Najwyraźniej mamy potrzebę badania. Czasem z powodów marketingowych, czasem prestiżowych, czasem w ogóle bez powodu. Za ambicję naukowców czy speców od reklamy płacą zawsze najsłabsi, bo to na nich ? z reguły zupełnie bez sensu ? sprawdza się ich pomysły.
Całym sercem i mózgiem jestem za krytycyzmem. W sensie oświeceniowego podejścia do wszystkiego ? nie wierzę w prawdy objawione i uważam, że trzeba udowodnić wszystko doświadczalnie lub logicznie. Nie uwierzę, że E = mc2, a2 + b2 = c2 itd., dopóki nie przeprowadzę dowodu (oczywiście nie osobiście, wystarczy mi, że ktoś, kto jest w tym lepszy, już to zrobił). W życiu nie uwierzyłbym, że niezależnie od masy przedmioty spadają z tym samym przyspieszeniem, gdybym nie zobaczył. Problem zaczyna się wtedy, kiedy w grę wchodzi nie świat idei i wzorów, tylko konkretnych organizmów, których reakcje ludzkość sprawdza, albo na których sprawdza reakcje innych?
Osobiście należę do tych, którzy nie pamiętają świata bez antybiotyków albo narkozy ? Wy zapewne także ? i cieszę się, że nie muszę zajmować stanowiska w sprawie badania tych substancji na zwierzętach. Tak mi się w życiu upiekło! Nie wiem jednak, nad jakimi lekami na jakie choroby badania są prowadzone, czemu staram się przeciwdziałać, np. podpisując petycje o zaniechanie badań na zwierzętach. Nie wiem, czy ? jeśli wreszcie te petycje czy zdecydowanie bardziej radykalne akcje odniosą skutek ? jakiś człowiek kiedyś nie umrze, bo lek nie zostanie wynaleziony czy wprowadzony do obrotu. Czy ten człowiek nie będzie miał prawa mnie przekląć? Ratuje mnie to, że zapewne nie będzie nawet wiedział, że lek mógłby istnieć, tak jak całe pokolenia nie wiedziały, że ktoś kiedyś wynajdzie penicylinę? I mam przekonanie, że swoje gatunkowe problemy powinniśmy załatwiać wewnątrz naszego gatunku. W świetle ostatnich doniesień, że tylko 8 ze 100 leków, które przeszły badania na zwierzętach, okazuje się bezpieczne i skuteczne dla ludzi, okazuje się, że testy takie nie mają żadnego sensu. W dodatku dysponujemy już innymi technikami, choćby badaniami in silico.
Jak sprawdzić oczywiste
A badamy nie tylko leki. Fascynujące, co człowiek potrafi sprawdzać! Przedziwne założenia, które można obalić po prostu zdrowym rozsądkiem i prowadzonymi przez kilka pokoleń obserwacjami codziennego życia. Np. to, że herbata być może mogłaby (nigdy nie wiadomo!) łagodzić biegunki, co w USA sprawdzano na świniach, wszczepiając im bakterie e-coli i dziwiąc się następnie, że herbata jednak nie działa ? rzeczywiście szokujące odkrycie z gatunku ?linia prosta jest najprostsza? ? a wszystko po to, by móc powiedzieć w reklamie herbaty, że mają działanie zdrowotne).
W sprawdzaniu intuicyjnie oczywistych prawd mocna jest również psychologia. Jako gałąź nauki, która wciąż musi udowadniać, że w ogóle jest nauką, ima się doświadczeń, które niejednego doprowadzą do wykonania kolistego ruchu ręką w okolicach czoła. Kilka razy.
Czy wyraz twarzy człowieka zmienia się wraz z nastrojem? Wiele pokoleń homo, nawet jeszcze nie sapiens, pracowało nad umiejętnością rozpoznawania po twarzy, czy osobnik naprzeciwko jest przyjazny czy wściekły, bo lepiej wiedzieć, czy go unikać, czy właśnie się cieszy na nasz widok. Przydatne, prawda? Otóż ta powszechna wiedza nie wystarczy. W latach 20. XX w. Carney Landis wolał to sprawdzić, obserwując wyraz twarzy uczestników badania, m.in. kiedy własnoręcznie odcinali nożem głowy żywym szczurom. A jeśli nie chcieli odcinać, to kiedy obserwowali, jak inni to robią. Badanie się powiodło. Uczony dowiódł, że wyraz twarzy człowieka, kiedy ten odczuwa wstręt, jest inny, niż kiedy czuje błogość. Szok!
