwierzętami przynoszonymi ze schroniska na dom tymczasowy, słuchali rozmów ze współpracownikami, zabierałam je do schroniska. Teraz są prawie dorośli i widzę, jak ogromny szacunek mają do zwierząt, nie przechodzą obok nich obojętnie.
Rok temu Ola z koleżanką przyniosły z lasu porzuconego królika – to Anna Piotrowska zaproponowała Oli i jej drużynie harcerskiej, by przyjechali do schroniska i pomogli. – Chociaż zawsze mam nadzieję, że takie placówki jak nasze schronisko zmienią nastawienie do zwierząt, to jednak zdaję sobie sprawę, że równie wielkie znaczenie ma dom, w którym wychowuje się dziecko – dodaje Anna. Edyta Polak ze schroniskowej stajni podkreśla rolę szkoły. – Bez współpracy ze szkołami bardzo trudno będzie nam zmienić społeczeństwo. Dlatego tak ważne są wszelkie dziecięce wolontariaty w schronisku, dni otwarte, na które przyjeżdżają rodzice z dziećmi, ale również szkolne wycieczki edukacyjne. Z nauczycielami, którzy nie przychodzą z dziećmi do schroniska jak na ścięcie, ale również są zaangażowani.
Karolina Wiewiórkowska chciałaby na stałe objąć programem edukacyjnym kilka szkół podstawowych. Odwiedzać je, opowiadać o zwierzętach i zapraszać do schroniska. – Tylko to nie może być taka edukacja po szkolnemu, do jakiej dzieci są przyzwyczajone na co dzień. Dzieci trzeba zainteresować. Powiedzieć: „Patrz, temu psu jest zimno, czego potrzebuje? Jak mu to dać? Co jest dla niego dobre? Dlaczego tu w ogóle trafił?”. Och, to ciężka praca naprawdę u podstaw. Ale warto – zaznacza.
Patrząc w przyszłość
W galerii „U Nas” w Puszczy Mariańskiej można oglądać wystawę „Mądra miłość”, zorganizowaną przez Schronisko w Korabiewicach z okazji Światowego Dnia Bezdomnych Zwierząt. Obok zdjęć korabkowych podopiecznych wiszą prace plastyczne dzieci z podstawówek objętych grantowym programem „Uwolnij swoją moc i przekaż ją zwierzętom”.
– Kiedy oglądaliśmy te prace, bo chcieliśmy nagrodzić kilka z nich, płakaliśmy ze wzruszenia – wspomina Karolina Wiewiórkowska. – Dzieci wzięły sobie do serca całą wiedzę z warsztatów, dodały do tego swoją dziecięcą wrażliwość i patrzą na nas z rysunków psy jadące do domów, zamknięte na zawsze bramy schroniska, kanapy zamiast zimnych bud i spacerujący z psami ludzie. To coś pięknego.
Wielu dorosłych obawia się odwiedzin w schronisku. Boją się, że zobaczą krzywdę zwierząt i doświadczą w związku z tym trudnych emocji. Zupełnie niepotrzebnie. Zwierzęta w schronisku mają bezpieczeństwo, opiekę i całą rzeszę zaangażowanych wolontariuszy, którzy dbają o ich los. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla dzieci? Czy oprowadzanie po schronisku i opowiadanie o potrzebach zwierząt ma sens? – Dla mnie to pytanie retoryczne – podkreśla Marta Musiejewska, koordynatorka projektu wzmacniającego wolontariat w Fundacji Viva „Wolontariat na 4 łapy”. – Angażowanie dzieci, ich ciekawości, otwartości i empatii w działania na rzecz zwierząt to najszybsza droga do zbudowania przyszłości, w której okrucieństwo i brak wiedzy zastąpią świadomość, troska i poczucie odpowiedzialności.
Na to właśnie liczy Schronisko w Korabiewicach, współpracując z dziećmi i korzystając z ich pomocy.
- Tekst: Katarzyna Lipińska-Mastalerz
- Tekst ukazał się w numerze 5/2025 Magazynu VEGE