Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Wibracje naszą tajemnicą

maj 26 2022

Rozmowa z Pauliną Przybysz – wokalistką, autorką tekstów, wiolonczelistką. Paulina jest znana z zespołu Sistars, który współtworzyła ze swoją siostrą Natalią. Teraz występuje solo, a także jako członkini indiepopowego zespołu Rita Pax.

Masz klasyczne wykształcenie muzyczne, a wykonujesz bardziej nowoczesną muzykę. Zasady cię zmęczyły?

Gdy z siostrą zaczęłyśmy drugą klasę szkoły podstawowej i przejawiałyśmy zainteresowanie graniem na instrumentach i śpiewem, przyjaciółka naszej mamy zapytała, dlaczego nie jesteśmy w szkołach muzycznych. Mama szybko nas do nich zapisała i to cud, że udało nam się dołączyć po czasie do placówek, do których z zasady nie było łatwo się dostać. Tam grałyśmy na wiolonczelach, z orkiestrą itd. Wtedy zetknęłam się m.in. z muzyką Bacha, gamami, pasażami i zasadami harmonicznymi, które obecnie lubię łamać.

Artykuł Premium
Zyskaj dostęp online do wszystkich wydań Magazynu
Pierwszy miesiąc 5 zł!
przy subskrypcji miesięcznej*

Nie chcesz prenumerować? Na naszej stronie znajdziesz również ciekawe darmowe treści. Możesz też:

Po godzinach z muzyką klasyczną zawsze przychodził czas na rozrywkową. Słuchałam wielu winylowych płyt moich rodziców – był to przede wszystkim jazz, ale później, już na płytach CD, wkroczył też neo soul. W wieku około 15 lat zachwyciłam się wykonawcami soulu takimi jak Erykah Badu, D’Angelo czy Lauryn Hill. Jako małe dziewczynki z siostrą dużo śpiewałyśmy piosenek m.in. z repertuaru Kabaretu Starszych Panów. Jak pewnie wszystkie wokalistki miałyśmy kasety z piosenkami Whitney Houston i Annie Lenox (śmiech). Zawsze, gdy robię projekty – niezależnie, czy są elektroniczne, współczesne czy też nawiązują do dawnych czasów – to zawsze ten jazzowy soul najbardziej się we mnie uaktywnia.

Wokalistka to zawód jak każdy inny?

Podoba mi się mój zawód. Nie mam monotonnej pracy, po której szukałabym tylko prostej rozrywki.

W ramach projektu Rita Pax wydaliście w maju tego roku płytę „Piękno. Tribute to Breakout”. Dlaczego wybraliście właśnie ten zespół?

Breakout towarzyszył mi od dzieciństwa dzięki rodzicom. Gdy w 2019 roku poproszono mnie o stworzenie specjalnego projektu dla Męskiego Grania, właśnie przypadała 50. rocznica premiery jego płyty „Na drugiej stronie tęczy”. To był dla mnie wspaniały powód, żeby poświęcić koncert twórczości Breakoutu. Nie miałam wątpliwości, że najlepszym składem do zagrania jego repertuaru będzie Rita Pax, która trwała w lekkim uśpieniu przez ostatnie lata i została ożywiona właśnie za pomocą piosenek Tadeusza Nalepy.

Grałaś z wieloma różnymi muzykami. Jakie współprace wspominasz najlepiej?

Mam teraz 36 lat, a jeździć na koncerty i tworzyć muzykę zaczęłam jeszcze zanim osiągnęłam pełnoletność, więc wiele się w tej sferze wydarzyło (śmiech). Jestem bardzo szczęśliwa, gdy mam okazję pracować ze Staszkiem Soyką. Występ z Tomaszem Stańką też był dla mnie wielkim zaszczytem. Brałam udział w projekcie Culture Revolution, w którym nagrałam piosenki z amerykańskimi muzykami, m.in. z raperem Pharoahe Monch, który zawsze mnie bardzo fascynował. Zagraliśmy razem koncert przed Eryką Badu, co również wspominam z dużą ekscytacją. Pamiętam też pierwsze spotkanie na scenie z Kayah, której płyt słuchałam przez całe liceum. Najbardziej cieszą mnie wspólne koncerty i wydarzenia na żywo.

Które swoje utwory najbardziej lubisz wykonywać na żywo?

Uwielbiam grać piosenkę „Sex” – ona jest dla mnie technicznie bardzo trudna, ale daje mi mnóstwo satysfakcji. Lubię też granie z Ritą Pax, szczególnie materiału z płyty „Old transport wonders”, która jest bardzo niszowym, ale dającym dużo wolności dziełem, dlatego też ekscytuje mnie, że Rita wraca na scenę.

