Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Rewolucja płatków śniegu

maj 25 2025

Płatki śniegu to wcale nie jest ta nowa, dziwna generacja Z, co to ponoć jest miękka i pozbawiona zdolności rezyliencji. Nie to, co „my”, millenialsi i boomerzy, co własnymi rękoma obaliliśmy komunę, a za paliwo służyła nam tylko wóda z mety i najpodlejsze papierosy. Zostawmy jednak „nas”, bo ja chciałam przecież o płatkach śniegu. I o haftowaniu rewolucji.

No więc bycie płatkiem śniegu biegnie w poprzek pokoleń i niezależnie od generacji. I nikomu nie wolno się z tego śmiać, bo skoro nie superbohaterzy z mięśniami, skoro nie piękni chłopcy w pelerynach z Polską Walczącą, skoro nie bardowie sprzed dekad, to może właśnie płatki śniegu przywrócą na tym świecie sprawiedliwość, przeprowadzą brokatowy pucz, wyhaftują rewolucję?

Haftem w reżimy

Takie myśli krążyły po mojej głowie, kiedy 17 maja, w Noc Muzeów, ja sama krążyłam po Pracowni Tkaniny Artystycznej Wydziału Malarstwa warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Była godzina 17.00, kuratorki wystawy „Wyhaftować rewolucję”Edyta Kranc i Elwira Sztetner – doglądały przywieszania ostatnich tabliczek z informacjami na temat prezentowanych prac i osób autorskich.

„Jak queerowo” – pomyślałam sobie, idąc wśród ekspozycji określanej przez artystki jako wegańska, queerowa i feministyczna. Queer taki właśnie jest: nieco krzywy, trochę spóźniony, trochę wyjeżdżający za linię, lekko zabałaganiony. Za to z brokatu i pluszu, empatyczny, przyjemny, przyjazny, czuły. Całkiem niedawno pisałam już na ten temat – queer to weganizm, weganizm to queer, choć one same może nie do końca zdają sobie z tego sprawę.

Technicznie rzecz biorąc, haft na tej wystawie był wszechobecny, a wyrażane nim treści brzmiały rewolucyjnie. Już samo to było jakby żywcem zaczerpnięte z „Przedziwnej sztuki porażki” Jacka Halberstama (oryginalny tytuł to „Queerowa sztuka porażki” – The Queer Art of Failure; autorem polskiego przekładu jest Mikołaj Denderski). Haftem? W reżimy? Ale że co?

Działanie niepożądane: ryba czuje

No to zobaczmy, „co”. No, dużo. Haft ma to do siebie, że może wypełnić cały pokój, jak i być malutki, zmieścić się na ramce od innego dzieła. I tak zagospodarowana została przestrzeń pracowni – z dbałością, aby nie zatracić wrażenia lekkiego chaosu, miękko, materiałowo. Były drobne niespodzianki dla uważnych, sporo wywrotowej, wskakującej w oczy treści dla tych nieco mniej uważnych, choć wiadomo, że uważność promujemy.

Spomiędzy haftów wyłaniały się artefakty. Bardzo konkretne, niosące ze sobą dosłowność skojarzeń, jak w pracy Mateusza Leszczyńskiego, która opowiada o doświadczeniu transpłciowości. Artysta wyhaftował m.in. napis: „Działania niepożądane – zaburzenia miesiączkowania, maskulinizacja”. To z ulotki Omnadrenu, którego kilka pustych opakowań leżało pośród wyszywanek Leszczyńskiego. Omnadren to handlowa nazwa testosteronu, który ludzie zażywają właśnie po to, aby przestać miesiączkować i doświadczyć maskulinizacji utrudzonego dysforią ciała.

