Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

O małym ptaszku, który uratował świat

czerwiec 22 2020

Wzruszająca opowieść dla najmłodszych o potędze przyrody i międzygatunkowej solidarności.

Zmiany zachodziły powoli i nie od razu zwrócił na nie uwagę. Zaczął się niepokoić dopiero wtedy, kiedy cisza stawała się coraz głośniejsza, kiedy sąsiedzi wyprowadzali się bez pożegnania. Jednego dnia jeszcze byli – drugiego już nie. Jakby nigdy nie istnieli.

Wróbelek był zdezorientowany. I bał się. Nie wiedział co go czeka. Ze swojej dziupli, schowanej wysoko między gałęziami stuletniego Grabu, obserwował marniejący świat. Widział drzewa usychające z dnia na dzień, wyschnięte koryta rzek, zieleń przeistaczającą się w proch i pustynię rozszerzającą swoje macki coraz szerzej i szerzej, niczym zachłanny potwór. Widział jak te macki zbliżały się do jego domu.

Stary Grab, który był jego domem od wielu wiosen, stał jeszcze dumnie wyprostowany, ale już powoli tracił liście z wyższych gałęzi.
Pomrukiwał boleśnie za każdym razem, kiedy jeden się odrywał i dryfował ku spalonej ziemi.

Wróbelek wiedział, że nie może zostać, ale nie chciał opuszczać swojego przyjaciela.
– Co mam robić? – ćwierkał w zaciszu swojej dziupli. – Boję się, że jeżeli będę zwlekał za długo, będzie za późno. A jednocześnie nie wiem co czeka mnie za horyzontem.
– Czuję w korzeniach, że ta ziemia już nie będzie mnie mogła długo żywić. Umieram, Wróbelku – odpowiedział smutnym głosem Grab.- I nie mogę uciekać. Pozostaje mi czekać na swój los. Ty możesz się uratować!
– Ale ja nie chcę cię opuszczać! Jesteś moim przyjacielem!
– Zrób to dla nas – dla mnie, dla ciebie i dla tych, którzy już stąd odeszli. Odleć, póki jeszcze jest czas.
Wróbelek bił się z myślami. Niespokojnie latał wokół ogromnej grabowej korony, która jeszcze nie tak dawno kryła w sobie mnóstwo życia, a teraz była niczym wymarłe miasto. Nawet wiatr jej już nie odwiedzał.
– Nie potrafię tak po prostu odlecieć. Boję się zostać i boję się odejść.
– Potrafisz i musisz – zaszumiał Grab. – Jesteś silniejszy niż myślisz. Pamiętaj, że siła nie kryje się w rozmiarze, ale w sercu. – Poruszył gałęzią i na ziemię sfrunęło maleńkie Nasionko. – Weź to Nasionko i znajdź dla niego żyzny kawałek ziemi. Jeżeli zostaniesz, zginiesz – ciągnął. – Świat, który znaliśmy, zmierza ku zagładzie. Strzeż Nasionka, bo w nim jest nadzieja na odrodzenie.
– To wielkie zadanie, jak na tak małego ptaszka jak ja – westchnął Wróbelek.
– Niestety nie bardzo mogę cię pocieszyć. Mogę ci podarować jedynie wspomnienia. W chwilach zwątpienia wspomnij naszą przyjaźń i niech ona da ci siłę do dalszego lotu.

Wróbelka tak bardzo zasmuciły te słowa, że nie był w stanie odpowiedzieć. Sfrunął do swojej dziupli i, tuląc do siebie Nasionko, gorzko zapłakał.

Obudził się przed wschodem słońca. Ostatni raz przylgnął do ciepłej ścianki swojego domku, poczuł pulsujące w niej jeszcze życie i spokojny oddech śpiącego przyjaciela. Zamknął oczy i w duchu się z nim pożegnał. Z ciężkim sercem wziął do dzióbka Nasionko, jeszcze chwilę przyglądał się tak znajomemu widokowi, po czym rozłożył skrzydełka i odleciał nie oglądając się za siebie.

Minęło kilka dni i kilka nocy, a Wróbelkowi jeszcze nie udało się znaleźć odpowiedniego miejsca dla Nasionka. Wszędzie widział to samo: wyschnięta i popękana ziemia, martwe drzewa. Leciał niestrudzenie pchany obietnicą daną Grabowi. Przed promieniami południowego słońca chronił się w martwych pniach jego krewnych. I tęsknił. Cały czas tęsknił. Nocami śnił mu się wiatr hulający wśród grabowych gałęzi. Czy przyjaciel jeszcze żył?

