Wokalista, showman, człowiek z niesamowitym poczuciem humoru. Zupełnie na serio opowiada Vege jak stał się wegetarianinem i dlaczego założył Fundację Wiemy co Jemy. Oddajmy zatem głos Maciejowi Miecznikowskiemu…
Rozmawiał: Paweł Kawałek
;
Zdjęcia: Justyna Jaworska
Jakiś czas temu zostałeś wegetarianinem. Skąd taka potrzeba? Co było punktem zwrotnym?
Decyzja zapadła szybko, ale kiełkowała we mnie przez kilka lat… Sztuka gotowania to moja pasja. Od dawna interesuję się kuchniami świata, czytam książki, wypróbowuję przepisy, wymyślam własne receptury. Zawsze używałem dużo warzyw, bo je po prostu lubię. W moim ogrodzie hoduję własne pomidory, fasolę, bób… Mięso było dla mnie takim trochę dodatkiem, bo zostałem wychowany w przekonaniu, że jest nam ono niezbędne do życia i nie próbowałem tego stereotypu podważać. Kiedy moje dzieci wzięły udział w badaniu, którego wyniki miały wykazać, w jaki sposób różne sposoby odżywiania wpływają na rozwój najmłodszych, w życiu mojej rodziny nastąpił przełom. Okazało się bowiem, że moja córka i syn mają bardzo podwyższony poziom cholesterolu, a w dodatku jedzą za dużo białka. Program był prowadzony przez Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, z udziałem dietetyków, pediatrów, antropologów. Dowiedziałem się, że problem przebiałkowania dzieci pozostających na diecie tradycyjnej, typowej dla większości polskich domów, jest powszechny. I że to my, rodzice, przez naszą niewiedzę zwiększamy u naszych dzieci ryzyko wystąpienia wielu chorób, takich jak cukrzyca, nowotwory, miażdżyca. Okazuje się, że zmiany miażdżycowe obserwuje się u coraz młodszych ludzi, więc na społeczne efekty nieprawidłowego odżywiania prawdopodobnie będziemy czekać coraz krócej. Zapoznałem się z wieloma naukowymi dowodami na to, że w mięsie nie ma nic, czego nie można znaleźć w warzywach, owocach, zbożach i roślinach strączkowych. I że jest ono według opinii wielu zajmujących się tym zagadnieniem lekarzy wręcz szkodliwe. Chyba czekałem na taki pretekst, bo zrezygnowałem z jedzenia mięsa praktycznie z dnia na dzień. Przez jakiś czas jadłem jeszcze tylko ryby, w obawie o to, że zbyt radykalna zmiana diety może źle na mnie wpłynąć. Ale nic takiego się nie stało. Poczułem się rześki, naładowany energią, jakiś taki zdrowszy.
Mówisz, że poczułeś się o wiele lepiej fizycznie. A jak zmieniło się Twoje myślenie?
Ta pozytywna zmiana w moim życiu ma też wymiar etyczny. Jeśli się nad tym przez chwilę zastanowić, to jest coś ohydnego w hodowaniu i zabijaniu zwierząt, zwłaszcza że sposoby współczesnej hodowli są w większości przypadków po prostu zwykłym okrucieństwem. Dla własnej wygody i spokoju kiedyś wypierałem tę świadomość. Dowiedziałem się też, że hodowla zwierząt ma fatalny wpływ na środowisko naturalne. Mięso obrzydło mi więc całkowicie. W tej chwili przeszkadza mi już nawet jego wygląd i zapach.
Założyłeś nawet fundację, która ma budzić w ludziach świadomość tego, co jedzą. Jak chcesz to robić?
Mam silną potrzebę zrobienia czegoś dobrego dla innych ludzi. Pro publico bono. Z serca, z pasji, z przekonania. Namówiłem wybitną specjalistkę w dziedzinie medycyny żywienia, Małgorzatę Desmond, którą poznałem w Centrum Zdrowia Dziecka, do założenia ze mną Fundacji ?Wiemy co jemy” Nauka i Edukacja Społeczna dla Zdrowia, której zadaniem będzie rozpowszechnianie wiedzy na temat medycyny żywienia, wiedzy opartej na dowodach naukowych. Mam wprawdzie artystyczne usposobienie, ale jestem typowym facetem – nie interesują mnie plotki, niesprawdzone poglądy lansowane przez pojedyncze osoby, magia, domysły… Interesuje mnie za to nowoczesna nauka. Teraz, dzięki Małgosi, mam dostęp do najbardziej aktualnych światowych badań w dziedzinie medycyny żywienia i chciałbym ich wyniki w przystępny sposób propagować. Trzeba obalać mity i uświadomić ludziom, że prawidłowo bilansując dietę, możemy zapobiec wielu groźnym chorobom, a nawet się z nich wyleczyć. Dowody są twarde i nie mogę uwierzyć w to, że na wielu produktach spożywczych nie ma jeszcze ostrzeżeń, jak na opakowaniach papierosów: zwiększa ryzyko zachorowania na raka, powoduje choroby serca, grozi cukrzycą. Według mnie cukier powinien kosztować nie 5, tylko 20 zł za kilogram i być oznakowany jako produkt groźny dla zdrowia. Ale nie tylko cukier.