Po drugiej stronie tej pracy, będąc jakby częścią większej instalacji – kącika do tworzenia haftów – wisiała sobie maleńka wyszywanka Edyty Kranc. Wysoka na może 15 centymetrów, szeroka na jakieś 20, a na niej – wyhaftowana ryba. I napis „Ryba czuje”. Nawet środowiska walczące o prawa zwierząt często zapominają o rybach, albo pamiętają o nich raz w roku, kiedy trzeba się upomnieć o zakaz sprzedaży detalicznej żywych karpi. Ryby żyją w wodzie, na zupełnie innych zasadach niż my, zazwyczaj są małe i nie wydają dźwięków, kiedy się je krzywdzi. Łatwo nie usłyszeć ich cierpienia, może dlatego obrazek jest maleńki. Ale czują. Działanie niepożądane?

Kim trzeba być, żeby

Mniej więcej vis-a-vis ryby, ukryte w przeszklonych gablotach, leżały podpaski. To nie była muzealna gablota, raczej domowy sekretarzyk, tworzący jedną ze ścian zakątka do haftowania. I tak, leżało w nim kilka podpasek z czerwonymi, różnokształtnymi plamami czerwieni. Tym razem podkładem do haftu były materiały higieniczne codziennego użytku, a stworzone przez Idę Piotrowską nitką obrazy przedstawiały szkarłatne kwiaty, wywyższając krew miesięczną do rangi sztuki.

W podpaskach Piotrowskiej dostrzegłam echo mitu mistyki kobiecości: wspólna tajemnica wszystkich osób z macicami, które w pewnym momencie życia zaczynają krwawić niemal do rymu z rytmem księżycowym, wyrażając w ten sposób (chcąc albo nie chcąc) gotowość ciała do wykreowania kolejnego człowieka. Kontrast do tego przekazu znalazłam w pracy Martyny Sitko. Artystka wyhaftowała opisy ośmiu sytuacji, w których dotknęła ją przemoc ze względu na płeć. Najbardziej poruszyła mnie pierwsza: „Szłam do domu ze szkoły i jakiś pan na przystanku powiedział, że będę robiła mężowi kiedyś super loda i będzie zadowolony. Chciałam tylko zjeść loda Twistera (miałam 10 lat)”.

Zostawmy na moment to, kim trzeba być, żeby mówić takie rzeczy do dziecka. My wszyscy, a przynajmniej większość z nas, ma za uszami jeszcze więcej. Kim trzeba być, żeby mordować, gwałcić i torturować, albo zlecać to innym? Na zlecenie wszystkich jedzących mięso w Polsce morduje się rocznie dziesiątki milionów świń, na zlecenie pijących mleko – gwałci krowy. Ci, którzy jedzą ryby, zlecają podwykonawcom torturowanie ich i zabijanie. Ofiarom tych zwykłych ludzi, którzy nigdy nie powiedzieliby do dziewczynki nic na temat „robienia loda”, Dagmara Jemioła poświęciła żałobne szarfy z dedykacjami, np. „Karpiom mordowanym co roku w okresie świąt Bożego Narodzenia”.

Empatia i troska narzędziem oporu

Adrianowi Zandbergowi i Magdzie Biejat powinno być wstyd – na tej niewielkiej wystawie było więcej lewicowości niż w obydwóch ich programach wyborczych razem wziętych. Lewicowości bezkompromisowej, upominającej się o kobiety, uchodźców, osoby transpłciowe, aborcję i, zawsze wykluczane ze wszelkich agend, zwierzęta pozaludzkie. Witające zwiedzających niemal w progu, słynne już transparenty Elwiry Sztetner, to był najmocniejszy polityczny akcent tej wystawy. „Dość patriarchatu! Dość ludzkiej supremacji! Koniec rządów człowieka!” albo „empatia i troska narzędziem oporu” – głosiły i będą głosić, bo już w niejednej demonstracji brały udział, a to na pewno jeszcze nie koniec.

O polityce myślałam także, patrząc na pracę Anny Marii Brandys i Aliny Marii Brandys. Lewackie zawołanie „mieszkanie prawem, nie towarem” zamieniły na „dostęp do mieszkania to kwestia przetrwania…”. Ich dzieło przedstawia, oprócz tego napisu, domki i ulicę, narysowane jakby niewprawną, dziecięcą ręką, co dodatkowo podkreśla bezbronność człowieka wobec systemu, który nie gwarantuje mu nawet dachu nad głową.

