Przedstawiamy fragment książki „Związek partnerski. Rozmowy o Polsce” dr Sylwii Spurek i dr. Marcina Anaszewicza, którzy – jak sami piszą – od 20 lat realizują swoje ambicje, marzenia i ideały. A wśród tych ideałów jest też wolność dla zwierząt.
Marcin Anaszewicz: Pamiętasz te biedne słonie prowadzone „do pracy” drogą wśród samochodów, które widzieliśmy, wracając z parku narodowego w Khao Sok w Tajlandii? To była nasza pierwsza podróż do Azji. Wybraliśmy Tajlandię, kraj podobno najlepszy na pierwszy azjatycki raz, najbardziej komfortowy turystycznie. Bardzo staraliśmy się unikać wszelkich turystycznych miejsc, bo w takich najbardziej eksploatuje się zwierzęta.
S.: Małpy, makaki i gibony, białe tygrysy, węże. I słonie… Pamiętam. I zwierzęta, i uśmiechniętych jak zwykle Tajów, dla których to było coś totalnie zwyczajnego. Po prostu wielki ssak idzie ruchliwą drogą między pędzącymi samochodami. Smutne jest to, że wielu naszych znajomych nadal wrzuca na Facebooka zdjęcia z Tajlandii ze słoniami, które noszą ich na swoim grzbiecie, z którymi kąpią się w rzece. Jak to się dzieje, że część ludzi wyznaje zasadę: jedne zwierzęta kochamy, inne zjadamy, niektóre podziwiamy, inne wykorzystujemy? A Tajowie przekonują świat, że szanują słonie, że traktują je jak święte zwierzęta. Tymczasem na co dzień skuwają je w łańcuchy, zadają im ból, zmuszają do nienaturalnych zachowań. Pomyślałam, że przykład słoni to taki symbol postaw ludzi wobec zwierząt. Kochają i zjadają. Szanują i torturują…
M.: Unikając turystycznych miejsc, unikaliśmy nie tylko miejsc, gdzie mogą być wykorzystywane zwierzęta, ale również poznawaliśmy Tajlandię z innej pespektywy, mniej ruchliwej, bardziej prowincjonalnej. Widzieliśmy i piękne krajobrazy, i wysypiska śmieci, piękne plaże, ale i przestrzeń pełną — nieznanego w naszej części świata — nieładu, poprzecinaną na przemian betonem i buddyjskimi świątyniami.
Wracając jednak do zwierząt: kiedy byliśmy w Tajlandii, to miałem taką refleksję, że polskim odpowiednikiem słoni są trochę nasze konie w Morskim Oku. Zamęczane, czasami na śmierć w kraju, w którym konie się szanuje, bo przecież marszałek Piłsudski itd. Teraz sobie pomyślałem, że tak jak nasza wrażliwość feministyczna narodziła się w nas trochę niezależnie, tak wrażliwość wegańska jest w pewnym sensie częścią nas, jest częścią naszego związku. Razem zaczęliśmy dostrzegać to, jak ludzie wykorzystują zwierzęta, jak produkcja mięsa wpływa na środowisko, razem podejmowaliśmy kolejne decyzje, razem wychodziliśmy ze strefy komfortu, razem doszliśmy do etapu 100 proc. vegan. Pamiętam, że najpierw porzuciliśmy czerwone mięso, potem drób, potem ryby, mleko, sery, jajka…
S.: …a potem były coraz bardziej świadome decyzje dotyczące kosmetyków, ubrań, lekarstw i… wina. I cały czas się uczymy, eliminujemy z naszego życia kolejne produkty i szkodliwe zachowania, żeby mieć swój mały udział w walce o prawa zwierząt.
S.: Wiesz, jaki mam największy dylemat w sprawie weganizmu?
M.: Jaki?
S.: Jak rozmawiać o tym z naszymi przyjaciółmi, ludźmi, którzy w większości są wrażliwi na krzywdę, świadomi, czytają, znają wpływ zjadania i eksploatacji zwierząt na globalne ocieplenie, jakość powietrza, wodę. Z tymi, którzy wiedzą, w jakich strasznych warunkach pracują ludzie przy uboju zwierząt, produkcji skór itd., a jednak nie rezygnują z mięsa i produktów pochodzenia zwierzęcego. Myślę, że to bardzo ważny temat — na oddzielną rozmowę.
- Cały zysk ze sprzedaży książki autorzy przekazują na rzecz fundacji Viva! Akcja dla zwierząt.
- Tekst: Sylwia Spurek, Marcin Anaszewicz
- Tekst ukazał się w wydaniu 7-8.2019 magazynu Vege