Odnieś się, proszę, do słów: „Chwilę pomyśl, błagam, co kupiłeś i gdzie” z utworu „Minimalizm”.

Ten utwór jest swoistym manifestem świadomego kupowania i ograniczenia konsumpcji. To nie jest łatwe, dlatego często śpiewam go sama do siebie. Głębsza analiza, skąd pochodzą nasze produkty i gdzie je kupujemy, jest bardzo ważna. W przypadku wspierania instytucji czy działań trzeba się kierować krytyczną analizą. Każda złotówka, którą wydajemy, ma przełożenie na moc danych przedsiębiorstw lub organizacji.

Do swojej najnowszej solowej płyty „Odwilż” prawie 100 proc. tekstów napisałaś po polsku.

Kiedyś nie wierzyłam w polszczyznę (śmiech). Mogło to wynikać z tego, że słuchałam bardzo dużo muzyki amerykańskiej: rapu, hip-hopu, soulu. Nie wierzyłam, że dobry soulowy kawałek może powstać po polsku, mimo że nasz zespół Sistars miał wiele utworów, które jednak „płynęły”. Od kilku lat bardzo swobodnie tworzę po polsku i zaczęłam się tym wręcz bawić.

Czy zmieniło się Twoje podejście do tworzenia?

Gdy zaczynam pisać piosenkę, ona często zaciąga mnie w takim lub innym kierunku. Nie myślę, w jakim ma być gatunku. Daję tworzonemu kawałkowi być oddzielnym bytem. Często po latach piosenki same mnie zaskakują i uświadamiam sobie, że one dalej do mnie pasują.

Odnosisz się w tekstach do teraźniejszości?

W sztuce odzwierciedlam czasy, w których żyję i wydarzenia, które się dzieją. Wyszukuję wiadomości i ciągle je weryfikuję. Zgłębiam naturę rzeczy, by pisać teksty aktualne.

Jakie są Twoje najbliższe muzyczne plany?

Szykujemy trasę koncertową Rity Pax, a jesienią tego roku zbliża się też premiera mojej nowej płyty.

Jaka była Twoja motywacja i droga do wegetarianizmu?

W zasadzie przyczyną takiej zmiany było to, że nasza mama, wieczna astmatyczka, poszukiwała różnych dróg uzdrowienia. Była już zmęczona wizytami w szpitalu, sterydami itd., więc zaczęła sięgać po mniej konwencjonalne rozwiązania. W pewnym momencie podjęła się głodówki, wytrwała w niej około 20 dni i potem nigdy już nie wróciła do mięsa. Podoba mi się, że nie narzucała rodzinie swoich decyzji. Sama w pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czym jest to, co jemy, i ta zmiana wydarzyła się naturalnie, sama z siebie. Od tego czasu nie jadłam mięsa, chyba że ktoś mi przemycił (śmiech).

Ja i Natalia byłyśmy jedynymi wegetariankami w szkole. Nie było tam dla nas obiadów, natomiast w szkole zawodowej mieszczącej się obok naszej otworzyła się stołówka prowadzona przez wyznawców Kryszny. Mama wykupiła tam dla nas kupony, więc miałyśmy najlepsze jedzenie w mieście. Ryżyk, papadamy, sabji, samosy – same wspaniałości!

Natalia zdała do liceum usytuowanego bezpośrednio nad warszawską Vegą. Ludzie prowadzący wspomnianą stołówkę przenieśli się potem do tego lokalu. Mam wrażenie, że Vega ułatwiła nam dzieciństwo (śmiech).

Jak podchodzisz do jedzenia mięsa?

W żadnym stopniu mi go nie brakuje. Mięso nie zalicza się w moim rozumieniu do produktów spożywczych. Jest to dla mnie do tego stopnia abstrakcyjne, że mogę porównać kotlet mielony do kotleta z plasteliny. Gdy latem czuję zapach grillowanej kiełbasy, zdaję sobie sprawę z tego, że tak naprawdę pachną w niej przyprawy i czosnek, a nie samo mięso.

A jaki jest Twój stosunek do weganizmu?

Staram się jeść wegańsko, ale jest to dla mnie trudne ze względu na dynamiczny tryb życia. Czasami „wymiękam”, np. przy klasycznej pizzy, gdy jestem we Włoszech. Jestem trochę cieniasem, nie mam nic na swoją obronę (śmiech). Wierzę, że jeszcze uda mi się powrócić na ten żywieniowy szlak. To chyba kwestia opanowania chaosu w głowie i wzmocnienia.

