Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Pani Swojego Czasu: mamy prawo się ze sobą nie zgadzać

listopad 29 2019

Konkretna, przedsiębiorcza, ciągle się rozwija i pomaga w tym innym kobietom. Z Olą Budzyńską, znaną jako Pani Swojego Czasu, rozmawiamy m.in. o pewności siebie, podejmowaniu ryzykownych decyzji i niejedzeniu mięsa.

Lubisz udzielać wywiadów?

Jeśli tylko będziesz ze mną rozmawiała jak człowiek, to lubię.

Spróbuję. Kiedy zostałaś Panią Swojego Czasu, zawodowo i prywatnie?

Zawodowo 23 sierpnia 2014 r. A prywatnie chyba dzień po diagnozie syna [syn choruje na cukrzycę typu 1 – przyp. red.] lub krótko po. Wtedy zaczęłam się zastanawiać: po co to wszystko? Oczywiście nie miałam wtedy w głowie ani Pani Swojego Czasu, ani biznesu. Zastanawiałam się tylko, dokąd zmierzam, jaki jest cel tego wszystkiego, czy mogłabym inaczej.

Pamiętam, że leżąc z Jaśkiem na szpitalnym łóżku, myślałam, że moje życie nie może tak wyglądać, bo długo tak nie pociągniemy, ani ja jako człowiek, ani my jako rodzina, ani moje dzieci, ani mój mąż.

To znaczy, że wcześniej nie marzyłaś o własnym biznesie?

Miałam wcześniej własny biznes, ale nie wiedziałam, co chcę robić. Wcześniej, mniej więcej na rok przed diagnozą Jaśka, wiedziałam już, że bycie trenerką, jeżdżenie po całej Polsce, szkolenie pracowników korporacji i rzadkie bywanie w domu nie jest tym „czymś”. Oddawałam to, co mam najlepszego, obcym ludziom i nie zostało już nic dla moich ludzi, czyli dla mojego męża, mojej rodziny.

Byłam na takim etapie, że wiedziałam, że to nie może tak wyglądać, że coś jest nie tak, ale nie miałam koncepcji, co można by z tym zrobić. Nie miałam ani siły, ani pewności siebie, ani asertywności, żeby komuś to powiedzieć. Chociażby firmie, z którą współpracowałam. Byłam bardzo nieasertywną osobą, zgadzałam się na wszystko i robiłam wszystko, co chcieli. Dopiero po diagnozie Jaśka dotarło do mnie, że nie ma na co czekać, że jak nie teraz, to kiedy. Prawda jest taka, że jak nie teraz, to nigdy.

Kiedy zyskałaś pewność siebie? Co Ci ją dało?

To się działo stopniowo. Jak sobie przypominam najbardziej niepewną wersję siebie, to było to w liceum. Zaczęło się to zmieniać, gdy poznałam mojego męża. Był kompletnie innym człowiekiem niż ja. Miał wywalone na dużo więcej rzeczy, na jakieś milion razy więcej rzeczy. I zobaczyłam, że tak też można, że ludzie tak żyją, że się realizują zarówno zawodowo, jak i prywatnie, mają swoje pasje. Nie trzeba iść przez świat, potakując innym. Odkryłam, że nie jest tak, że ludzie będą mnie lubić, dadzą fajną pracę i będą mi dobrze płacić, jak będę miła, łagodna i uprzejma. Zobaczyłam, że mój mąż nie jest ani miły, ani zgodny, ani uprzejmy, a idzie do przodu i realizuje wszystko, co chce. To był pierwszy wyłom.

Drugi wyłom był, jak zaczęłam rodzić dzieci. Zabrzmiało to, jakbym urodziła ich 14. (śmiech) Mam dwóch synów i po każdej ciąży trochę bardziej zyskiwałam tej pewności siebie. Nie walczysz już tylko o siebie, ale te o kogoś innego, o dziecko.

Za kogoś było Ci łatwiej?