Czy to będzie mieć wpływ na nazwę Twojego zespołu? W końcu leszcz to gatunek ryby słodkowodnej z rodziny karpiowatych. Jaki więc będzie wydźwięk nazwy?
Leszcze to mój zabawowo-rozrywkowy projekt na lato. A nazwa nie wzięła się od ryb. Nie wiesz, kto to leszcz ? Taki trochę frajer, luzak. Ktoś, kto się zatrzymał w innej epoce, nie kuma, co się dzieje, co jest modne, jakie zasady obowiązują… Leszcze ze swoją pierwszą płytą ?Wolne miasto Dancing” takie właśnie miały być. Trochę prześmiewcze, trochę do tańca, trochę z innego kosmosu. Nawet jeśli kojarzą komuś się przede wszystkim z rybami, to przecież nie oznacza, że namawiam do ich jedzenia. Tak jak Gawliński nie namawia do jedzenia wilków, a Pudelsi do jedzenia psów.
Skoro już jesteśmy przy muzyce? Podobno szykujesz solową płytę. To prawda?
Aż we mnie buzuje, żeby w końcu wypowiedzieć się artystycznie, odezwać się własnym językiem. Tworzę, tworzę i jeszcze raz tworzę. W Leszczach jestem frontmenem, śpiewam. W wielu innych projektach po prostu dałem głos. I pewnie nadal będę to robił. To jest wszystko bardzo ciekawe, ja lubię różne klimaty i lubię eksperymentować. Ale w tym wszystkim rozpędziłem się trochę za bardzo i zapomniałem o samym sobie.
Rzeczywiście, sporo tego było? Śpiewałeś klasykę, jazz i blues, byłeś jednym z wokalistów w oratoriach Książka i Rubika. Jesteś wielce wszechstronnym osobnikiem. Traktowałeś te projekty jako poszukiwanie swojej drogi, czy po prostu chciałeś pokazać inną, bardziej liryczną, stonowaną stronę swojej natury?
Nie zastanawiałem się nad tym. Kocham muzykę, różne jej oblicza. ?Tryptyk Świętokrzyski” to był bardzo zacny utwór. Klasyczny w sensie składu wykonawczego, ale na tyle popowy, że mogli w nim zaśpiewać ludzie estrady. A ja jestem estradowcem, który słucha klasyki, jazzu, soulu… Występowanie z wielką orkiestrą symfoniczną, z chórami, dyrygentem, jest zazwyczaj zarezerwowane dla śpiewaków klasycznych, a tu było inaczej. Dzięki temu przeżyłem wielką muzyczną przygodę, w dodatku uczestnicząc w projekcie, który odniósł sukces. Jedni wolą pop, którego źródło znajduje się w programach komputerowych do tworzenia muzyki, inni wolą pop w wykonaniu żywych instrumentów. Widzę pewną przewagę tego drugiego.
Szeroka publiczność poznała Cię, jako wesołka z Leszczy ? zespołu z kabaretowym zacięciem, zabawnymi tekstami, wpadającą w ucho muzyką. Odczuwasz ciężar tamtego image? Człowiek się przecież zmienia?
Wesołek z Leszczy? No cóż. Ja lubię się wygłupiać, ale chyba raczej nie jestem wesołkiem. Jeśli tak właśnie mnie ludzie postrzegają, to muszę się poważnie zastanowić nad swoim życiem… (śmiech). Leszcze miały być jednorazowym projektem. Niespodziewanie odniosły wielki sukces i od tamtej pory nagle minęło 10 lat… Byłem w tym projekcie niczym aktor serialowy. Nie miałem czasu na refleksje dotyczące tego, gdzie się podziałem ja. Teraz wyplątuję się z tej roli. Bo wszystko ma w życiu swój czas. Nie zawsze też byłem wegetarianinem! Więc masz rację, człowiek się zmienia, wchodzi do różnych wód, próbuje z różnych pieców. A ja, poza początkiem mojej kariery wokalnej, kiedy naprawdę robiłem to, w co całkowicie wierzyłem, przez tyle lat realizowałem przede wszystkim cudze pomysły artystyczne. Prawdę mówiąc, konformizm czasem wynikał z podpisanych wcześniej kontraktów. W końcu stuknęła mi czterdziestka. Czas wszystko przewartościować. Ja już zjadłem swoje mięso…
Kiedy śpiewasz z zespołem, możesz odczuwać komfort, bo wszyscy znacie się od lat i wyczuwacie wzajemnie. Ciekaw jestem, jak to jest, kiedy masz na głowie grupę nieznanych sobie osób, za którą jesteś w pełni odpowiedzialny? Czy ?Bitwa na Głosy? bywa też bitwą z samym sobą?
