Pierwszy miesiąc prenumeraty cyfrowej za 5 złzamawiam

Logowanie

Wdzięczne życie

marzec 25 2025

Nie lecimy wysoko, nie przekraczamy tęczy, nie ma lepszego nieba, bo my, zwierzęta, po prostu umieramy i w tym momencie wszystko się kończy. Nie mają znaczenia kłamstwa religii i nie pociesza fakt, że mamy takie długie życie, że potrafimy przeżyć tysiące nieszczęść albo ślizgamy się po gładkich i cichych drogach, gdyż ponad wszelkimi przypuszczeniami śmierć jest końcem emocji i w tym tkwi tragedia. Nasza energia rozpada się, wraca do ziemi, wody i powietrza, rozpuszcza się i rozprzestrzenia, pozostawiając po nas ślad.

Inne egzystencje wypełnią świat, ale nie będą to te nasze i nie będziemy ich świadomi. To jedynie teraz, gdy żyjemy, może nas zadziwić ów biotyczny cud. Dla ludzi hojnych śmierć to szansa na zrobienie miejsca innym, ale wciąż jest czymś smutnym, zwłaszcza że życie jest wszystkim, co znamy.

Śmierć jest wieczna, a zwierzęta mają tylko jedną szansę na życie. Gdy to zrozumiemy, zrozumiemy weganizm.

Kopię łopatą następną dziurę w ziemi, wypełniam przerażającą pustkę ciałem. Mogę podać ich imiona, ale bez względu na to, jak je nazwiemy, każde z nich było kompletnym i dostępnym wszechświatem, który osobiście pożyczył mi przestrzeń, aby uczynić moje życie o wiele szczęśliwszym i bogatszym, dlatego zużyty cenny pojemnik muszę zwrócić ziemi. Śmierć to cena za życie.

Opiekujemy się zwierzętami od 25 lat, wiele z nich w tym czasie zmarło, bo żyjemy dłużej niż one i to jest niesprawiedliwe. Żaden z powodów nie ma znaczenia – czy była to śmierć naturalna, wypadek czy choroba – śmierć zabrała je do żyznej nory, dokonała idealnego recyklingu w duchu zero waste. Życie toczy się dalej, inne życia wymagają naszej uwagi, czułości, opieki, pieniędzy, zasobów, czasu i energii. W najbardziej szalonym systemie, jaki kiedykolwiek wymyśliła ludzkość, liczebnie są jedynie kroplą w morzu, garstką wyrwaną ze ślepych i brutalnych kół zębatych. Małe istnienia, a zarazem wielkie jak wszechświat, z których każde żyje samo dla siebie, jest wyjątkowe, odmienne i niezwykle ważne. Ale teraz kopię kolejną dziurę w ziemi, tak jak pewnego dnia ktoś wykopie ją dla mojego naczynia. Smutek jest prostszą drogą niż radość.

Przeklęta pamięć torturuje mnie wspomnieniem tych, których nie ma, bezużytecznym wspomnieniem, które mocno drapie skórę od wewnątrz, pozostawia ból utraconego piękna, echa miauczenia, kwilenia, klekotania, szczekania… Ta muzyka wypełnia przestrzenie najbardziej ponurej melancholii. Płakać to otworzyć klatkę i uwolnić przezroczyste ptaki. Ale żeby urosnąć, nie wolno oglądać się za siebie, a po upływie wielu lat należy spojrzeć wstecz i sprawdzić, czy naprawdę jesteśmy dorośli. Czasami łudząc się, przechowujemy pióra, włosy albo zdjęcia, rzekome świadectwa tego, co się wydarzyło, ale wiemy, że niczego nie ma, jeśli nie ma tego teraz, bo ani wczoraj, ani jutro nie istnieje.

Czym innym jest mówienie o śmierci lub myślenie o niej, a czym innym spojrzenie jej w oczy, ujrzenie katastrofy, jaką po sobie zostawia, wyrafinowanego porządku nicości w obliczu nieprzewidywalnego i cudownego nieładu życia.

Kiedy zostają zabrane, pozostaje zimne łóżko, beznadziejnie czysta kuweta, ubrania bez nawet jednego najmniejszego włoska… Nieobecność w czterech wymiarach. Za każdym razem, gdy płaczemy z tego czy innego powodu, płaczemy także za wszystkimi tymi, którzy odeszli. Nigdy nie odeszli całkowicie, pozostają uśpieni, abyśmy nie umarli całkowicie, tylko trochę, na raty, delikatnie, przedłużając okrutną lukę, której niedoskonałe nie wypełniło zapomnienie.