Tak, zdecydowanie. Ja siebie nie umiałam obronić i powiedzieć stop, ale gdy dzieci w przedszkolu mojego syna miały narysować panią jesień i pani przedszkolanka powiedziała mojemu synowi, że jego rysunek jest brzydki, nie miałam najmniejszego problemu, żeby iść i o tym porozmawiać. Wszystkie dzieci rysowały panią jesień z blond włosami i listkami wokół, a mój syn narysował robala z bardzo dużą liczbą odnóży. Zrobiłam nauczycielce cały wykład o ocenianiu, o tym, że to bardzo subiektywne, co jest brzydkie, a co ładne.

Rozmawiałam bardzo spokojnie, bez nerwów, budząc przy tym zdziwienie. Jednocześnie w swojej nawet nie obronie, tylko w stawianiu granic, już tak nie miałam. Byłam osobą, która w niedzielę jechała do Juraty, bo żaden inny trener nie chciał. Budzyńska pojedzie, bo Budzyńska się zawsze zgadza. No i się Budzyńska zgadzała, jak ta d… wołowa.

Kolejnym przełomem była diagnoza Jaśka i mocne postawienie na swoim. Sprecyzowanie tego, jak ja chcę, żeby od teraz wyglądało moje życie zawodowe, które musi się dopasować do mojej rzeczywistości. Do tej pory to wyglądało tak, że to moja rzeczywistość dopasowywała się do życia zawodowego. Wtedy powiedziałam „nie!”. Ja sobie wymyślę biznes, który będzie się w stanie dopasować do mnie i będzie prowadzony na moich zasadach. Włącznie z kwestiami finansowymi, włącznie z tym, jak, gdzie i z kim będę pracować. Wiedziałam, że nie będę chciała pracować z tymi korporacjami, co do tej pory. W tej najgorszej opcji zawsze mogłam wrócić i robić to samo co wcześniej, czego oczywiście absolutnie nie chciałam.

Podjęłam próbę i dosyć szybko dostałam informacje zwrotną, że to działa, że tak się da. Na bieżąco modyfikowałam swoje zasady i przesuwałam granice. W kontekście tego, co mogę, czego nie mogę, na co się zgadzam. Kiedyś wyglądało to zupełnie inaczej. Jeśli chodzi o wystąpienia publiczne, jakieś prelekcje, mowy motywacyjne albo szkolenia dla korporacji, kiedyś miałam zasadę, że zgadzam się na nie maksymalnie raz na miesiąc. Później ta zasada się zmieniła i zgadzałam się najwyżej raz na kwartał. Następnie miało być maksymalnie raz na kwartał pod warunkiem, że zapłacą tyle i tyle. W końcu ta kwota zaczęła iść w górę, bo jak płacą, to mogą zapłacić więcej. Wciąż bardzo nie lubię tego robić, więc ustalam bardzo wysoką stawkę, żeby 95 proc. zgłaszających się zrezygnowało.

Ta moja pewność siebie tak ewoluowała. Wiem jednak, że to będzie proces do końca życia, i że jest ona na takim poziome, że w żaden sposób nie stopuje moich działań.

Czy teraz określiłabyś się jako osobę pewną siebie?

TAK. Chociaż tak jak powiedziałam, to wciąż ewoluuje.

Najpierw pewność siebie, a potem asertywność, czy odwrotnie?

Ja tego tak nie rozróżniam. W miarę, jak budujemy swoją pewność siebie, stajemy się bardziej asertywni. Pewność siebie jest pewnością tego, co mamy, kim jesteśmy, to pewność swojej wartości. Wiec jak jestem pewna swojej wartości, no to asertywnie nie zgadzam się na pewne warunki, które ktoś oferuje.

Jest też inna strategia, która mówi, żeby uczyć się po prostu zachowań asertywnych (np. odmawiania, decydowania o pewnych warunkach), które w tym momencie niekoniecznie muszą wypływać z przekonania o pewności siebie. To może być czysto techniczne zachowanie, które będzie wpływało na budowanie pewności siebie. Choćby dlatego, że jeśli zachowamy się w taki sposób i to zadziała, to dostaniemy informację zwrotną, że to działa. Ona z kolei wpłynie na naszą pewność siebie. To jest trochę system naczyń połączonych.

Co według Ciebie jest główną przeszkodą dla kobiet w realizacji ich celów?