Wieloletnie występowanie w tym samym składzie też nie jest łatwe, bo traci się świeżość. Nic tak nie zabija sztuki, jak rutyna. Dzięki ?Bitwie na głosy” poznałem siebie w nieznanej mi przedtem roli. To było piękne, budujące i zarazem motywujące doświadczenie. Z tymi nieznanymi osobami zaprzyjaźniłem się tak szybko, że dziś mógłbym z nimi konie kraść. Według mnie nie ma znaczenia, jak długo znasz kogoś, zanim stanie ci się bliski. Połączyła nas muzyka, cel, a nawet wspólne gotowanie…. No właśnie, udało się zareklamować w programie zdrową, warzywną zupę, którą razem ugotowaliśmy. Usłyszało o niej 5 milionów Polaków. Dostałem potem na Facebooku mnóstwo próśb o przepis na zupę ze sMaćkiem.
Pewnie niewielu wie, że przez lata byłeś kabareciarzem?
Bo we mnie są niespożyte pokłady poczucia humoru. Skończyłem na Akademii Muzycznej w Gdańsku Wydział Wokalno-Aktorski. Więc z wykształcenia jestem też trochę aktorem. Stąd to porównanie mojej działalności estradowej do aktorstwa. Dlatego kiedyś chętnie przyjąłem propozycję od Kabaretu DKD. Z sukcesem występowaliśmy razem przez jakiś czas, ale w końcu jednak wybrałem muzykę.
To doświadczenie z pewnością pomogło Ci, byś czuł się jak ryba w wodzie w wielu produkcjach telewizyjnych. Między innymi chyba najpopularniejszego quizu wokalno-muzycznego – ?Tak to leciało?.
W telewizji czuję się całkowicie swobodnie. I lubię prowadzić programy telewizyjne, zwłaszcza kiedy, tak jak w przypadku ?Tak to lecialo!”, mają jakikolwiek związek z muzyką. Bo moją największą pasją jest muzyka. A w drugiej kolejności smaczne i zdrowe jedzenie. Bez jednego i drugiego nie mógłbym chyba żyć. Bez jedzenia na pewno! (śmiech)
Żeby pracować z ludźmi, trzeba niewątpliwie, mieć coś z psychologa, by umieć podejść do człowieka indywidualnie. Otworzyć go, kiedy za gardło ściska trema. Pokrzepić, kiedy coś pójdzie nie tak. Jaki masz na to sposób?
Każdy z nas jest wrażliwy, delikatny i czuły na swoim punkcie. I każdy potrzebuje wsparcia, nie tylko wtedy, kiedy trema paraliżuje przed występem. Najważniejsza jest według mnie szczerość. Kiedy otwierasz się na drugiego człowieka, w końcu on też otworzy się na ciebie. Jesteśmy tylko lustrami, jak mawiają buddyści.
Wykształcony muzyk, wokalista, kabareciarz, kompozytor, gospodarz programów TV, założyciel i twarz fundacji. Trochę się tego nazbierało. Jak w tym wszystkim znajdujesz czas dla siebie i bliskich?
Mam mało czasu, ale staram się. Bardzo kocham moje dzieci i nie wyobrażam sobie, żeby zeszły w moim życiu na dalszy plan, tylko dlatego, że ja mam mnóstwo zawodowych pomysłów. Coraz częściej zdarza się, że zabieram dzieci, zwłaszcza moją małą córeczkę, ze sobą do pracy. Towarzyszyła mi podczas prób przez kilka odcinków ?Bitwy na głosy”. Ten program pochłaniał mnóstwo czasu i rzeczywiście dzieci zaczynały już bardzo tęsknić. Teraz jest lepiej, choć trwa koncertowy ?sezon na Leszcze” i sporo wyjeżdżam.
Dużo w Tobie optymizmu. Wiem to z wielu źródeł i sam też mam okazję to obserwować. Skąd bierze się tyle radości w jednym człowieku?
Skąd ja mam to wiedzieć? Może to geny? A może po prostu dotarło do mnie kiedyś, że życie jest zbyt krótkie, żeby tracić czas na złość? A tak poza tym to nie jest ze mną aż tak różowo. Jestem daleki od całkowitej beztroski. Mam swoje demony…
Jakaś maksyma dla czytelników?
Zamiast racji, lepiej mieć restaurację! (śmiech) I to najlepiej ze zdrowym jedzeniem. Tego wszystkim życzę.
Maciej Miecznikowski – muzyk i wokalista obdarzony potężnym i charyzmatycznym głosem, telewizyjny showman. Na scenie od 1989 roku. Laureat większości nagród bluesowych i jazzowych w Polsce oraz nagród dziennikarzy i publiczności na festiwalach opolskich. Wielokrotnie nominowany do Telekamer i Wiktorów. Współzałożyciel Fundacji “Wiemy co jemy” Nauka i Edukacja Społeczna dla Zdrowia.
Wywiad pochodzi z Vege nr 6/2011.