Kiedy wstawał dzień, znowu ruszał w drogę, cierpliwie i mimo coraz większego zmęczenia. Już bardzo długo nic nie jadł i nie pił. Nie wiedział ile jeszcze pozostało mu sił. Machał więc skrzydełkami mocniej i szybciej – aby zdążyć! Zdążyć przed czasem, zdążyć przed nieuchronnym, zdążyć przed śmiercią.

Lecz pewnego dnia Wróbelek nie mógł już lecieć dalej. Obolałe skrzydełka nie były już w stanie go nieść, w sercu rozgościła się beznadzieja. Leżał pod suchym konarem dębu i martwym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Wiedział, że zawiódł starego Graba, i było mu z tym bardzo ciężko, ale zmaltretowane trudami podróży ciałko odmówiło posłuszeństwa. Nie miał już w sobie nadziei.
Zamknął więc oczy i czekał.

Szszszsz … szszszszsz … szszszsz
Co to? Czyżby wrócił wiatr?
Szszszsz … szszszszsz … szszszsz
Co to? Czy to sen?
Szszszsz … szszszszsz … szszszsz
Wróbelek poczuł leciuteńkie dotknięcie.
Szszszsz … szszszszsz … szszszsz
I jeszcze jedno.
Szszszsz … szszszszsz … szszszsz
Otworzył oczy i oto nachylał się nad nim Motyl, wachlując przecudownymi, cytrynowymi skrzydełkami.
Szszszsz … szszszszsz … szszszsz

– Czy ty mi się śnisz? – zapytał cichutko Wróbelek, bo już dawno nie widział żadnego Motyla.
– Oczywiście, że nie – odparł Motyl, rozwinął swoją trąbkę i zaaplikował parę kropli nektaru do wróbelkowego dzióbka. – Jedz, to cię postawi na nogi.
Nektar był przepyszny i Wróbelek od razu poczuł się lepiej.
– Skąd się tu wziąłeś, Motylku? Leciałem wiele dni i nie spotkałem nikogo. Wszędzie tylko pustynia.
– Za tym wzniesieniem znajduje się maleńka łąka. Kiedyś była ogromną polaną, ale las wokół niej umarł. Zostało jeszcze parę drzew, ale one także umierają.
– Czyli tutaj też nie uda mi się zasadzić Nasionka – zasmucił się Wróbelek i opowiedział Motylkowi o swojej misji.
– Jesteś bardzo dzielny. I jesteś bardzo dobrym przyjacielem. Jeżeli chcesz, pomogę ci.
– Och, Motylku. Nie wiem czy to ma sens. Lecę już od tak wielu dni i jestem już taki zmęczony …
Motylek jednak był pełen determinacji i wierzył, że uda im się dotrzeć do celu, gdziekolwiek on by miał być.
– Odpoczniesz, nabierzesz sił, a potem razem poszukamy żyznej ziemi dla Nasionka. Nie poddawaj się!
Wróbelek przyglądał się Motylkowi w milczeniu. Czyżby jednak jeszcze nie wszystko było stracone? Czy miał w sobie jeszcze jakieś resztki sił?
– Dobrze, Motylku. Spróbujmy.

Wróbelek już po kilku dniach wypoczynku był gotowy do dalszej podróży. Nie potrafił przestać myśleć o starym Grabie. Cały czas wierzył, że uda mu się go w jakiś sposób uratować. Wiedział, że to głupie, bo jakże miałby tego dokonać taki malutki ptaszek, ale nie potrafił pozbyć się tej myśli. Nie chcąc marnować więcej czasu, znowu wzbił się w powietrze, biorąc Motylka na barana.
Dni mijały, a dwie małe sylwetki, ledwo widoczne na tle ogromnego błękitu, niestrudzenie dążyły naprzód. Kresu pustyni nadal nie było widać. Wróbelek nie wierzył już, że kiedykolwiek uda im się dolecieć poza jej granicę. A Motylek coraz rzadziej się z nim nie zgadzał. I kiedy już całkowicie utracili nadzieję …
– Słyszysz? Co to za hałas?
– Nie, nic nie … czekaj … tak, teraz też słyszę! – uradował się Motylek. – Lećmy! Lećmy szybko!
Hałas stawał się coraz głośniejszy i przeganiał ciszę, do której obaj byli już przyzwyczajeni. Motylek usilnie próbował coś wypatrzeć i kiedy poczuł wibrowanie powietrza wiedział, że już są blisko celu.
– Och… – westchnął Wróbelek i zwolnił.
– Och… – zawtórował mu Motylek i posmutniał.

Źródłem hałasu okazały się maszyny pracujące na ogromnej kopalni odkrywkowej, która pożarła już cała górę i rosprzestrzeniała się dalej i dalej i dalej – niczym rozlany atrament. W poranionej ziemi ziały martwe kratery. Kiedyś było tu życie: drzewa, rzeki, potoki, zwierzęta, ptaki. A teraz? Wróbelek przysiadł na ogromnej hałdzie gruzu i z niedowierzaniem przyglądał się martwemu krajobrazowi. Motylek milczał. Co miał powiedzieć?