Jeśli mamy czas do godz. 22, to mogę o tym opowiedzieć. (śmiech) Bardzo dużo rzeczy, To nie jest tak, że każdej z nas przeszkadza to samo. Jakbym miała iść od ogółu do szczegółu, to bym powiedziała, że w najbardziej ogólnym rozumieniu przeszkadzają nam różne przekonania i te przekonania mogą być bardzo zróżnicowane…

Czyli jakby trochę my same?

Tak, my same, to, co sobie nadbudowałyśmy w procesie naszego życia. Są dziewczyny, które mają przekonanie, że w ogóle realizowanie celów to jest jakiś amerykański shit. Myślą, że mając plan do końca życia i rozpisane, co będą robić i w ogóle, i potem tylko te cele realizować, to już lepiej iść się zabić z nudów. To wynika z przekonania, że planowanie albo myślenie o planowaniu życia zabija spontaniczność.

Są też przekonania związane z tym, o czym mówiłyśmy wcześniej, czyli z pewnością siebie i z asertywnością. Zazwyczaj oparte na tym, że coś nam się wcześniej nie udało, czyli nie ma sensu się za to zabierać, bo i tak mi nie wyjdzie.

Takich przekonań jest cała masa. Nie mam wspierających mnie ludzi, więc nie mogę zrealizować celów. Ci, którzy mają kochającą, wspierającą rodzinę, mogą coś zrobić.

Czasami zwyczajnie brakuje nam umiejętności radzenia sobie z tymi przekonaniami. Polskich dzieci nie uczy się zagadnień związanych z czasem. Znam temat, bo mój starszy syn jest w piątej, a młodszy w drugiej klasie. Zagadnienia czasu porusza się w kontekście zegara i daty, a nie w kontekście planowania. To jest paradoks, bo dzieci idące do czwartej klasy mają z tym ogromne trudności. Wcześniej uczy się je robienia szlaczków i tego typu rzeczy, ale myślenie o tym, że w czwartek dostały zadanie na następny czwartek, jest dla nich abstrakcją. Tym starszym dzieciom też jest trudno ogarnąć, czym jest systematyczna praca, planowanie, kalendarz miesięczny, w który wpisujemy, co mamy do zrobienia i kiedy. Jeśli nie nauczy się dzieci tego robić, to jest się w czarnej d… Chyba, że mama przejmie i będzie przypominać, kiedy dziecko ma sprawdzian, a kiedy pracę domową.

Ty nigdy tego nie robisz?

Nie. Każę dzieciom sprawdzać Librusa, elektroniczny dziennik. Jasiek, starszy syn, od czwartej klasy ma sprawdzać codziennie i jeśli są tam jakieś informacje o sprawdzianach albo o jakiś projektach na zaś, to ma to sobie wpisać w kalendarz. Ja tego nie robię, bo to nie jest moja odpowiedzialność. Szkoła moich dzieci jest szkołą moich dzieci. Ja już w szkole byłam i swoje zadania odrobiłam.

Pamiętam te burzę, kiedy powiedziałaś o tym na Instagramie.

Niektóre dziewczyny wyciągnęły wniosek, że skoro mam takie podejście, to znaczy, że nie interesuję się moimi dziećmi. A to nieprawda. Ja się moimi dziećmi bardzo interesuję. Ja jestem super-, hiperzainteresowana tym, jak się uczą i czego się uczą. Jasiek na przykład przerabia teraz mitologię. Szczerze mówiąc, mam w nosie i w ogóle nie pytam Jaśka, jakie oni mają sprawdziany i ilu bogów musi poznać. Ja po prostu z nim rozmawiam o tym, czego się uczy. Nie w kontekście sprawdzianów czy ocen, tylko tego, co jest w tym ciekawego, czy mu się to podoba. Jednym z moich talentów jest uczenie się, więc mnie to po prostu ciekawi.

Wczoraj Franek wezwał mnie do kąpieli i była dzika dyskusja na temat sztucznego mięsa produkowanego w laboratoriach, bo pani mu powiedziała, że to powstaje z niczego. No ale jak powstaje z niczego? Nic nie może powstać z niczego. Więc powstała dyskusja o tym, jak się robi biopsję z mięśnia. To jest coś, w co ja się mogę i będę angażować. Bardzo bym chciała, żeby moje dzieci się w ten sposób uczyły, poznawały, edukowały.

