Historia gołębi to opowieść o trwającej wiele tysiącleci eksploatacji zwierząt wpisująca się w szerszy kontekst podporządkowania pozaludzkiego świata potrzebom człowieka.
Gołębie tak silnie wrosły w miejski krajobraz, że niemal przestaliśmy je zauważać. Nie zastanawiamy się, skąd właściwie przywędrowały do miast, jak żyją, gdzie i w jaki sposób wychowują młode, czym się żywią (poza chlebem, obficie dostarczanym przez samozwańczych dobroczyńców – bywalców parków i skwerów, którym poświęciliśmy temat numeru w poprzednim wydaniu „Vege”). Ten średniego rozmiaru ptak do chwili, gdy jego życie i potrzeby gatunkowe nie stoją w sprzeczności z ludzkimi oczekiwaniami, jest właściwie niewidoczny. Wystarczą jednak ślady gołębich odchodów na fasadzie budynku lub zaczątki gniazda na balkonie, by w mgnieniu oka skrzydlate uosobienie łagodności przeistoczyło się w złowrogiego „latającego szczura”.
Rysopis
Gołąb, a ściślej gołąb miejski (Columba livia forma urbana) jest potomkiem dzikiego gołębia skalnego (Columba livia), który najpierw w wyniku udomowienia stał się ptakiem hodowlanym, a następnie – na skutek ucieczek – dał początek wtórnie zdziczałym populacjom, które korzystając z bliskości ludzi, zdecydowały się na osiedlenie w miastach. Populacja gołębi miejskich w Polsce szacowana jest na 100–250 tys. par. Ptaki te mają szarą głowę, brązowe oczy, krótki, czarny dziób z odcinającą się od niego jasną woskówką (naroślą u nasady dzioba, która kryje nozdrza), szaroniebieski tułów i charakterystyczne pióra na szyi, które pod wpływem światła mienią się zielenią i fioletem. Od szarości skrzydeł i ogona wyraźnie odcinają się dwa ciemniejsze, poprzeczne paski. Hodowlane dziedzictwo genetyczne daje o sobie znać odstępstwami od powyższego wzorca – odmiennością kolorów upierzenia czy okrywającymi kończyny ozdobnymi „nogawkami” z piór.
Za gołębią różnorodnością stoi również współczesne krzyżowanie się ptaków miejskich z hodowlanymi, które z różnych powodów wymykają się spod ludzkiej kurateli. Pochodzenie od gołębi skalnych odpowiada za preferencje siedliskowe współczesnych stworzeń miejskich, które zamieniły skalne półki na górskich szczytach na gzymsy, skrzynki balkonowe, stropodachy, konstrukcje mostów czy inne struktury będące miejskim odpowiednikiem skał, na których mogą w miarę bezpiecznie zakładać gniazda. Za wolność gołębie płacą wysoką cenę – żyją przeciętnie trzy lata, kilka razy krócej niż te pozostające pod opieką ludzi.
Ptaki przemieszczają się nie tylko przy użyciu skrzydeł, lecz także często czynią użytek ze swoich różowych, uzbrojonych w krótkie pazury nóżek dobrze przystosowanych do chodzenia po parkowych alejkach i osiedlowych trawnikach.
Gołębia miejskiego można pomylić z grzywaczem (jest większy od miejskiego kuzyna) i sierpówką (ona z kolei jest mniejsza, ma kolor kawy z mlekiem i charakterystyczną półobrożę na szyi, od której pochodzi jej nazwa).
Z natury do kultury
Gołębie miejskie łączą się w pary i jako zaprzysięgli monogamiści pozostają ze sobą przez całe – relatywnie krótkie, ale intensywne – życie. Nie bez przyczyny uznano je za patronów zakochanych i nowożeńców. Proces gołębich zalotów – bogaty w tańce, zamiatanie ogonem przed wybranką, gruchanie, nadymanie wola, wzajemne iskanie i wyczesywanie piór, sięganie dziobem do dzioba partnera (przysłowiowe „spijanie z dzióbków”) i kończący się budową niezbyt okazałego gniazda, co rozpoczyna intensywny cykl kolejnych lęgów – kazał ludziom widzieć w tych ptakach wzorowych kochanków i rodziców.
