Należę do tego pokolenia, które miało wtłaczane do głowy, żeby nie pokazywać miłości. Kobieta ma być zdobywana, a kiedy już ewentualnie mężczyzna zdobędzie jej serce, to ona nadal powinna grać, kokietować i nie pokazywać, jak bardzo kocha. Dlaczego? Stara mądrość naszych babć i prababć mówiła, że gdy mężczyzna jest pewny swego, przestaje szanować swoją wybrankę i o nią dbać. Zdobycz zgarnięta, zwierzyna ustrzelona, więc już się nie liczy. Dopiero jak ona będzie jego, to on może przestać się starać.
Dzisiaj nieco inaczej wychowywani ludzie pewnie nie wplątują się w te konwenanse i gierki. Nowe pokolenia uczone są miłości własnej oraz asertywności graniczącej z brakiem empatii i zrozumienia drugiego. Ludzkie Ja zostało postawione na piedestale i teraz to JA jestem najważniejszy/najważniejsza. Ciągle jednak nie wiemy, czym jest miłość. Ciągle jednak, idąc z jednej skrajności w drugą, nie rozumiemy wagi uczuć. Widać to w deprecjonujących zwrotach „wierny jak pies”, czy „psia miłość” skrywających dawne pogardliwe przekonanie, że jak się pokaże miłość, to się ośmieszy, albo zawierających współczesne odrzucenie poświęcenia i działania dla drugiego mimo wszystko. W moim pokoleniu kobiety nadal stoją przed dylematem: szczerość czy kokieteria. Współcześni młodzi ludzie krążą dookoła siebie i zrywają związki krótkim SMS-em. Łzy aktywistów śmieszą, wydają się takie niepoważne. Nadal też sączy się przekonanie, że męską rzeczą jest polowanie, zdobywanie, posiadanie. To, co w kulturze przez stulecia psuło relacje międzyludzkie i wprowadzało w nie fałsz, tak naprawdę do dzisiaj buduje nasze wartościowanie sytuacji i możliwości. Nadal widać, jak nie radzimy sobie ze szczerymi uczuciami i ich okazywaniem, a ze wzruszenia czy empatii robimy sobie pośmiewisko.
Co łączy miłość, bycie w związku, z naszym stosunkiem do zwierząt? Dawne konwencje i społeczne gry, tak samo jak język, ujawniają wspólne źródło, jedno hierarchiczne, asymetryczne i przemocowe podejście. Kobieta została zepchnięta w sferę zwierzęcą, a więc w patriarchalnej strukturze poddaną przemocy i zdeprecjonowaną, stając się tą gorszą. Już sam język ujawnia nierówności i przemoc. Kobietę się „zdobywało”, „polowało się” na dobrą partię lub „odpowiednią” pannę. Pojęcia określające seks równie często miały przemocowy charakter wskazujący na bierność kobiety i jej tożsamość ze zwierzęcą ofiarą. Dla kobiety miłość zawsze była ryzykowna, ponieważ oznaczała utratę kontroli i brak możliwości dysponowania sobą. „Uwiedziona”, „porzucona” nie miała już miejsca w społeczeństwie. Mężatka przysięgała posłuszeństwo mężowi. Uświadamiając sobie, że słowa przysięgi zmieniono nie tak dawno – niespełna 100 lat temu (w 1928 r.) – można sobie też uzmysłowić, jak długo najbardziej naturalne, związane z uczuciami relacje stawały się pułapką.
Ta struktura asymetrii nie wyparowała z dnia na dzień. W kulturze Zachodu nie obudziliśmy się pewnego pięknego dnia z feminizmem w głowie i z równościowym planem na życie. Ekofeministki walczące o równość od lat 70. XX w. pokazały, jak bardzo trudno jest wymazać z naszej kulturowej sfery przekonania i symbole deprecjacji. Kobieta i zwierzę ciągle znajdują się na tej samej linii strzału. Psia miłość nadal przywołuje skojarzenia z biernością, ślepym oddaniem, wręcz głupotą miłości, która pójdzie wszędzie za swoim panem. I tu rozgrywa się największy dramat: ludzie przez konwencję i gry społeczne zaburzyli to, co najpiękniejsze. Samą miłość.
