Jednym z największych wyzwań związanych z masową migracją jest zapewnienie ludziom wyżywienia w ich nowych siedzibach. Fragment książki Gai Vince „Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej).
Według obliczeń Organizacji Narodów Zjednoczonych do 2050 r., aby wyżywić dodatkowe 2 mld mieszkańców miast, trzeba będzie zwiększyć produkcję żywności aż o 80 proc., jednak zmiany klimatyczne i degradacja środowiska sprawią, że wiele miejsc, w których obecnie uprawiamy ziemię, przestanie się do tego nadawać. A ponieważ rolnictwo odpowiada obecnie za ok. 15 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla i przyspiesza zmniejszanie się różnorodności biologicznej, trzeba radykalnie zmienić sposób, w jaki karmimy ludzkość.
Musimy zwiększyć wydajność procesu produkcji żywności i osłabić jego destrukcyjny wpływ na środowisko oraz znaleźć miejsca dogodne do upraw w cieplejszym świecie, w którym dostępność wody jest ograniczona. Oznacza to zarówno dostosowanie i poprawę metod produkcji żywności na globalnym Południu, jak i stworzenie nowych źródeł jej wytwarzania w znacznie większych ilościach dla ludzi, którzy będą się osiedlać w miastach na dalekiej Północy.
Człowiek potrzebuje przeciętnie 2350 kcal dziennie. Rolnicy na całym świecie uprawiają wystarczającą ilość roślin, z których można pozyskiwać żywność, aby każdy mieszkaniec naszej planety mógł spożyć 5940 kcal dziennie. Dużo żywności jednak marnujemy – nawet 35 proc. Jedną trzecią naszych upraw przeznacza się na paszę dla zwierząt. To skrajnie nieefektywny sposób wykorzystania zarówno ziemi, jak i kalorii. Wartość energetyczna tego, co pozostaje i co faktycznie spożywają ludzie, wynosi 2530 kcal na głowę – taka ilość przewyższa zapotrzebowanie globalnej populacji, jednak kalorii tych oczywiście nie rozdziela się sprawiedliwie, a wielu ludzi nie może sobie pozwolić (lub nie decyduje się) na zdrową dietę. W skali planety istnieją ogromne dysproporcje w produkcji rolnej i dostępie do żywności. Ameryka Północna wytwarza osiem razy więcej kalorii, niż potrzebuje jej populacja; Afryka Subsaharyjska produkuje ich około półtora raza więcej, niż jest to potrzebne żyjącym w niej ludziom. Około 850 mln mieszkańców Ziemi głoduje, a ich liczba stale rośnie. A zarazem dwukrotnie więcej osób cierpi na nadwagę lub otyłość.
Obecnie ludzie wykorzystują ponad jedną czwartą całej biologicznej produktywności Ziemi – a w ciągu najbliższych dekad możliwy jest wzrost do 50 proc. Hodowla zwierząt pochłania ponad 80 proc. gruntów rolnych na świecie i jedną trzecią całej pobieranej przez ludzkość wody. Ma to niszczycielski wpływ na przyrodę: wagowo 96 proc. wszystkich ssaków na Ziemi stanowią dziś ludzie lub zwierzęta hodowlane; dzikie zwierzęta to zaledwie 3 proc. Ostatnie 25 lat przyniosło załamanie się populacji owadów latających i ptaków – winę za to ponosi niemal wyłącznie rolnictwo. Wycinka lasów deszczowych postępuje w tempie 12 hektarów na minutę.
Ryby to ostatnie dzikie zwierzęta, na które polujemy w dużych ilościach. Ich populacja również znajduje się pod ogromną presją. Eksploatacja 90 proc. światowych łowisk sięga granicy ich odnawialności lub ją przekracza. Rozległe obszary dna morskiego, przeorane niszczącymi wszelkie życie włokami trawlerów (których floty są dotowane), przypominają pustynie. Te prowadzone na wielką skalę połowy coraz częściej wypierają z wód rybaków łowiących w sposób tradycyjny, którzy na ogół nie naruszają równowagi ekosystemów. Co roku na całym świecie wyławiamy z oceanów 80 mln ton ryb, a kolejne 80 mln ton pochodzi z hodowli. Jeśli utrzyma się tempo, w jakim wyczerpujemy ich zasoby, za kilkadziesiąt lat dzikich ryb po prostu nie będzie. Niestety, ich hodowla prowadzona jest w sposób daleki od zasad równowagi – faszeruje się je antybiotykami i karmi ogromnymi ilościami kukurydzy i soi oraz mięsa dzikich ryb.
Ten zaburzony, pozbawiony równowagi związek między naszym środowiskiem a produkcją żywności stanowi kulminację procesu, który rozpoczął się wraz z wynalezieniem rolnictwa około 10 tys. lat temu i ostatecznie doprowadził do powstania ogromnej populacji naszego gatunku w dobie antropocenu. Szacuje się, że w ciągu trzech dekad od roku 1820 do 1850, gdy liczba ludzi na Ziemi przekroczyła 1 mld, w obu Amerykach, Afryce i Azji pod uprawę przeznaczono nowe obszary obejmujące łącznie 600 tys. km kw. – jest to powierzchnia równa obszarowi Europy. W latach 1850–2000 ludzka populacja wzrosła pięciokrotnie. Stało się to możliwe dzięki tzw. zielonej rewolucji, która obejmowała upowszechnienie wysokowydajnych odmian pszenicy i ryżu, nawozów chemicznych, a także zmechanizowanych systemów nawadniających i innych nowoczesnych technik rolniczych.
Dziś wystarczy 13 lat, by światowa populacja powiększyła się o kolejny miliard ludzi. Mogłoby się wydawać, że odnieśliśmy pełny triumf nad naturą, jednak nasze działania spowodowały zakończenie holocenu – okresu, w którym panował klimat sprzyjający rozwojowi rolnictwa – i zapoczątkowanie nowej epoki. Jej cechy to wyższe temperatury, ograniczona ilość zasobów słodkiej wody, nieprzewidywalny klimat. Na dodatek populacja jest znacznie większa, a wszystkie najlepsze ziemie zostały już zajęte. Nawet przy zastosowaniu nowoczesnych technik rolniczych, liczba ludzi, których mogą wyżywić zasoby planety, jest ograniczona. Dziś wynosi ona ok. 9 mld, lecz – jak ostrzega kilku naukowców – w świecie cieplejszym o 4 st. C limit ten może wynosić zaledwie 1 mld, ze względu na wpływ wyższych temperatur na uprawy, trudności w zaopatrzeniu w wodę, ekstremalne warunki pogodowe, wzrost poziomu mórz i zakwaszenie oceanów.
To ostrzeżenie należy traktować poważnie; oznacza ono, że musimy radykalnie zmienić sposób, w jaki się odżywiamy.
- Tekst: Gaia Vince, Stulecie nomadów. Jak wędrówki ludów zmienią świat, Wydawnictwo Krytyki Politycznej
- Tłumaczenie: Andrzej Wojtasik
- Tekst ukazał się w numerze 6/2024 Magazynu VEGE