W Paryżu 30 czerwca opublikowano nowy dekret, który od 1 października 2022 r. zabrania nazywania roślinnych zamienników mięsa “kiełbaskami”, “hamburgerami” czy “stekami”. W dodatku Francja postuluje, aby takie nazewnictwo zostało zakazane w całej UE. Na razie francuski dekret obejmie jednak wyłącznie produkty wytwarzane nad Sekwaną.
“Nie będzie można używać terminologii branżowej tradycyjnie związanej z mięsem i rybami do oznaczania produktów, które nie należą do świata zwierząt i które w istocie nie są porównywalne” – głosi nowe prawo. Do obrotu do końca roku dopuszczone będą jeszcze produkty wyprodukowane przed 1 października, cała reszta już musi zmienić nazewnictwo. Cieszy się z niego stowarzyszenie rolników FNSEA, które lobbowało za ustawą, a także producenci mięsa. Przekonują, że chodzi o “przejrzystość”. Jednak można przypuszczać, że po prostu niepokoi ich fakt rośnięcia w siłę branży produkującej roślinne zamienniki mięsa i wędlin.
Francuscy lobbyści chcieliby rozszerzyć prawo na całą UE. Wprawdzie unijne organy już zakazały używania nazw takich jak “ser”, “mleko” czy “masło” w stosunku do roślinnych produktów, jednak w 2020 r. nie uległy mięsnemu lobby i nie zgodziły się na “ban” na wegańskie nazwy odpowiedników mięsa. Teraz jednak producenci mięsa podejmują kolejną próbę.
Co to zmieni dla wegan?
“W zasadzie używamy tych nazw głównie wtedy, kiedy – niezależnie od takich zakazów, jak ten francuski – w przeróżnych sytuacjach społecznych i tak nazywamy roślinne produkty burgerami, mlekami itd. Choćby w rozmowach (wciąż będziemy mogli zapytać baristę czy w kawiarni mają mleko roślinne) i komentarzach (wciąż będziemy mogli ocenić w internecie knajpę, pisząc, że ich wegańskie burgery z bobu niszczą system)” – komentuje na swoim fanpejdżu Dariusz Gzyra, autor książki “Dziękuję za świńskie oczy”.
WK