Ciepło ponad głód
Podobno przez wieki uważaliśmy, że miłość dziecka do matki jest związana z tym, że to ona wydziela pokarm. Któż by się spodziewał, że potrzebuje ono kontaktu, dotyku? Nikt, prawda? Jakoś nic nie mówiły ludziom ich własne doświadczenia. Trzeba było to poprzeć dowodem naukowym. Dostarczył go Harry Harlow, który odbierał matkom małe małpki, które potem umieszczał w klatkach z dwiema ?matkami zastępczymi?. Pierwsza dozowała pokarm i była zbudowana z podobnej do ogrodzeniowej siatki z odpowiednim kranikiem do mleka. Druga miała futro i była miękka. Małpiątka podchodziły do karmicielki tylko wtedy, kiedy były bardzo głodne, resztę czasu wtulając się w sztuczną namiastkę czułości. A wystarczyło poobserwować niemowlęta przy matkach, by wiedzieć, że nie tylko pokarm się liczy, że dzieci chcą być tulone nie tylko podczas karmienia piersią, ale nie! To by nie było naukowe, natomiast naukowy raport z badania, który zrewolucjonizował podejście do opieki nad dziećmi, ukazał się w 1950 roku.
Ciekawe, że podobne badanie ? tyle że na ludzkich dzieciach ? przeprowadzono wieki wcześniej (konkretnie w XIII w.), tyle że nikt nie sformułował wniosków, bo one pojawiły się mimochodem. Taki był efekt uboczny eksperymentu króla Sycylii Fryderyka II. Władca ten żywił (dalibóg nie sposób dociec, dlaczego je żywił) przekonanie, że każdy człowiek nosi w sobie znajomość jakiegoś starożytnego języka (!). Żeby to udowodnić, rozkazał odebrać matkom noworodki (widzicie analogię?) i umieścić je z mamkami, dając napomnienie, aby te nigdy nie odzywały się do dzieci, by w ten sposób odblokować w nich owe zapomniane języki ? w normalnej sytuacji tłumione przez język osoby bliskiej. Karmienie szło pełną parą, ale więzi nie było. Dzieci jednak nie zdążyły przemówić (bądź nie przemówić) greką lub aramejskim, bo pomarły. Nie dostrzeżono wtedy związku z zimnym wychowem.
Przeczucie, że coś jest na rzeczy jednak się pojawiało. Obserwacje w sierocińcach i szpitalach nie dawały spokoju (jak choćby ta, którą poczynił w 1915 roku lekarz z Baltimore John Hopkins, który stwierdził, że 90 proc. przyjętych do sierocińca noworodków umiera w pierwszym roku życia, a dzieci, które w szpitalu robiły się apatyczne, podatne na infekcje i cierpiały na niewyjaśnioną gorączkę, zdrowiały, kiedy trafiały do normalnych domów).
Szczur i mały Albert
Skoro już o badaniach nad dziećmi mówimy, nie może zabraknąć eksperymentu Watsona z udziałem małego Alberta. Są rozbieżności w informacjach: czy mały Albert był sierotą czy synkiem pielęgniarki ze szpitala, w którym pracował prekursor behawioryzmu, a nawet czy naprawdę miał na imię Albert. To jednak dla wyników eksperymentu nie ma znaczenia.
Dr Jonh Watson pokazywał Albertowi białego szczura, uderzając jednocześnie młotkiem w metalowy pręt, który wydawał okropny dźwięk. Mały Albert stopniowo nauczył się strachu, który potem rozszerzył się na inne zwierzęta futerkowe, watę, siwiznę, brodę św. Mikołaja? Dziecko z dość spokojnego chłopca zmieniło się w kłębek nerwów. Po zakończeniu badania nie przeprowadzono procesu odwrotnego ? ?odczulania?. Jeśli więc domniemany Albert dożył dorosłości, to zapewne nadal zmagał się z lękiem przed białymi i włochatymi przedmiotami. Ostatnio jednak pojawiają się opinie, że nie miał tego problemu zbyt długo. Podobno odnaleziono jego grób i okazało się, że umarł jako dziecko. Ale może nie przez doktora Watsona, może to przez brak matki albo z powodu matki, która oddała go do eksperymentu, więc pewnie nie była zbyt czuła? Może wcale nie stał się ofiarą nauki, tylko się po prostu czymś zaraził? W każdym razie John Watson po plecach Alberta wspiął się do panteonu psychologii, udowadniając, że strach jest jednym z podstawowych odczuć człowieka (kolejny szok!) i że potrafimy go przenosić na przedmioty/okoliczności podobne do tych, jakie nas kiedyś przeraziły. Zapewne homo jeszcze nie sapiens na sawannie tak tego nie sformułował (w końcu jeszcze nawet nie mówił), ale jego ciało wiedziało to doskonale, zrywając się do ucieczki na najlżejsze poruszenie kępy trawy, za którą zwykły leżeć lwy?