Nie tam, że piątka z kartkówki. Kogo w dorosłym życiu będzie obchodziło, że ty w czwartej klasie miałaś piątkę z kartkówki. To jest kompletnie nieistotne. Oceny są potrzebne, żeby przechodzić z klasy do klasy, bo jak będziesz mieć jedynki, to nie zdasz. Jasiek ostatnio stwierdził, że nie będzie notował w zeszycie do muzyki, bo to jest strasznie nudne. Powiedziałam mu, że go rozumiem, bo dla mnie to też jest strasznie nudne, ale musi coś notować, bo inaczej będzie miał jedynkę i nie przejdzie z klasy do klasy, a ma jeszcze inne ciekawe przedmioty, które go interesują.

Wiem, że dla wielu rodziców to jest niedopuszczalne, żeby pozwolić dzieciom na pewien poziom minimum, ale dla mnie to jest ok.

Czy to, co blokuje dziewczyny w realizacji ich celów, to są wymówki?

Nie, to za dużo powiedziane. Jestem bardzo daleka od oceniania. Jakbym pojechała do takiej dziewczyny, porozmawiała z nią, poznała i pobyła kilka dni, to bym mogła powiedzieć, czy stosuje wymówki czy nie.
Daleko mi do takiego amerykańskiego podejścia, że jak chcesz, to możesz. Sytuacje są różne. Mówię to z perspektywy uprzywilejowanej kobiety: mieszkam w dużym mieście, mam wyższe wykształcenie, męża , który jest moim partnerem, dzielimy się wszystkim. Kobiety są jednak w naprawdę bardzo rożnych sytuacjach życiowych, pochodzą z różnych miejscowości, mają różne prace, różne relacje. Mówienie kobiecie w toksycznej relacji z mężem, który wykorzystuje ją psychicznie i fizycznie, że ma wymówkę, to jest dokładanie jej kamienia do tych, które już dźwiga na plecach. Dlatego z tymi wymówkami byłabym ostrożna.

Kiedyś uważałam, że jak chcesz, to możesz. Teraz widzę to trochę inaczej. Spokorniałam. My globalnie jesteśmy w bardzo dobrym miejscu na świecie. Weź, powiedz komuś, kto urodził się w innej części świata i musi chodzić w butach z opony, że generalnie, to jak chce, to może…

Wspomniałaś o pokorze. Nie masz wrażenia, że ostatnio mocno nadużywa się tego słowa i używa w kontekście pozwalania sobie wejść na głowę. Myli się pokorę z brakiem wymagania od innych szacunku wobec siebie. W ramach pokory oczekuje się od ludzi, że pozwolą wylać na siebie wiadro pomyj zamiast powiedzieć „stop, krzywdzisz mnie, nie zgadzam się”.

To prawda. Podobnie jest ze skromnością. Ludzie myślą, że jak jesteś skromna i pokorna, to możesz przyjąć na siebie wszystko. Ja nie tak to rozumiem. Jestem kiepska w definicjach, ale pokorę rozumiem jako szersze patrzenie na różne okoliczności i przyjmowanie do wiadomości, że nie zawsze ja muszę mieć 100 proc. racji.

Choćby dlatego, że nie zawsze mam 100-proc. ogląd sytuacji. To jest dla mnie pokora.
Na początku, jak powstała Pani Swojego Czasu, gdy ktoś się ze mną nie zgadzał, to od razu myślałam z oburzeniem „Cooooo ? Spadaj na drzewo!”. Teraz myślę „OK., ty masz tak, a ja mam inaczej”. Szukam drugiego dna. Choć to strasznie trudne. Jak ktoś mówi coś o jakimś moim produkcie, mam od razu matczyny odruch i chcę powiedzieć, że to jest przecież najlepszy produkt na świecie. Ale potem przychodzi refleksja: Budzyńska, stań obok, z pozycji obserwatora i zobacz, co możesz z tego wyciągnąć. Najczęściej muszę to robić w oderwaniu od emocji, czyli np. musi minąć trochę czasu. Chociaż nie zawsze tak robię, bo też jestem tylko człowiekiem.

