Słowa bywają pierwsze, czasami są przepustką, wejściem albo raczej bramą prowadzącą do środka. Chodzi o to, by zacząć ich używać nawykowo, by stały się odruchem, wtedy mogą wspierać określony system, który nie one zbudowały, ale który współtworzą.
Z tego powodu feministki walczą z męskimi końcówkami i spotykają się z idiotyczną ripostą, jakoby źle brzmiała ministra, pedagożka czy architektka. Sprzątaczka, prostytutka czy nauczycielka już brzmią dobrze. Osłuchaliśmy się. Słowa są tylko pretekstem, z tym zgadzają się obie strony, ale mają w sobie ogromną moc zasłaniania lub odkrywania struktury świata.
Zwierząt w świecie słów używamy ochoczo.
Podobno sposób mówienia kształtuje sposób myślenia. Pod nimi mieszka przyzwolenie. Jeśli niedbale mówimy, niedbale myślimy, jeśli w chwilach zapomnienia, składania pochwały albo wysuwania groźby, w chwili kłótni, podpinamy pod swoje słowa zwierzęta, powtarzamy tym samym ruch ręki rzeźnika, decyzje hodowcy wrzucającego na coraz mniej centymetrów coraz więcej zwierząt.
Można być chytrym jak lis, sprytnym, wrednym też można być. Bywa, że ktoś z nas jest farbowanym lisem albo lisem starym. Za każdym określeniem znajduje się określony ładunek emocjonalny oddalający od czułości lisów. Skopię cię jak psa, krzyczą sobie chłopcy na podwórku, bo psa, wiadomo, można. A starsi chłopcy to już są psy na baby, chociaż bardziej na suki, te są wierne, powinny być, można mieć przecież swoją sukę.
Jeśli chodzi o obraźliwe epitety to możliwości są praktycznie nieskończone: bydlaku, ośle, baranie, małpo, już wspomniana suko, ale też hieno, capie, mule. Po drugiej stronie są te czułe, pieszczotliwe: rybko, kotku, koteczku, kiciu, piesku, żabciu, misiu, misio, misiaczku, myszko, a nawet robaczku. Kluczowy zdaje się rozmiar.
Intrygujące są również zapożyczone od zwierząt głosy. Przestań beczeć, buczeć, muczeć, ten to pobzykał, rozkosznie mruczysz, co tak szczekasz? Do tego dochodzi warczenie, syczenie. Najbardziej jednak kochamy porównania, można być przebiegłym jak wąż, nażreć się jak świnia, jak świnia można też być brudnym albo grubym, głupim jak krowa czy kura (ta to dopiero ma ptasi móżdżek), a przy stole zachowywać się jak wieprz. Owce, owieczki, baranki zagarnęły religię. Można być potulnym jak baranek, dać się prowadzić jak stado baranów na rzeź albo wraz ze stadem wierzących owieczek szukać swojego pasterza, czasami też marketing i reklama rozprawia na temat owczego pędu. Niektórzy nadają się do swojej nowej pracy jak wół do karety, ale pracować jak wół to czasami brzmi dumnie. A w pracy, podczas przerwy na papierosa paplamy jak papugi.
Określone zwierzęta nabrały dla nas określonej, zazwyczaj fałszywej barwy emocjonalnej. Króliki i zające oznaczają strach albo tchórzostwo, sowa ? mądrość, żółw i ślimak ? powolność, słoń i niedźwiedź ? niezgrabność albo ociężałość, wiewiórka i chomik ? rozwagę, troskę o przyszłość, gromadzenie, lew ? odwagę (ciekawe, że nie bardziej skuteczna podczas polowań lwica), kot ? magię, indywidualność, pies ? oddanie, wierność, lis ? przebiegłość, byk ? głupotę, błędy, wrogość. Specjalne miejsce w naszej kulturze, archetypach i nieświadomości zajmuje wilk, ten może być w owczej skórze, w końcu człowiek człowiekowi wilkiem, natura może nas ciągnąć jak wilka do lasu, z którego to nie warto go wywoływać. Wilk nosił zresztą razy kilka, w końcu jest nawet wilk morski.
Zwierzę wciąż zdycha, nie umiera, ma łapy, a nie ręce czy nogi, ma juchę, nie krew, ma ruję, a nie pożąda, koci się, szczeni, cieli, a nie rodzi, ma instynkt, a nie wolę przetrwania, ma geny i zdolność uczenia się, a nie wolność i zdolność uczenia nas. Zwierzę zostaje sprawdzone względem człowieka, tego, co już osiągnął nasz gotunek. Nie ma znaczenia, że nasz węch jest słabszy, że bez wspomagania nie przepłyniemy pod wodą setek kilometrów, że podskoku nie zmienimy w długi lot, że nie usłyszymy z odległości wielu kilometrów, znaczenie ma, czy pies zaaportuje, czy delfin wyłowi obręcz, a lew przez nią przeskoczy. Tworzymy pupilków, dumni z tego, że powtarzają za nami, nas. Jesteśmy niezdolni zamknąć swoje obżarte mordy (Morda brzydko? Ale do psa, najlepszego niby przyjaciela człowieka już pasuje), przepełnione pychą mordy, z których ciekną podsmażone skwarki. Jesteśmy niezdolni zacząć obserwować w ciszy, ustąpić pola, zachwycić się światem, którego nie znamy. Do tego trzeba zmienić reguły gry, uznać, że jesteśmy różni pod względem umiejętności budowania, opiekowania, pływania, zdobywania, rozszarpywania, kolekcjonowania, ale równi jeśli chodzi o prawo do istnienia, absolutnie równi!
Być może łatwiej nie widzieć w kotlecie zwierzęcia z jego historią, emocjami, planami, całym niepoznanym istnieniem, jeśli również język zaśmieciliśmy infantylną wiedzą o zwierzętach. Przysłowia, powiedzenia, inwektywy, pochwały, a nawet erotyczne zaczepki ? zwierzęta zamieszkują szeregi wypowiadanych przez nas zdań. Za każdym razem dokładamy w ten sposób cegiełkę do solidnie wbitego w nieświadomość nas wszystkich systemu, w którym uprawomocnione jest miejsce zwierzęcia na talerzu, na łańcuchu czy w postaci ładnie pokolorowanej skóry butów na nogach.
I nie chodzi o to, żeby nie mówić źle, żeby słowami budować pomniki zwierzętom, to jest wciąż ta sama gra, tylko że nieprzyjemne zmieniamy w przyjemne. Chodzi o to, by na chwilę, powiedzmy na 30 dni, przestać w języku sięgać po zwierzęta. Spróbujcie, wciąż się łapię na tym, że chciałbym kogoś od osła, małpy, albo że sam niby nażarłem się jak świnia. Chodzi o to, żeby zacząć poznawać, ograniczając ocenianie. Chodzi o to, by uwolnić zwierzęta z języka.
Autor: Robert Rient ? dziennikarz, trener treningu interpersonalnego rekomendowany przez Polskie Towarzystwo Psychologiczne.