Jeszcze kilka lat temu alergikom było dużo trudniej niż dzisiaj. Do zmian przyczynił się m.in. magazyn „Hipoalergiczni”. Rozmawiamy o tym i o samym piśmie z Żanetą Geltz, redaktor naczelną.
Magazyn „Hipoalergiczni” jest na rynku dość długo i świetnie sobie radzi. Sąd pomysł na jego założenie?
Bulwersowało mnie to, jak zaniedbujemy w Polsce edukację kobiet w ciąży. Nie wiedziałabym tego, jakie mamy zaniedbania, gdyby nie to, że jestem pasjonatką podróży i odwiedziłam kilkadziesiąt krajów w ciągu kilkunastu lat. Mając równolegle 11-letnie doświadczenie ze Skandynawią wynikające z przyjemnej współpracy z Duńczykami i Szwedami, miałam też piękny przykład, jak to może wyglądać. Wzór tego, co powinniśmy robić. Jedna z toksykolożek duńskich, z którą współpracowałam – Ewa Daniel z organizacji AllergyCertified, zagrzała mnie do walki, udostępniając swoją chemiczną wiedzę.
Pomysł wziął się jednak z frustracji, która ogarnęła mnie po porodzie, który był bardzo udany, dziecko zdrowiusieńkie, ale jednak położna (w dobrej wierze!?) nakarmiła dziecko mlekiem NAN, jednocześnie zabierając mojemu synowi okazję do odpowiedniego uzbrojenia mlekiem matki, a tego miałam tyle, ile trzeba! Nie zdawałam sobie wtedy sprawy, mając 22 lata, jak duże znaczenie ma ten błąd „szpitala” i jak dużo jest w tym mojej winy, że nie zastrzegłam personelowi medycznemu, aby nie zabierali mi dziecka na oddział noworodkowy tuż po porodzie. Podczas mojego snu moje dziecko zostało pozbawiane szansy na znacznie doskonalsze zdrowie…
Portal założyłam w 4 marca 2013 roku, a pierwsze wydanie magazynu ruszyło w lutym 2015 r. Od tamtego czasu realizujemy też setki wystąpień podczas różnych wydarzeń, warsztatów w ekologicznych sklepach, wykładów – w tym również dla studentów zdrowia publicznego, dla położnych, a ostatnio zwrócili się do nas o taki wykład również lekarze. Wiedza, którą ściągamy z całego świata w postaci wywiadów, jest tak nietuzinkowa i nowa, że nasz magazyn czyta już ponad 2,2 tys.lekarzy i jesteśmy jedynym pismem „kolorowym”, które jest zapraszane na konferencje naukowe, zarówno alergologiczne, jak i immunologiczne i inne. To jest dla mnie niezwykły zaszczyt.
To nie pierwsze Pani zetknięcie z tematem alergii i profilaktyki zdrowotnej. Co było przed magazynem „Hipoalergiczni”?
Moim pierwszym kontaktem z tym światem było 26 alergii pokarmowych u mojego syna. To było jak grom z jasnego nieba, bo 23 lata temu nie był to temat tak popularny jak teraz, a dla mnie jako studiującej i pracującej 22-latki, nie było to proste. Było to jednak dla mnie motywacją, by podjąć rękawicę, gdy otrzymałam propozycję od biura headhunterskiego, by zbudować markę hipoalergicznych proszków do prania dla duńskiej fabryki, która stawiała pierwsze kroki na młodym polskim rynku.
Współpraca rozpoczęła się od 2000 i trwała do końca 2011, a polegała głównie na edukowaniu środowisk medycznych (lekarzy i położnych) o tym, jaka jest różnica pomiędzy składnikami środków czystości uniwersalnych, a tymi, które nie powodują alergii. Do tego jeszcze doszła wieloletnia edukacja w duńskich laboratoriach i tutaj dziękuję chemikowi Henrikowi Jorgensenowi, który niezłomnie upierał się przy komponentach biodegradowalnych i przy dbaniu o dobro konsumenta. To była urocza współpraca i dzięki niej bardzo dużo się nauczyłam. Teraz tę wiedzę, jak również zasady etyki, których nauczył mnie inny Duńczyk Jorn Mertins, przekazuję dalej, konsumentom – czytelnikom magazynu i portalu.
Kto gości na Waszych okładkach?
Bartłomiej Topa wystąpił u nas jako pierwszy, potem było wielu innych gości, m.in. profesor Jerzy Leszek Zalasiński, były ekspert WHO i FAO, dziewczynka o imieniu Nina, gdy mówiliśmy o hipoalergicznej ściemie, nastolatek Jędrzej Mamys, który zrewolucjonizował to, co może jeść młodzież w szkole. Tak się złożyło, że od samego początku są to sami bohaterowie zmiany.