Bycie pokornym nie oznacza, że się zgodzę na wszystko i zrobię wszystko tylko dlatego, że tak mówisz. Mam prawo się z tobą nie zgodzić, ty masz prawo nie zgodzić się ze mną i każde z nas jest na tym samym poziomie, jedno nie jest gorsze, drugie nie jest lepsze.

Czym jest sukces?

Dla mnie sukcesem jest to, co każda z nas uważa za sukces. Z USA przyszedł do nas pogląd, że sukces oznacza bardzo dobry wygląd, blichtr, splendor i duże pieniądze. To powoduje wiele dziwnych przekonań u ludzi. Jeśli mam zwykłą pracę i nie mam mediów społecznościowych albo tylko takie, żeby tam sobie kogoś oglądać, nie mam ambicji zdobycia świata w sensie bycia prezeską korporacji, nie chce wejść na Mount Everest, nie chcę objechać kuli ziemskiej dookoła albo żeby moje dzieci były mistrzami olimpijskimi, tylko po prostu żeby były szczęśliwymi ludźmi, i żyję z dnia na dzień, to nagle mam wrażenie, że ja nie mam szans na sukces. A dla mnie sukces jest wtedy gdy ktoś sobie pomyśli, że ma takie życie, jakie mu się podoba, nie chce więcej, nie chce inaczej. To jest dla niego sukces.

Czyli sukces to życie tak, jak się chce?

Tak. My mamy trochę takie myślenie, że te nasze cele i to, do czego zmierzamy, musi być takie wow. Jak ktoś na pytanie, co chce robić w życiu, odpowiada, że wejść na Mount Everest, to wszyscy mówią „Wow!”, a jak powiesz, że marzysz o tym, żeby dobrze wychować dzieci i mieć święty spokój, to ludzie z zawodem odpowiadają „aha…”.

Wow jest wtedy, gdy jest tak, jak chcemy, by było. Często mówię, że jednym z moich superambitnych celów jest skończenie pracy o 15.30 i pójście do domu. Jak dzieci były małe, to kończenie pracy i odebranie dzieci ze szkoły to było moje wow, mój cel. Ten cel jest dla mnie tak samo ważny jak budowanie imperium Pani Swojego Czasu. Nie jest mniej ważny, mimo że nie jest on dla innych wow. Chociaż w Krakowie to nie jest takie dziwne, bo tam wszyscy kończą pracę wcześniej. Wcześniej zaczynają i wcześniej kończą. Największe korki w Krakwie są w godzinach 15–16.

Rozwijasz się, decydujesz na nowe projekty, niektóre bardzo duże, wiążące się z ryzykiem. Czy nigdy nie masz takiego zawahania przed kolejnym krokiem, kolejną inwestycją, że może nie powinnaś, może przeinwestujesz, że może porywasz się z motyką na słońce?

Zawsze mam. Przy każdej takiej decyzji, przy zatrudnieniu każdej kolejnej osoby. To jest związane nie tylko z kosztem finansowym, czuję też wielką odpowiedzialność za te osoby. Cały czas mam z tylu głowy, co zrobić, żeby Pani Swojego Czasu funkcjonowała, nawet jak umrę. Wiem, wiem, to może brzmieć dziwnie… Myślę o tym, bo wiesz, umrę, no trudno, zdarzy się, ale w grę wchodzą też inni ludzie.
Co do pytania. Ja się nie zastanawiam. Niezdecydowanie jest dla mnie o wiele bardziej wyczerpujące niż działanie i popełnianie błędów. Z błędem jestem w stanie się pogodzić, natomiast jak mam siedzieć w rozkroku i myśleć, czy iść w tę czy w tę stronę, to mnie to męczy. To nie moja bajka. Uwielbiam ryzyko, uwielbiam nowości i uwielbiam nieznane. Uwielbiam jechać w obce miejsce, nie wiedzieć o nim nic, nie sprawdzą wcześniej, jak się dostać z punktu A do punktu B.

Czyli nie sprawdzasz na Google Maps okolicy przed przyjazdem?