Para gołębi może wyprowadzić pięć lęgów w roku, w każdym są dwa jaja. Samiec i samica dzielą się zarówno wysiadywaniem, jak i karmieniem młodych, do czego natura wyposażyła ptasich rodziców w niezwykłe jak przystosowanie – umiejętność produkowania ze złuszczonej w wolu błony śluzowej „ptasiego mleka”, gęstego pokarmu bogatego w substancje odżywcze i zapewniającego młodym odporność. Pisklęta pobierają go, sięgając bezpośrednio w głąb gardeł rodziców. Po kilku dniach od wyklucia młode zaczynają stopniowo przyjmować także ziarna i inny pokarm stały dostarczany do gniazda. Mniej więcej po miesiącu od wyklucia młode są gotowe do opuszczenia gniazda, a po sześciu, ośmiu miesiącach uzyskują dojrzałość płciową.
Symbolikę gołębi ukształtowała zatem ich całoroczna zdolność do zalotów i będące ich konsekwencją całoroczne rozmnażanie, któremu na przeszkodzie nie staje nawet zima, o ile ptaki mają zapewniony dostęp do źródła pożywienia (o co akurat w miastach nie jest trudno). Nie bez przyczyny gołębie towarzyszyły przez wieki starożytnym boginiom miłości – greckiej Afrodycie, babilońskiej Isztar czy fenickiej Astarte – i były im składane w ofierze. Dlatego figury tych ptaków często ozdabiają pojazdy, którymi nowożeńcy jadą na ślubną uroczystość. Z tego też powodu niestety praktykowane jest wypuszczanie żywych białych ptaków podczas ceremonii. Dla malowniczego momentu, który ma podkreślić wyjątkowość uroczystości i być dobrą wróżbą dla ludzi, skazuje się ptaki na niemal pewną śmierć ze strony drapieżników lub innych pułapek, jakie zastawia na zwierzęta wychowane w hodowli zupełnie dla nich obcy i wrogi świat.
Źródeł innego symbolicznego znaczenia przypisywanego gołębiom można się doszukać w Starym Testamencie. Gołąb stał się znakiem pokoju i nadziei, kiedy wypuszczony przez Noego z arki wrócił, przynosząc gałązkę oliwną jako wiadomość o końcu wielkiego potopu i opadaniu wezbranej wody. Symbolika ta jest nadal silnie obecna – wystarczy sięgnąć do murali Banksy’ego komentujących współczesne konflikty zbrojne, które przedstawiają białego gołębia w kamizelce kuloodpornej branego na cel z nowoczesnej broni lub leżącego na ziemi gołębia ptaka przez małą dziewczynkę.
Na użytek
Proces udomowienia gołębi przebiegał najprawdopodobniej równolegle z przemianami cywilizacyjnymi i przekształceniem pierwotnych wędrownych łowców-zbieraczy w osiadłych rolników. Źródła wskazują, że mięso gołębi spożywano w starożytnym Egipcie już 3 tys. lat p.n.e., co wskazywałoby, że najprawdopodobniej także wcześniej na Bliskim Wschodzie ptaki te były hodowane i zjadane. Do dzisiaj dla uczczenia specjalnych okazji w Egipcie podaje się potrawę o nazwie hamam mahshi przygotowaną z młodego gołębia. Każdy kontynent (poza Antarktydą) zasiedlony był przez właściwą dla niego populację gołębi i wszędzie ptaki te były cenione w pierwszej kolejności jako źródło pożywienia. Przykładowo wymarły już północnoamerykański gołąb wędrowny był nazywany przez rdzennych mieszkańców „wielkim chlebem”, co łączyło w sobie podziw i wysoką ocenę jego wartości odżywczych. Równie cenne jak mięso okazywały się bogate w azot gołębie odchody wykorzystywane w tradycyjnym rolnictwie jako nawóz, w procesie garbowania skór dla ich zmiękczenia czy jako źródło saletry w produkcji prochu strzelniczego.