Powiedziała Pani: „Zmiana miejsca zamieszkania oznaczała znacznie więcej niż założenie rodziny, studia i staż. Zmieniła się moja ścieżka życia i dokonywane wybory żywieniowe”. Jak się zmieniły te wybory i co wybiera Pani dzisiaj?
Zmiana już zatoczyła właściwie koło od tamtego czasu, gdy zmieniłam miejsce zamieszkania. Wychowywałam się w sadzie owocowym, gdzie było ponad 120 drzew. Obok było 5000 mkw. warzyw, które były źródłem naszego jedzenia. Jedliśmy głównie rośliny, pierogi z owocami, ziemniaki z kiszoną kapustą i grochem, mnóstwo zup warzywnych, kanapki ze świeżo zerwaną sałatą i pomidorami posypanymi szczypiorkiem. Było też mięso, ale to raczej na niedzielę i na święta. Choć muszę przyznać, że świniobicie i towarzyszący temu niewyobrażalny wrzask zwierzęcia, to najbardziej drastyczne przeżycie z dzieciństwa, jakie zapisało się na kartach mojej pamięci i dziś, kiedy już nikt mnie nie skusi do schabu czy karkówki z grilla, te wspomnienia mocno mnie utwierdzają w sensowności całkowitej rezygnacji z mięsa.
W momencie, gdy dostałam się na uniwersytet, przeprowadziłam się do Poznania i zaczęło się życie w miejskiej pętli. Przez pierwszy rok udawało się jeszcze jeść, jak to wynikało z nawyków w domu, gdyż rodzice dowozili córeczce „domowej roboty” prowiant co niedzielę, jakby czuli, że dzięki temu jestem zdrowsza. Gdy przyszło na świat dziecko, najważniejsze stało się ono. Jedzenie w pośpiechu filetów z kupnymi ziemniakami stało się codziennością. Chleb z szynką i serem – złotym, polskim standardem. Pączek do kawy lub rogalik z lukrem. Nie trzeba było wcale długo czekać. Wystarczy kilka lat, a ciało się zmieni. Nie zauważyłam, kiedy z rozmiaru XS przeszłam na L a potem XL. Z wagi 46 kg stałam się osobą o wadze 70 kg. Lecz nadal nie widziałam, co się dzieje.
Dopiero gdy uruchomiłam własne wydawnictwo i prowadziłam setki wywiadów, zaczęłam obserwować, że sytuacje, o których mówią specjaliści i naukowcy, dotyczą również mnie, chociaż nie mam cukrzycy, nie mam alergii i nie mam żadnej choroby autoimmunologicznej! Zaczęłam od zmiany wody z butelek plastikowych na wodę filtrowaną z kranu, alkalizowaną, z filtrem REDOX. Brzmi ambitnie, ale jest to niedrogie, a niezwykle ważne, gdyż dzięki temu nie wprowadzam do organizmu resztek chloru, fluoru, metali ciężkich i pestycydów stosowanych w rolnictwie. Następnie stopniowo przestawiłam siebie, ale również męża i syna, na żywność organiczną. W tym samym półroczu, a nawet po pierwszym miesiącu spożywania oczyszczonej, organicznej żywności, nabrałam ogromnej niechęci do mięs i wędlin. Niestety ich zapach kojarzył mi się z nieżywym ciałem i nie mogłam już go jeść. Mój mąż doświadczył tego samego, ale nieco później, choć nadal zdarza nam się zjeść wątróbkę z królika ekologicznie hodowanego, to jednak dążymy do 100-proc. eliminacji mięsa. Na początku jednak nie chodziło o przyczyny ideologiczne, które również są nam bardzo bliskie, ale o zapach (którego doświadczają oczyszczone zmysły węchu i smaku), a także – jak się okazało w dalszych wywiadach – związane z przyszłością Ziemi. Jeśli nie przestaniemy spożywać mięsa na tak przeogromną skalę jak obecnie, to zabraknie żywności dla ludzkości już za 20–30 lat.
Dalsze wybory poszybowały w kierunku żywności biodynamicznej, czyli takiej, która jest znakowana symbolem Demeter i można ją coraz częściej znaleźć w ekologicznych sieciach, jak np. Organic Farma Zdrowia, BioFamily czy Smak Natury.