Skoro dotarłam już do refleksji na temat dachu nad głową – na pewno kojarzycie zdobiące ściany wiejskich gospodarstw (ale nie tylko) urocze makatki, na których jako Polacy i Polki chwalimy się swoją słynną gościnnością. „Gość w dom, Bóg w dom”, głoszą wyszywane na takich makatkach napisy. Czy szczerze? Makatka Agnieszki Adam, którą mogłam podziwiać na tej wystawie, wykorzystuje zarówno samo hasło, jak i estetykę tych artefaktów, aby przedstawić nam scenkę – grupa ludzi siedzi w lesie przy ognisku, za towarzystwo mając zasieki z drutów kolczastych. Takie scenki można zobaczyć na granicy polsko-białoruskiej. Gość w dom, Bóg w dom?

Świnia Martin Luther King

„Harambe (17 l.) goryl nizinny. Po 10 minutach władze zoo w Cincinnati postanowiły zastrzelić mnie. Po to w końcu jest broń w ogrodach zoologicznych” – głosił napis na jednej z wielu zwierzęcych makatek autorstwa Magdaleny Jaworskiej. Zatrzymał mnie on na dłużej, bo kiedy pojawiają się strzelby, robi się jeszcze bardziej politycznie: wojennie. Wewnątrz wystawy „Wyhaftować rewolucję” odbyła się jeszcze jedna, mniejsza wystawa, „end of sick fun”, poświęcona pracom jednej artystki – Michaliny W. Klasik. W pomieszczeniu mogliśmy zobaczyć m.in. serię zdjęć jej środkowego palca na tle ambon myśliwskich, bo to myślistwo jest, rzecz jasna, tytułową „chorą zabawą”, zabawą w wojnę ze zwierzętami, ale tylko strona ludzka nosi broń i z niej strzela.

Przeciwwagą dla „chorej zabawy” myśliwych może być zdrowa zabawa w koegzystencję z innymi gatunkami – „poznaj szczury”, „zrozum koty”, „zobacz mrówki”, zachęcają czerwone litery wyszyte na czarnym tle w pracy Iwony TM. A ponadto „przytul drzewo”, „pogładź wodę” i inne takie. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zdecydowanie niepolityczne, że to płatki śniegu w czystej postaci: gładzą wodę, kiedy płoną lasy, a wojna i katastrofa klimatyczna skaczą nam do gardeł. Ale w tym szaleństwie jest metoda: od razu przypomina mi się Zenon Kruczyński, były myśliwy, obecnie aktywista, który uczył dzieciaki przypinające się do drzew w Puszczy Białowieskiej, jak oddychać i jaką przyjąć asanę, kiedy doświadcza się policyjnej przemocy. Tak, przytulanie się do drzew może być radykalnym gestem politycznym.

Prawdziwa wojna, najgorsza, najbardziej kolonizująca, dzieje się jednak gdzie indziej. Siły są bardzo nierówne: z jednej strony mamy jeden z najbogatszych światowych biznesów, z drugiej – małą grupkę idealistów, mniejszość etyczną, która żąda, aby natychmiast skończyć z niewolnictwem i masowymi mordami w przemysłach mięsnym, mlecznym i jajczarskim. „End all animal opression” – głosi haft na koszulce autorstwa Iwony Liegmann, widzimy na niej też narysowane nitką świnie. Dzisiaj można obrazić człowieka, nazywając go „świnią”. Wierzę, że w przyszłości świnia będzie Johnem Brownem, Martinem Lutherem Kingiem, Joanną d’Arc. Poległą wojowniczką, symbolem największej hańby, będącej udziałem gatunku ludzkiego: przemysłowego chowu i eksploatacji zwierząt.