– To nie jest dobre miejsce dla Nasionka. Chyba nigdy nie uda nam się go znaleźć. Nie wiem co robić, Motylku. Nie wiem …
Wtem zza hałdy wyskoczyła ogromną maszyna. Wystraszony Wróbelek wzbił się wysoko w powietrze. Motylek w panice próbował nadążyć, ale delikatne skrzydełka były zbyt słabe. Miotał się coraz bardziej … spadał … Maszyna ucichła i wysiadł z niej Człowiek akurat w momencie, w którym Motylek wylądował na jej masce. Wróbelek krążył niespokojnie ponad nim. Nie ufał Człowiekowi, ale ku jego zdumieniu ten wpatrywał się w nich obu z szeroko otwartymi oczami. Poruszał bezgłośnie ustami, a po jego policzku spływała pojedyncza łza. Wyciągając rękę podszedł bliżej i kiedy Wróbelek zasłonił swoim ciałkiem Motylka, coś w ludzkiej duszy pękło.

Człowiek skamieniał. Poczuł ukłucie we sercu.

Nie pamiętał już piękna i dobroci, bo odkąd ludzie zawładnęli ziemią i zniszczyli wszystko, co stworzyła Matka Natura, całe jego dni były przepełnione szarością, gruzem i hałasem. Kiedy zobaczył te dwie maleńkie, bezbronne istotki, poczuł, że zimno, które w sobie nosił, ustępuje.

Drugie ukłucie, tym razem silniejsze.

To uczucia, tak długo tłumione i zapomniane, budziły się znowu do życia. Człowiek chwycił się za serce, zamknął oczy i głeboko westchnął – cieszył się z tego bólu, bo on oznaczał powrót do prawdy. Wsluchał się w siebie i w budzące się w nim ponownie człowieczeństwo.

Kiedy otworzył oczy jego wzrok padł na Nasionko i wtedy zrozumiał, że musi chronić to życie, które takim cudownym zrządzeniem losu go odnalazło. Zerwał się z miejsca jak oparzony. Biegał od maszyny do maszyny i przekonywał innych ludzi do zaniechania dalszych prac. Silniki gasły jeden po drugim.

Motylek przyglądał się temu w zadumie.
– Myślę, że dotarliśmy do celu – powiedział do Wróbelka, który siedział obok napięty jak struna, gotowy do odlotu. Bardzo nie ufał ludziom.
– Do celu? Tutaj? Ale przecież tutaj nic nie ma!
– Ten Człowiek doznał przemiany. Słyszałem jak coś w nim pękało i się kruszyło.

Wróbelek popatrzył na Motylka.
– Czyli myślisz, że ten Człowiek nas uratuje?
– Tak. Tak właśnie myślę – odparł pełen przekonania Motylek.
I nie mylił się.

Kiedy Człowiek wrócił, był odmieniony. Jego twarz – już nie tak posępna i zrezygnowana – jaśniała. Biła z niej determinacja i nadzieja, kiedy uklęknął przed Wróbelkiem i wyciągnął do niego dłoń.

Wróbelek nie wahał się już. Złożył grabowe Nasionko w dłoni Człowieka i głęboko wpatrzył się w dwoje zatroskanych oczu. Chciał im przekazać, że to malutkie Nasionko to bezcenny klucz. I jedyna szansa.

Człowiek skinął głową. Inni ludzie, którzy teraz powychodzili ze swoich maszyn, patrzyli jak potykając się, schodzi z hałdy gruzu. Po bardzo długim marszu znalazł skrawek czarnej, żyznej ziemi. Ostrożnie zasadził w niej Nasionko i zapłakał, podlewając je swoimi łzami. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, aby chronić to Nasionko i drzewo, które z niego wyrośnie. Obiecał naprawić błędy popełnione przez bezmyślną, zadufaną w sobie ludzkość.

Przycupnięty niedaleko Wróbelek jak zwykle myślał o starym Grabie.
– Bądź z siebie dumny, Wróbelku. Dotrzymałeś słowa – szepnął przytulony do niego Motylek. – Uratowałeś swojego przyjaciela – dzięki niemu świat odrodzi się na nowo.
Wróbelek uśmiechnął się przez łzy.

  • Tekst: Amanda Musch
  • Amanda Musch: Pracuje i mieszka we Wrocławiu. Po godzinach działaczka na rzecz praw zwierząt i ochrony przyrody, publicystka, poetka, weganka, mól książkowy. Pasjonatka ruchu na świeżym powietrzu i szerzenia filozofii głębokiej ekologii.