Co ciekawe, w ciągu czterech miesięcy od czasu, gdy postawiłam na zmiany w kupowaniu żywności (w 2014 r.), moje ciało pozbyło się 18 kg i znów z rozmiaru XL wróciłam do S/XS. Organizm się oczyszcza, pozbywa się też tłuszczu! Jednak dużo cenniejszym zyskiem od spadku wagi było oczyszczenie umysłu, powrót doskonałej pamięci, świetny nastrój. Są to korzyści, z których nie zrezygnuje nikt, kto już zrozumiał ich związek z żywnością.
Czy świat staje się bardziej wegański i czy to dobrze?
Jest to jedyny ratunek dla ludzkości, tuż obok zaprzestania eksploatacji paliw kopalnych oraz abuzywnego rolnictwa związanego ze stosowaniem herbicydów i pestycydów, które szkodzą nie tylko ludzkości, lecz także całej florze i faunie. Jesteśmy niezwykle zuchwali jako ludzie, myślimy, iż te eksploatacyjne praktyki ujdą nam na sucho. Że pieniądze to załatwią.
Weganizm czy wegetarianizm to dwa koła ratunkowe rzucone na ocean rozpaczy, w którym ludzkość brnie we mgle. Jeśli chociaż zredukujemy spożywanie mięsa o 95 proc., pozostawiając mięsożercom szansę na kosztowanie boczku w kapuście czy wątróbki od święta, jak to jest wśród Indian, którzy traktują zwierzynę jak lek, oddając jednocześnie hołd za życie, to jesteśmy w stanie poważnie ograniczyć emisję dwutlenku węgla i metanu, zredukować drastycznie zużycie wody (marnowanej podczas hodowli przemysłowej), a także zatrucie środowiska naturalnego, które stanowi dom dla ludzi i dla milionów różnych gatunków!
W każdym wydaniu naszego pisma podejmujemy wywiady z inspirującymi weganami, wegetarianami, twórcami przepisów wegańskich, którym bliski jest nie tylko świat zwierząt, które wszyscy powinniśmy traktować jak przyjaciół żyjących obok nas, ale i przyszłość naszych potomków. To dotyczy już naszych dzieci, a nie abstrakcyjnych przyszłych pokoleń!
Nie można nie zauważyć wzrostu popularności produktów organicznych w ostatnich latach. Co o tym sądzicie?
Sami się do tego przyczyniliśmy w jakiejś części. Gdy tworzyłam miejsce o nazwie HIPOALERGICZNI, to chciałam, aby było ono wolne od toksyn, od koncernów spożywczych, kosmetycznych, chemicznych i farmaceutycznych. Udało się tego dokonać, mimo że finansowo zmierzyłam się wielokrotnie z dużymi wyzwaniami. Nie reklamujemy żadnych tego typu firm.
Postawiliśmy na certyfikację ekologiczną i od ponad sześciu lat cały czas przekonujemy czytelników, ale też widzów naszego kanału www.happyevolution.tv, do tego, że jak zrezygnują z żywności zawierającej w składzie pozostałości glifosatu, a także licznych azotanów stanowiących pozostałości agrochemii, to mogą uniknąć kilkunastu chorób autoimmunologicznych, alergii pokarmowych, a nawet raka. Zanieczyszczona żywność konwencjonalna to nie tylko chemia stosowana na etapie wegetacji, lecz również podczas przetwarzania jej dla celów handlowych i w celach konserwacyjnych z uwagi na ogromnie rozbudowaną logistykę! Nasza żywność czasami przemierza połowę kuli ziemskiej i musi stawić czoła bakteriom, pleśniom, wirusom i skażeniom chemicznym. Niestety, często środki „ochronne” stosowane na produktach, np. jabłku – czyli woski, są dla nas również szkodliwe, ale… zapewniają zysk wszystkim podmiotom zaangażowanym w dostawę (od producenta przez hurtownika, firmy transportowe aż po sieci handlowe).
Moim zdaniem żywność ekologiczna powinna być w Polsce promowana tak samo, jak to się dzieje w Danii. Rząd stawia wysoki priorytet na zdrowie obywateli i certyfikacja ekożywności nie wiąże się z kosztami ponoszonymi za oznakowanie (aby konsument wiedział, co wybrać). Jedynym kosztem jest przejście na uprawy i hodowle ekologiczne, a tutaj też są zapewnione sprawne i pomocne dofinansowania (polecam zainteresowanym wywiad pt. „Duńscy rolnicy dumni z upraw organicznych, lepszych dla zdrowia, planety i ekonomii”, którego udzielił Paul Holmbeck, reprezentujący Stowarzyszenie Ziemi Ekologicznej Organic Denmark, w wydaniu HIPOALERGICZNYCH z lutego 2019 r.).