Dla natury nie jesteśmy istotni, ona nie dba o nasze potrzeby ani o nasze interesy, a nawet przypadkowość naszego życia nie ma dla niej znaczenia. Ponosi konsekwencje działań najgłupszego z gatunków, ale nie jesteśmy dla niej ważni. Kiedy doznaje szkody, improwizuje aż do momentu, kiedy przestaje być skuteczna i upada. Następnie czeka wystarczająco długo, aż to miejsce stanie się niezamieszkane przez ludzi i ponownie się zregeneruje. Życie na Ziemi zależy od opadów deszczu, ruchów tektonicznych, mas termicznych, faz księżyca, geoterm, księżycowego pola magnetycznego i tysiąca innych rzeczy, którym nadaliśmy nazwy, a które w najmniejszym stopniu nas nie obchodzą.

Wszystkie zwierzęta mają coś, co stawia nas wszystkich na tym samym poziomie – wolę życia. Zwierzęta, które nazywamy „zwierzętami do spożycia”, i inne, które trzymamy w mniej lub bardziej naturalnych gettach, służących do zaspokojenia naszej ciekawości, nauce i zliczaniu, mają coś, czego nam brakuje – są wdzięczne. Nie w powszechnym rozumienia bycia wdzięcznym, lecz w sensie posiadania wdzięku. Ich witalna moc i nieograniczona idea wolności utrzymują je w nieskażeniu, z dala od zepsucia naszego gatunku. Tak, one są lepsze.

Są lepsze niż my. Wartość zwierząt nie może być zaniżona przez interpretacje gatunku, który nie ceni nawet sam siebie, który zamienia się sam w mięso i rzecz, w konsumpcję i przyjemność, w każdej sekundzie każdej godziny na świecie popełnia bezsensowne morderstwa, dokonuje napaści seksualnych i innych ataków, praktykuje dobrowolne niewolnictwo i wszelkie formy chciwości, arogancji, próżności i hierarchii. Jesteśmy gatunkiem niższym, nie mamy zdolności do decydowania o tym, kto ma żyć, a kto nie. Zwierzęta nie mogą być zarzynane i spieniężane, przekształcane jedynie w formę, pozbawiane woli, osobowości i prawa do życia, chyba że zastosujemy najbardziej odrażający i niestety dla nas wszystkich najbardziej znormalizowany faszyzm. Na wszystkich poziomach zwierzęta zasługują na spokój – zarówno sardynki jak i kurczaki, kwezale i nosorożce. Są to stare gatunki zasługujące na szacunek, ale też na to, by przestać patrzeć na nie tak, jak drwal patrzy na drzewo.

Ludzie chcą poklasku za to, co robią jedną ręką, ale nie słuchają krytyki tego, co robią drugą. Ludzie, którzy szukają alternatywy dla swoich przywilejów i zachcianek, nie chcą z nich rezygnować. Ludzie uwielbiają dostawać medale, ale nie rozumieją odpowiedzialności, do jakiej zobowiązuje ich otrzymanie, ani głupoty takiego postępowania. Ludzie są ekologami tylko wtedy, gdy nie mają pieniędzy, bo kiedy je mają, przestają nimi być. Ludzie są zaciekli, jeśli chodzi o błędy innych, za to wyrozumiali dla własnych występków. Odwiedzający nie widzą bólu zwierzęcia w zoo lub cyrku, patrzą jedynie na zwierzę i na to, co robi. Mają przed sobą klatki i łańcuchy, ale ich nie widzą. W jakim zdemoralizowanym społeczeństwie żyjemy, że nazywamy bohaterstwem robienie tego, co słuszne i sprawiedliwe, a normalnością uczestniczenie w rzezi? Żyjemy w tak głębokiej moralnej dekadencji, że każde przyzwoite i sprawiedliwe zachowanie jest uważane za wyjątek.

Dlaczego uważamy, że jesteśmy bardziej wartościowi niż inne gatunki? Dlaczego nawet nasze najbardziej nikczemne kaprysy, milimetr komfortu albo nasza chciwość są ważniejsze niż ich życie? Dlaczego zostały zdegradowane do obiektów podlegających naszej woli? Czy chodzi o ego? Czy jest to suprematyzm, nieodłączna cecha ludzkości? A może to obojętność albo brak skrupułów? Ich ścieżki ewolucyjne są lepsze od naszych, bo zintegrowały swoje życie z cyklami natury, są naturą i płyną w harmonii z nią, podczas gdy my je niszczymy, torturujemy i więzimy z przerażająco okrutną systematycznością, nielogicznym, psychopatycznym okrucieństwem, chorym, nienaturalnym i niewytłumaczalnym, i bardziej niż niebezpiecznym, jeśli odważymy się przekierować tę skłonność na inne istoty ludzkie. Prawo chroni tylko ludzi przed czynami innych ludzi. Wszystkie inne zwierzęta pozostają bez ochrony, zdane na łaskę perwersyjnego ludzkiego umysłu.