Ptaki hodowano w gołębnikach – wielopiętrowych konstrukcjach, w których tworzono półki przypominające skały w ich pierwotnych siedliskach. Najstarszy jak do tej pory gołębnik – pochodzący z okresu między IX a VI w. p.n.e. – został odkryty w Jordanii. Archeolodzy znaleźli na Bliskim Wschodzie całe zespoły gołębników, z których największy liczył 60 struktur i mógł pomieścić 50–60 tys. miejsc lęgowych, co daje pojęcie o ówczesnej skali hodowli gołębi.
Gołębie hodowano także dla rozrywki – urządzając ich wyścigi, pokazy, a także traktując jak ruchome cele przydatne w doskonaleniu umiejętności posługiwania się bronią. Jeszcze na początku XX w. w programie igrzysk w Paryżu znajdowały się zawody w strzelaniu do żywych gołębi w locie!
Ceniono je także z powodu ich niezwykłej umiejętności do powracania do miejsca pochodzenia. W czasach poprzedzających wynalezienie telegrafu gołębie odegrały istotną rolę, przenosząc wiadomości. Największą sławę i status bohaterów wojennych zyskały zwłaszcza te ptaki, które wykorzystywano w czasach nowożytnych konfliktów zbrojnych, gdy inne środki komunikacji zawiodły, a od przekazania informacji przyczepionej do ciała delikatnego zwierzęcia zależało przetrwanie oddziałów na froncie. Najsłynniejszym frontowym gołębiem pocztowym była samica Cher Ami, która przeniosła wiadomość od żołnierzy amerykańskich zamkniętych pod ogniem własnych oddziałów 4 października 1918 r. podczas ataku w Lesie Argońskim we Francji. Cher Ami była ostatnim gołębiem, jakiego mieli ostrzeliwani żołnierze (dwa zostały zabite podczas próby przelotu, a dwa inne uciekły spłoszone hałasem) i to ona mimo odniesionych bardzo poważnych ran dostarczyła przyczepioną do jej nogi wiadomość: „Jesteśmy wzdłuż drogi równoległej 276.4. Nasza własna artyleria prowadzi ogień wprost na naszą pozycję. Na litość boską przestańcie”. To niechciane przez gołębicę bohaterstwo kosztowało ją utratę oka i nogi (zastąpionej później drewnianą protezą) i zostało nagrodzone stosownym odznaczeniem oraz wdzięcznością za ocalenie 200 żołnierzy. Kilka miesięcy później gołębica zmarła na skutek odniesionych ran. Podczas II wojny światowej podobną sławę i odznaczenie za męstwo na polu bitwy zyskał brytyjski William of Orange, który po 400-km. locie przeniósł wiadomość od aliantów pozbawionych komunikacji w trakcie bitwy o Arnhem i uratował życie 2 tys. walczących.
Towar luksusowy
Co ciekawe, kolekcjonowanie gołębi stało się rozrywką wyższych sfer i koronowanych głów, której oddawali się zarówno XIV-wieczny sułtan rządzący Egiptem, jak i brytyjska królowa Wiktoria. Posiadaczem najbardziej spektakularnego stada gołębi o niezwykłym upierzeniu, oryginalnych głosach i umiejętnościach lotniczych był panujący na przełomie XVI i XVII w. w południowej Azji cesarz z dynastii Wielkich Mogołów – Akbar. Na jego dworze mieszkało ponad 20 tys. gołębi, a w podróżach towarzyszyły mu ulubione ptaki transportowane w specjalnych przenośnych gołębnikach. Nic dziwnego, że hodowla gołębi w nowożytnych czasach zaczęła być symbolem wysokiego statusu społecznego. We Francji aż do rewolucji gołębniki mogli wznosić i utrzymywać wyłącznie posiadacze ziemscy, dlatego symboliczne znaczenie miał dekret Zgromadzenia Narodowego (Konstytuanty) z 4 sierpnia 1789 r. znoszący feudalizm, który jednocześnie wyraźnie stanowił, że od tej chwili prawo posiadania gołębi przestało być przywilejem szlachty.