Nadal niewiele mediów podejmuje jednak temat tysięcy pozwów przeciwko firmie Bayer, obecnemu właścicielowi znaku Monsanto, który stoi za znanym całej ludzkości produktem o nazwie Roundup. To, że jest on już oskarżany o powodowanie raka, to wiedzą miliony ludzi, ale media nie wyjaśniają, co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego! A co to znaczy dla Ciebie i dla mnie? Że jeśli spożywamy żywność uprawianą na skalę przemysłową (czytaj: tanią i skażoną!), zwaną niewinnie „konwencjonalną”, to możemy mieć niemal pewność, że na którymś z etapów wegetacji, produkcji czy transportu została potraktowana szkodliwymi, chociaż legalnymi środkami chemicznymi.
W jakie projekty, patronaty się angażujecie?
Mamy kilka własnych projektów, a także angażujemy się w wiele innych. Powody są te same: chcemy przebudować model konsumpcji nie tylko Polaków, ale wszystkich mądrych ludzi. Prowokujemy do analizy swojej sytuacji. Po wystąpieniach zawsze mam rozmowy z zafrapowanymi słuchaczami, którzy dociekają: „dlaczego nikt nam o tym nie mówi?”, „dlaczego pierwszy raz o tym słyszę?”, „mój dietetyk nigdy mi o tym nie wspominał!”.
Oprócz wydawnictwa, prowadzę od kilku lat również stowarzyszenie edukacyjne „HAPPY EVOLUTION Global Association”, które pozwala nam na zarażanie wiedzą nie tylko alergików, ale dokładnie wszystkich, nawet tych, którzy myślą, że „mnie to nie dotyczy”.
Ludzkość zachowuje się jak ta żaba podczas eksperymentu z gotującą się wodą. Słyszała Pani o tym? Żaba ma podgrzewaną w naczyniu stopniowo temperaturę, cały czas powyżej swojego komfortu, ale zamiast ratować się i wyskoczyć, to adaptuje się. Nie zauważa, kiedy przychodzi krytyczny moment, kiedy jej białko się ścina. Jest to drastyczny obraz ludzkości, która nie zauważa, co się dzieje z planetą i z nami – jesteśmy jak ta żaba. Dopiero jak będzie za późno będziemy mieli pretensje „dlaczego nikt nas nie ostrzegł?”.
Dlatego prowadzimy różne projekty, już od 2014 r. kiedy powstały zręby naszej organizacji: #DomAlergika, #ZbieramySłoiki, #OrganiczneŻycie, #KwadransDlaZiemi, #NiepotrzebnieNarażeni, #ZłotaGodzinaTużPoNarodzinach.
Chcielibyśmy uniknąć sytuacji braku wody na świecie, bo to oznacza wojny o dostęp do zbiorników wodnych i rzek. Staramy się unaocznić widzom i czytelnikom to, że kupowanie ekożywności, to głosowanie portfelem na zrównoważony rozwój i przyszłość oraz zdrowie naszych własnych dzieci. Nie powinniśmy czekać na zakazy używania plastiku, tylko sami oddolnie wpływać na to, że koncerny spożywcze i kosmetyczne przestaną produkować tego typu produkty. Celem tych projektów jest też rozwijanie konsumenckiej czujności i uważności, aby maksymalnie zredukować przedmioty, które kupujemy, a budowanie własnej wartości oprzeć na jakości żywności i byciu etycznym wobec świata. Tylko taki kierunek może sprawić, że te wszystkie przekąski z olejem palmowym znikną z rynku i uratujemy orangutany, że nieetyczna moda zniknie lub drastycznie się ograniczy, a zaczniemy wspierać organiczne i etyczne źródła odzieży, że warzywa będziemy kupować od ludzi, których znamy, tylko luzem, bez folii, że zniknie widmo cukrzycy i nowotworów, bo przestaniemy „łapać” się na biały rafinowany cukier, a zaczniemy wybierać miody i bogate w mikroelementy melasy.
A ponieważ martwi mnie nadal widok taśm przy kasach w sklepach, to dlatego zapraszam do poczytania materiału na www.kwadransdlaziemi.pl, bo jeśli nie opanujemy się już dziś, to czeka nas smutna przyszłość…
- Rozmawiała: Martyna Kozłowska
- Żaneta Geltz – redaktor naczelna Magazynu HIPOALERGICZNI, założycielka stowarzyszenia HAPPY EVOLUTION Global Association, autorka poradnika „10 kroków do zdrowia, szczęścia i równowagi”. www.hipoalergiczni.pl www.happyevolution.org, @zanetageltz
- Tekst ukazał się w numerze 9/2019 Magazynu Vege