Nie. Uwielbiam takie wakacje z moim mężem, że wsiadamy na rower i jedziemy. Gdzie dojedziemy, tam będziemy. Jak będziemy nocować w schronisku, to będziemy, jak nie będzie miejsca, to pod namiotem. Kocham niewiedzę w takich sytuacjach. Są oczywiście obszary, w których lubię wszystko wiedzieć, np. w biznesie. Łączę bardzo dokładne planowanie i strategiczne myślenie i totalny spontan. W ogóle nie przeszkadza mi, że nie mam żadnej pewności, czy moje pomysły i inwestycje wypalą. To mnie ekscytuje.
Teraz otwieram Przestrzeń Pełną Czasu, która będzie kosmicznym przedsięwzięciem. Finansowym, ludzkim i logistycznym. Jest we mnie 90 proc. ekscytacji i 10 proc. strachu. Ten strach powoduje, że mam plan A, B,C itd. Już mam milion planów na zarabianie w Przestrzeni Pełnej Czasu. I to wszystko robi te 10 proc. Pozostałe 90 proc napędza.

Niektórzy by powiedzieli, że to coś w rodzaju siły pozytywnego myślenia, chociaż jak mi o tym opowiadasz, to wydaje się to bardziej robienie niż myślenie.

Samo myślenie to za mało. Ja bym umarła z nudów, jakbym tylko myślała. To jest myślenie, ale zadaniowe.

Kiedy startujecie?

Nie wiem… Stoję w rozkroku i jest to coś, czego nienawidzę. Wszystko przez negocjacje. Umowa przeskakuje między jednym a drugim prawnikiem. I tu wchodzę w taki trochę korporacyjny świat. U mnie zarządem jestem ja, więc decyzje zapadają szybko, ale tam jest zarząd kilkunastoosobowy. Bardzo bym chciała, żeby to był pierwszy kwartał 2020 roku. Taki mam plan, ale czy tak wyjdzie, nie wiem.

Czy uważasz się za feministkę?

Tak.

A czym jest dla Ciebie feminizm?

O nie, kolejna definicja! (śmiech) Generalnie uważam, że kobieta jest na równi z mężczyzną i dlatego uważam się za feministkę.

Denerwują mnie kobiety, które jak widzę, są feministkami – zwracają uwagę na to, czy kobiety zarabiają na równi z mężczyznami, czy nie ma nierówności społecznych, czy chłopcy są wychowywani w takim sam sposób jak dziewczynki, a dziewczynki w taki sam sposób jak chłopcy – przy czym uparcie twierdzą, że nimi nie są. Wkurza mnie to, bo to sprawia, że się rozdrabniamy i rozdzielamy, a mogłybyśmy trochę więcej zdziałać.

Może dlatego, że mają stereotypową definicję feminizmu, wizję kobiet wymachujących stanikami?

No ale nie ma co ukrywać, że tak kiedyś było, że musiały biegać i wymachiwać tymi stanikami. Z drugiej strony ludzie są katolikami, mimo że Kościół kiedyś palił na stosie, a teraz katolicy nie mówią, że skoro Kościół kiedyś palił na stosie, to ja teraz katolikiem nie będę…

Co Pani Swojego Czasu robi w wolnym czasie?

Czytam bardzo dużo książek, jeżdżę na rowerze, chodzę z kijami nad Wisłą, bawię się z psem, bawię się z dziećmi, tak naprawdę nie robię żadnych specjalnie ekscytujących rzeczy. Jestem trochę jak moja koleżanka, która mówiła, że ze sportów ekstremalnych najbardziej lubi czytanie książek. Nie mam tak jakichś niesamowitych pasji, mam zupełnie normalne, zwyczajne.

Ale np. wyjechałaś na objazdówkę rowerem po Hiszpanii.

Faktycznie jeżdżę na rowerze szosowym. Mam paczkę dziewczyn i wszystkie wybieramy się na mniejsze i większe wyprawy. W weekend na przykład robimy objazd Tatr albo Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Jednego dnia robimy na przykład 120 km, dojeżdżamy w jakieś miejsce, tam mamy fajną kolację i nocleg, i potem wracamy znów 120 km. Albo jedziemy do Hiszpanii. To nie jest objazdówka, bo śpimy cały czas w tym samym miejscu, ale codziennie robimy dosyć spore dystanse. Jeździmy na rowerach szosowych, ale po górach, więc jest to wymagająca jazda.