Gołębia eureka
Hodowla gołębi, która przekroczyła podziały stanowe i majątkowe, odegrała także istotną rolę w rozwoju badań naukowych, który nabrał niezwykłego przyspieszenia w XIX w. Do opracowania i ogłoszenia przez Karola Darwina w 1859 r. przełomowej tezy o pochodzeniu i ewolucji gatunków posłużyły nie tylko obserwacje zięb, które uczony prowadził na Galapagos, lecz przede wszystkim te, które czynił w przydomowej hodowli gołębi. W czasach Darwina powszechnie uznawano, że różniące się od siebie odmiany gołębi muszą pochodzić od różnych gatunków, natomiast naukowcy przychylali się raczej do stanowiska, że wszystkie one mają wspólnego przodka, gołębia skalnego i jedynie zabiegom hodowców trwającym przez tysiąclecia zawdzięczamy tak wielką różnorodność w ramach gołębiego świata. Darwin podzielał to stanowisko i uznał, że według tego samego wzoru jak hodowcy gołębi działa natura, która w procesie długiej ewolucji doprowadziła do ukształtowania wszystkich, nawet bardzo odległych od siebie – a jednak mających wspólną przeszłość – gatunków.
Zmiana statusu
Z chwilą, gdy gołębie przestały odgrywać ważną dla człowieka rolę jako pokarm, rozrywka, dostarczyciel azotu do nawozów czy środek komunikacji, istoty te szybko zniknęły z pola ludzkiego zainteresowania. Obojętność ta trwała jednak do czasu – wystarczył konflikt interesów dotyczący estetyki przestrzeni miejskiej, zaburzanej zdaniem ludzi przez wszechobecność gołębi, żeby zaczęto bezwzględnie dążyć do eliminacji tych ptaków. Proces ten prześledził Colin Jerlomack, sprawdzając, co i jak często pisano o gołębiach w amerykańskiej prasie. Wyniki przeglądu wszystkich numerów „New York Timesa” z lat 1851–2006 r. opublikował w artykule „How Pigeons Became Rats. The Cultural Logic of Problem Animals”. W 1935 r. po raz pierwszy pojawiło się stwierdzenie, że gołębie w mieście są nie na miejscu. 10 lat później znalazła się wzmianka o możliwości przenoszenia przez nie groźnej choroby ornitozy, a po pięciu kolejnych latach na budynkach zaczęto umieszczać charakterystyczne kolce blokujące ptakom dostęp (więcej na ten temat w „Vege” 3/2024). W 1963 r. pierwsze dwa zgony mieszkańców Nowego Jorku przypisano gołębiom, co – chociaż nie potwierdzono, aby zmarli mieli kontakt z ptakami – rozpętało prawdziwą histerię. W 1966 r. po raz pierwszy pojawia się sformułowanie „szczury ze skrzydłami” szybko przejęte przez zarządcę miejskich terenów zielonych jako hasło kampanii zwalczania populacji gołębi w Nowym Jorku. Z czasem zyskało szerokie oddziaływanie i ukształtowało stosunek współczesnych mieszkańców do gołębi jako niekontrolowanego elementu obcego, zagrażającego uporządkowanemu modernistycznemu miejskiemu światu, skąd już bardzo blisko do przyzwolenia na bezparodonową walkę o usunięcie intruzów. Przykładowo paniką i obrzydzeniem reagował na nowojorskie gołębie bohater filmu Woody’ego Allena „Wspomnienia z Gwiezdnego Pyłu”.