Masz ulubione potrawy?

Jestem fanką prostoty i w zasadzie moim ulubionym jedzeniem na świecie jest po prostu ryż. Najlepiej smakuje mi basmati na drugi dzień po ugotowaniu, odgrzany na patelni, polany oliwą. Bardziej trafiają do mnie potrawy słono-kwaśne i kiszonki niż słodkie. Kasza jaglana ugotowana na kurkumie daje mi szczęście. Do tego oliwka, sos sojowy, warzywka, ogórki małosolne, tofu, tempeh… To wszystko mnie raduje. Marchewka à la łosoś w warszawskim Lokal Vegan Bistro… to jest ten smak. Mięso nie towarzyszy mi od dzieciństwa, a dostępność roślinnych alternatyw była wtedy niewielka, więc nie mam potrzeby sięgania po np. kiełbasę sojową (śmiech). Cieszą mnie świeże, chrupiące rzeczy, które rosły w ziemi.

Jak w naszych zabieganych czasach odnajdujesz wewnętrzne wyciszenie?

Brałam udział, podobnie jak moja siostra Natalia, w koreańskich akcjach spod znaku zen, jednak zawsze miałam luźniejszy stosunek do wszelkich zorganizowanych, może nawet wyznaniowych spotkań. Chodziłam na jogę i nie czułam jej, bo poziom zaangażowania w sam wysiłek przewyższał moje skoncentrowanie na medytacji (śmiech). Ćwiczę ją sporadycznie, czysto zadaniowo – żeby pozbyć się bólu kręgosłupa.

Jeśli chodzi o znajdowanie balansu i wyciszenia w sobie, to nie mam potrzeby szukania „swojej świątyni” czy konkretnych miejsc. Staram się nawiązywać ze sobą kontakt w ciągu dnia. Niezależnie od tego, czy siedzę na konkretnej poduszce, czy jadę sama samochodem, rozmawiam dużo ze sobą. Im jestem starsza, tym bardziej nastawiam się na słuchanie, staram się zachować otwartość na współczesne idee. Bardzo ważnymi aspektami mojego życia są muzyka i moja rodzina. Poza tym wstaję o godz. 6 rano, żeby zawozić dzieci do szkoły i w związku z tym w ciągu dnia ucinam sobie drzemki.

Czy uprawiasz jakieś sporty?

Sport uprawiam dla czystej zabawy. Gram z dziewczynami w koszykówkę dwa razy w tygodniu. Dużo chodzę po lesie i czasami tam biegam.

Pytanie może nieco metafizyczne: czym jest dla Ciebie rzeczywistość?

Co za pytanie (śmiech). Mam wujka, który leczy za pomocą wibracji emocji według szkoły doktora psychiatrii Davida Hawkinsa. Rzeczywistość jest dla mnie zmienianiem położenia tych wibracji. Odczucia zarówno czysto cielesne, jak i emocjonalne, można wytłumaczyć właśnie za pomocą wibracji. Myślę, że o to chodzi w części religii i np. w „Gwiezdnych wojnach” (śmiech).

Rzeczywistość rzuca nam trudne wyzwania. Patrząc na pandemię i wojnę, jesteśmy cały czas ściągani w dół, jednak nie możemy się temu poddać. Niedawno zastosowałam technikę odpuszczania, dzięki temu coś we mnie drgnęło, czuję mi lepiej.

Jak się w takim razie nie poddawać?

Musimy po prostu robić swoje i mieć tę wibracyjną strzałkę skierowaną do góry. Wydaje mi się, że na razie dobrze sobie radzę, jednak widzę dużo ludzi, którzy zapadają się w negatywnych wibracjach. Ciężko winić bezsilność i rezygnację w obliczu wydarzeń, które są ostateczne. Bardzo podziwiam osoby pracujące w organizacjach pozarządowych, które na co dzień zajmują się walką o klimat, prawa zwierząt itd.

Gdybym nie śpiewała, to pewnie bym pracowała w takich miejscach. Podziwiam zasoby energii i niezachwianą wiarę w to, że da się coś globalnie zmienić.

Teraz, w obliczu wojny wszyscy stanęliśmy przed dylematem, co robić i jak pomóc. Organizujemy koncerty, wydarzenia, zbiórki, przekazujemy nagrody na licytacje charytatywne. Myślę, że muzyka, piosenki i koncerty to mój obszar przekierowania energii na pomoc. Ważne, żeby każdy odnalazł takie miejsce.

  • Rozmawiał: Jacek Balazs
  • Zdjęcia: Silvia Pogoda
  • Tekst ukazał się w numerze 6/2022 Magazynu VEGE