Malowidła jaskiniowe, pierwsze rzeźby i przedstawienia figuratywne od początku artystycznego impulsu naszego gatunku przekazały te wyjątkowe fakty, które warto było odtworzyć w dwóch albo trzech wymiarach. Muzyka już istniała, bo jest językiem wszechświata, ale miała wymiar chwilowy i nie istniały solfeże, tylko instrumenty perkusyjne i dęte, których dźwięku nie dało się w żaden sposób zarejestrować, dlatego ludzie szukali innego sposobu na utrwalenie piękna lub po prostu udokumentowanie zajęć, które wymykały się zwyczajności.

Możliwe, że w artystycznym impulsie społeczeństw istniał protopatriarchat (mimo że polowały też kobiety) – przesadna pompatyczność. Nie wynikała zapewne z męskiej zarozumiałości, ale pozostawiła w czasie zapis specyfiki pewnych zdarzeń, wskazując na niezwykłość scen polowań, przesłań bóstw lub na to, co owe fakty oznaczały dla dynamiki plemienia – że były to ważne, kluczowe lub po prostu nietypowe wydarzenia w życiu codziennym. Sztuka była świadectwem tego, co burzliwe lub tragiczne, a nie tego, co małe i podstawowe, dlatego też sceny polowań liczebnie przeważały nad scenami przedstawiającymi ludzi zbierających owoce i korzenie, pozbawionymi wszelkiej wielkości. Do tego faktu dodajmy, że antropologia, podobnie jak wszystkie inne nauki, jeszcze stosunkowo niedawno temu była domeną mężczyzn i prowadzona była na ich korzyść, co sprawiło, że analizy kobiet i właściwe porządki ważności stawały się niewidoczne. Tak samo jak ekipa filmowa rejestrująca życie dzikiego kota poświęca o wiele więcej uwagi pokazaniu jego umiejętności podczas polowania niż opiece nad młodymi, zabawom i spaniu, mimo że te ostatnie czynności zajmują 99 proc. rzeczywistego czasu życia zwierząt.

Nasze traktowanie zwierząt jest poligonem dla tego, co robimy ludziom. Z tego powodu postanowiłem zdystansować się od innych przedstawicieli mojego gatunku. Nie nazywajcie tego śmiercią społeczną, lecz zdrowym dystansem.

50 metrów ode mnie, na otwartym polu sarna wybiera kłosy zboża po koszeniu. Wydaje mi się, że widziałem ją, zanim ona zobaczyła mnie, ale to tylko przypuszczenie, bo mogła wyczuć mnie nosem. Również psy, które jej nie widziały, mogły ją poczuć, dlatego staram się, żeby jej nie dostrzegły i kieruję wzrok gdzie indziej. Skradam się po cichu drogą, aż osiągnę punkt, w którym ona się znajduje, widzę, że podnosi głowę i uszy, patrząc na mnie uważnie, a w jej źrenicach błyszczą się odbicia pierwszego porannego słońca. Napięcie rośnie. Nie wykonuję gwałtownych ruchów, idę powoli w tempie najwolniejszych psów. W tym samym czasie wschodzi słońce. Moim celem jest, aby w ogóle się ruszyła, aby wiara we własną prędkość została zastąpiona wzajemnym zaufaniem wynikającym z tego, że pozwalamy sobie żyć, co zresztą powinniśmy praktykować wobec wszystkich zwierząt. Aby przejść przed nią, nie przeszkadzając, jak żuraw, z którym dzieli siedliska i szuka pożywienia na tych samych polach. Odchodzę, podczas gdy ona się pasie, co jakiś czas na mnie zerka, aż znikam z pola widzenia. Wtedy zdaję sobie sprawę, że wydarzył się ten czysty moment, kiedy dwie istoty oddalają się od siebie w możliwie najdoskonalszym spokoju. Jak te piętnaście dzików, które wczoraj przebiegły przede mną z jednego pola kukurydzy na drugie, bez wrzawy, gładko i płynnie. Tak właśnie powinno wyglądać nasze życie.

  • Tekst i ilustracje: Xavier Bayle
  • Tłumaczenie: Agnieszka Władzińska
  • Tekst ukazał się w numerz 4/2025 Magazynu VEGE