Od jak dawna nie jesz mięsa i co spowodowało, że podjęłaś taką decyzję?

Pamiętam dokładnie dzień i moment, kiedy to się wydarzyło. Na pewno był to maj, weekend majowy, bo kiedyś wszystkie weekendy majowe spędzaliśmy u moich przyjaciół w leśnych apartamentach w Zieleńcu. Oglądaliśmy telewizję i leciał program o produkcji mięsa. Wcześniej oglądałam dużo podobnych, ale akurat ten spowodował, że powiedziałam „O nie, to ja już więcej mięsa jeść nie będę”. Już na tej majówce go nie zjadłam. To było pięć, sześć, a może siedem lat temu. Nie zapisałam sobie tego, bo nie sądziłam, że kiedyś ktoś mnie będzie o to pytać. (śmiech)

A dlaczego? Trudno powiedzieć. Miałam wrażenie, że dopiero wtedy ten cały horror do mnie dotarł. Musiałam coś takiego wtedy zobaczyć, co mnie uderzyło i do mnie dotarło. Zdecydowałam się zrezygnować z mięsa tylko i wyłącznie z powodów etycznych. Nie chciałam po prosu jeść martwych zwierząt. W ogóle nie myślałam o argumentach, o których teraz się tak często mówi, czyli o kwestiach klimatycznych, być może wtedy mniej się mówiło o tych aspektach produkcji mięsa. Pierwszy impuls był czysto etyczny.

Jedna z zasad, o której często mówisz, brzmi „zrobione jest lepsze od doskonałego” . Nie ukrywam, że również mnie ta zasada mocno przyświeca w życiu. Z drugiej strony często mówi się też „ jak masz coś robić po łebkach, to nie rób wcale”. Jak to jest? Czy to oznacza, że zrobione jest zawsze lepsze, nawet jeśli spartolone?

Nie, spartolone nie. To też nie jest tak, że ja się zgadzam na spartolone. Nie zachęcam kobiet do tego, żeby robiły coś po łebkach. Bardziej chodzi o to, żeby myślały konkretami.

Problem nie polega na tym, że ludzie chcą coś zrobić idealnie, ale że ludzie chcą coś zrobić super dobrze w nierealnym dla siebie czasie. Chcą stworzyć idealny produkt w dwa tygodnie i jeszcze żeby on się potem sprzedawał w milionach. Nie namawiam do tego, aby myśleć „dam jakiegoś shita, byle by było”. Ja mówię „zrób najlepiej, jak potrafisz, ale wiedz też, co to dla ciebie oznacza”.

To, że kiedyś sprzedawałam inną wersję planerów, a dzisiaj sprzedaję inną, nie oznacza, że tamte były złe. One były najlepsze, jakie w tamtym czasie potrafiłam stworzyć. To, że teraz zrobisz najlepiej, jak umiesz, nie znaczy że w przyszłości nie zrobisz lepiej i że się nie możesz doskonalić.

Zachęcam do tego, aby umieć znaleźć sobie obszary, w których będziemy różnicować sobie jakość, do której dążymy. Ja na przykład mam mocno gdzieś, jak moje dzieci wieszają swoje pranie, bo to one będą w tym chodzić. Natomiast jeśli chodzi o moje produkty, to tak, mam świra. Wszystkie graficzki, które ze mną pracują, to wiedzą. I tutaj można powiedzieć, że zasada „zrobione jest lepsze od doskonałego” nie działa.

  • Rozmawiała: Ania Marciniak
  • Stylizacja: Ania Marciniak
  • Makijaż: Eliza Modzelewska
  • Zdjęcia: Krystian Szczęsny
  • Produkcja: Martyna Kozłowska
  • Za użyczenie lokalu do sesji dziękujemy No Problem (ul. Bracka 20, Warszawa), gdzie zjecie pyszne wegańskie jedzenie
  • Tekst ukazał się w numerze 12/2019 Magazynu Vege