Dlaczego z własnej woli, w zamian za kawałek podłogi i miskę ryżu ciężko pracować w polu kilkaset, o ile nie kila tysięcy, kilometrów od domu? Żeby poznać świat od podszewki!
Autor: Martyna Kozłowska
Słońce toczy z nami żmudną walkę o każdy nieosłonięty fragment naszej skóry. Momentami można odnieść wrażenie, że cała przyroda sprzysięgła się przeciwko nam – reprezentantom tego niszczycielskiego, zachłannego ludzkiego gatunku: ziemia próbuje nas pochłonąć, dociera do najskrytszych zakamarków butów, opatula stopy lepką wilgocią; kontemplacyjna cisza, o której tyle się wszędzie pisze i która miała nam pomóc dostąpić nirwany, jest raz po raz przerywana przez przeszywające bzyczenie bezlitosnych komarów. Romantyczne wyobrażenie ściera się z rzeczywistością…
Ideę pracy na roli, w zamian za nocleg i wyżywienie, urzeczywistniła organizacja WWOOF – World Wide Opportunities on Organic Farms (Ogólnoświatowe Możliwości Rozwoju w Organicznych Gospodarstwach), zrzeszająca wyłącznie organiczne i naturalne gospodarstwa z całego świata. Przy czym wyrażenie ?z całego świata? wcale nie jest przesadzone: od Islandii po Indie, od Afryki po Amerykę Południową ? każdy bez problemu znajdzie swoje miejsce.
Weekend na wsi
Początkowo skrót WWOOF pochodził od Working Weekends on Organic Farms (Weekendowa Praca w Organicznych Gospodarstwach). Organizacja została powołana do życia w 1971 roku, w Londynie, przez Sue Coppard ? sekretarkę, która była zmęczona całotygodniową pracą w mieście i szukała okazji, by móc choć na kilka dni wyjechać na wieś. Zebrała więc czteroosobową grupę, z którą spędziła weekend, pracując w jednym z ekologicznych gospodartsw. Wyjazd okazał się sukcesem i przesądził o rozwinięciu tego spontanicznego przedsięwzięcia. W kilka miesięcy liczba członków WWOOF raptownie wzrosła, a w kilka lat dołączyło do niej wiele krajów z całego świata, zmieniła się nazwa organziacji, powstał oficjalny regulamin.
O organizacji po raz pierwszy dowiedziałam się na początku studiów, jednak moja trzymiesięczna przygoda z WWOOF-em rozpoczęła się dopiero dwa lata temu, w Japonii. Do zainteresowania się organizacją nie skłoniła mnie głęboka fascynacja naturalnym rolnictwem i ekologicznym trybem życia (a przynajmniej nie przede wszystkim). Moje pobudki były czysto pragmatyczne ? zależało mi na jak najtańszej realizacji mojego podróżniczego marzenia.
Jak zostać wolontariuszem
Krok pierwszy to rejestracja na stronie. Zależnie od kraju opłaty za taką usługę są różne (w Japonii było to około 100 zł, w Polsce jest darmowa). Ta opłata nie uprawnia więc do korzystania ze wszystkich stron WWOOF. Członkowstwo trwa rok, jednak każde państwo pobiera osobne opłaty za wolontariat u siebie. Po zarejestrowaniu się na stronie, pora uzupełnić nasze dane i zacząć kontaktować się z wybranymi gospodarstwami. Ważne jest, by skrupulatnie wypełnić podane pola i uważnie czytać strony miejsc, w których chcemy sie zatrzymać. W niektórych można się zatrzymać z dzieckiem, psem, długoterminowo (nawet na pół roku) lub tylko na kilka dni. Możliwe, że oprócz pracy na polu do naszych obowiązków będzie należała opieka nad dziećmi lub kilkudniowa pomoc w restauracji. Nie wszędzie uda nam się porozumieć po angielsku, dlatego należy zwrócić uwagę także na dostępne opcje językowe.
Ucieczka z korporacji
Ja zdecydowałam się odwiedzić trzy gospodarstwa. Pierwsze z nich, położone w Japońskich Alpach, znajdowało się godzinę drogi od najbliższego miasta. Choć pracy było tam nieporównywalnie więcej niż na czekających mnie kolejnych postojach, właśnie do tego miejsca wracam, wspominając najmilsze momenty wyprawy. Właścicielami była starsza para, w wieku 70 i 80 lat, pomimo podeszłego wieku niezwykle pogodna i, co mnie od początku uderzyło, rozmiłowana w pracach polowych. Oprócz mnie przebywało tam wtedy dwóch innych wolontariuszy ? 72-letni Tajwańczyk, który po przejściu na emeryturę obiecał sobie, że nauczy się języka japońskiego (do czego się skwapliwie przykładał przed, po, a nawet w trakcie pracy), oraz 50-letni Tokijczyk, który rozwiódł sie z żoną, rzucił pracę w wielkiej korporacji i powstanowił wyjechać na wieś w poszukiwaniu nowego sensu życia. Mieszkaliśmy w starym, drewnianym domu, w którym bez dodatkowych rekwizytów można by kręcić filmy w starym stylu. Do właścicieli zwracaliśmy się per ?mamo? i ?tato?, a atmosfera sprawiała, że nikt z przyjezdnych nie czuł się niezręcznie.
Nie zawsze różowo
Drugie gospodarstwo na mojej podróżniczej mapie znajdowało się dwie godziny jazdy na południe od Tokio, nad Oceanem Spokojnym. Mieliśmy tam zdecydowanie więcej czasu wolnego (w dni wolne wolontariusze sami zapewniają sobie wyżywienie), a mniej pracy. Odbyło się to jednak kosztem wsponianej wcześniej rodzinnej atmosfery. Właścicielka mówiła świetnie po angielsku (co było w Japonii rzadkością). Dla mnie ? japonistki, był to poważny mankament. W dodatku jako wolontariusze mieszkaliśmy w osobnym domku, przez co czuliśmy się obco, przekraczając próg pedantycznie czystego domostwa naszej gospodyni. Doprowadziło to jednak do tego, że się ze sobą mocno zżyliśmy i spędzaliśmy razem właściwie każą wolną chwilę.
Trzecim miejscem w mojej marszrucie była (wtedy jeszcze nienapromieniowana) Fukushima. Niestety, doświadczyłam tam na własnej skórze, że nie wszyscy gospodarze są uczciwi i stosują się do zasad regulaminu WWOOF. Dlatego też wszystkim przyszłym wolontariuszom radzę bardzo dokładnie przeczytać (a nawet wydrukować) informacje ze strony naszego gospodarza. W szczególności tyczy się to komentarzy naszych poprzedników!
Dlaczego warto?
WWOOF to świetny sposób na zaoszczędzenie pieniędzy podczas naszych wojaży. Jest dostępny praktycznie wszędzie. Daje możliwość nauki ekologicznej uprawy ziemi. Pozwala przez krótką chwilę stać się częścią społeczności odwiedzanego przez nas kraju – umożliwia poznanie jego kultury i mentalności od wewnątrz. Musimy bowiem pamiętać, że jako wolontatiusze jesteśmy jedynie gośćmi w domu naszego gospodarza, musimy się dopasować do panujących reguł, zaakceptować lokalne zwyczaje i tradycje. Wrócimy bogatsi o nowe doświadczenia, bardziej wyrozumiali i otwarci na świat.
Artykuł pochodzi z Vege nr 4/2012
Martyna Kozłowska ? weganka, od czterech lat studiuje język i kulturę Japonii, wolontariuszka Fundacji Viva!, zainteresowana medycyną naturalną, ninjutsu i rowerowymi wyprawami w nieznane