Można inaczej
Próbując nieco rozjaśnić tak ponury obraz stosunku ludzi do gołębi, warto przypomnieć historię odpowiadającą o tym, że nawet w bardzo trudnych czasach relacje gołębio-ludzkie mogą być budowane na empatii. Bezpośrednio po wyzwoleniu Warszawy w styczniu 1945 r. na całkowicie zrujnowaną ul. Piwną wróciła Kazimiera Majchrzak, miłośniczka i opiekunka warszawskich gołębi. Na zdjęciu z 1946 r. zrobionym przez Julię Pirotte widać ją siedzącą na skrzynce wśród ruin Starego Miasta, otoczoną przez chmarę ptaków. Kazimiera Majchrzak karmiła je również w czasie wojny i była znana ze swojej determinacji i poświęcenia. Wydawała na pokarm z trudem pozyskane pieniądze. Także z powodu gołębi jako jedna z pierwszych osób podjęła decyzję o powrocie do domu, który przestał istnieć. Do czasu, aż zakwaterowano ją w nowym mieszkaniu na ul. Kościelnej, mieszkała w ruinach na Piwnej w otoczeniu ptaków. „Ciotka Majchrzak” jeszcze za życia (zmarła w 1955 r.) stała się legendą, fotografowaną i rysowaną przez artystów, opisywaną w gazetach i wspomnieniach warszawiaków, m.in. we „Wspominkach starowarszawskich” przez Jerzego Ficowskiego. Do dzisiaj przypomina o niej rzeźba zdobiąca portal odbudowanej kamienicy na ul. Piwnej, która przedstawia stadko gołębi.
Dzień Gołębia wprawdzie wypada 9 kwietnia, ale każda okazja jest dobra do namysłu nad trudnymi relacjami ludzi i innych zwierząt, w tym nad naszym stosunkiem do gołębi w miastach. Ptaków, które ludzie najpierw udomowili, bezwzględnie wykorzystywali, zaniedbali i w końcu uznali za szkodniki. Ptaków, które żyją tak, jak pozwalają im warunki. Niezależnie od wszelkich prób kontroli ich populacji oraz dążeń do segregacji przestrzennej miejsc zamieszkania, ścieżki gołębi i ludzi będą się krzyżować. Może czas – jak proponował już 10 lat temu Dariusz Gzyra w felietonie „Cudzoziemiec bez własnej ziemi” dostępnym na stronie Krytyki Politycznej – spojrzeć na gołębie tak jak autorzy „Zoopolis”, czyli zobaczyć w nich zwierzęta graniczne stojące między zwierzętami dzikimi a udomowionymi, które nie mają innego niż dzielone z ludźmi miejsca do życia, ale jednocześnie nie spełniają warunków do funkcjonowania jako obywatele, czyli członkowie wspólnoty ludzko-zwierzęcej. Takie istoty powinny pozostać w luźniejszej relacji z ludźmi, przy jednoczesnym przyznaniu im praw, które będą chronić ich interesy. Nawet jeśli teraz trudno sobie wyobrazić taką relację z przedstawicielami innych gatunków, nie znaczy, że jest ona niemożliwa. Tak jak w wypadku każdego „innego” pierwszym krokiem jest próba poznania go i wyjścia poza stereotypy, do czego świetną okazją może być po prostu obserwacja miejskich gołębi. Naprawdę nie musimy ich ani dokarmiać, ani płoszyć.
- Tekst: Joanna Sakowicz – radczyni prawna, historyczka sztuki, weganka, miłośniczka zwierząt, szczęśliwa opiekunka Zbyszka i Stefana. W wolnych chwilach zgłębia tajniki kuchni roślinnej, praktykuje jogę i podgląda ptaki. Ulubiony kierunek podróży to Włochy i Karkonosze
- Tekst ukazał się w numerze 5/2025 Magazynu VEGE