Psia miłość jest pełna dramatów. Wielu z nas ciągle jest właścicielami, a nie opiekunami. Oznacza to zarządzanie psem, jego życie na uwięzi, na łańcuchu. Pies porzucony na drodze, przywiązany w lesie do drzewa, tylko dlatego, że już się znudził, a rodzina potrzebowała jechać na wakacje, to psia miłość zabita egoizmem. Pies poddany eksperymentom, torturowany w imię nauki, to zmarnowany potencjał, odebranie godności i życia zwierzęciu tylko po to, by człowiek awansował i zdobył tytuł naukowy. Stary pies poddany eutanazji, bo jego zwieracze już nie działają i nie jest w stanie chodzić na spacery. Pan właściciel pewnie nawet i uroni łzę za starym towarzyszem, ale nie będzie chciał opiekować się staruszkiem i dać mu dobrą starość. Do tego uprzedmiotowienia prowadzi deprecjacja samej miłości. „To tylko pies”, więc będzie kochał bezwarunkowo, a jak tego nie robi, bo już jest za stary albo schorowany, to można go wyrzucić lub uśpić. Psia miłość jest rzeczą, którą człowiek sobie bierze lub odrzuca wedle własnego uznania i potrzeb. Samego psa w psiej miłości nie ma, jest tylko ludzka pogarda.
Koty rzekomo nie kochają, tylko przywiązują się do miejsca. Tak samo kot pozostawiony sam w domu, na długie godziny lub dni, sprowadzony jest do roli mruczka, zabawki, wełnianego kłębka, który ma wejść na kolana i pogrzać, jak człowiek akurat ma na to czas i ochotę. O kociej miłości, rozpaczy i samotności się nie mówi, bo na nią nie ma miejsca. W stereotypie kociej niezależności i braku miłości kryje się pogarda do samego zwierzęcia. Człowiek włada, jest posiadaczem rozdającym przywileje; głaszcze i daje jedzenie, a kot ma chodzić swoimi ścieżkami, nawet jak bardzo na nas czeka i prosi, by go kochać.
Aktywistka, której łamie się głos ze wzruszenia, gdy mówi o losie cierpiących zwierząt, uchodzi za zbyt emocjonalną i przewrażliwioną. Aktywista, płacząc, może wzbudzić tylko śmieszność. Od edukatorów i edukatorek, aktywistów i aktywistek oczekuje się chłodnego profesjonalizmu. W tym, co robimy nie może być emocji. Miłość jest nie na miejscu w walce o prawa zwierząt. Najlepiej podać suche fakty i jeszcze lepiej takie, jak to dla człowieka będzie dobrze, gdy ten ograniczy jedzenie mięsa lub przejdzie na dietę roślinną. Bez emocji, tylko wyważona, racjonalna rozmowa. Tymczasem bez emocji nasza droga do weganizmu może okazać się nierealizowalna. Ile razy można odmawiać sobie przysmaku, jeżeli nie ma się empatii? Otwarcie się na świat emocji to odejście od ciągłego wartościowania, do jakiego przyzwyczaiła nas przez wieki kultura. Zrozumieć, że się współczuje, że czuje się rozpacz z powodu cierpienia zwierzęcia, zaakceptować, że to normalne i naturalne kochać psa, kota, kurę czy świnię, to zacząć być wreszcie sobą. Bez skrywania emocji, bez konwenansów i całej tej pustej gry, która nie pozwala powiedzieć szczerze, co czujemy.
Należę do pokolenia, które było uczone, że kobieta powinna zachować ostrożność i dystans. Na szczęście gdy się urodziłam, na świecie zaczął rozwijać się ekofeminizm, który odczarowuje chore kulturowe wzorce. Dzisiaj nie boję się powiedzieć, co czuję, i jak silne są moje emocje. A jeżeli ktoś potraktuje to jako słabość albo wykorzysta, to będzie jego patriarchalna przemoc. Na szczęście dzisiaj coraz częściej potrafimy mówić o emocjach i miłości do zwierząt. Na szczęście dzisiaj coraz więcej z nas płacze i się tego nie wstydzi. Nie ma bowiem nic złego w rozpaczy z powodu cierpienia zwierzęcia. Czasami najgłębsze przemiany dokonują się właśnie dzięki miłości. Miłości do drugiego: psa, człowieka, jakiejkolwiek istoty czującej. Psia miłość nie jest bierna – jest szczera, nie jest śmieszna – jest uczciwa. Może wreszcie czas, by psia miłość stała się miłością człowieka. Weganizm jest drogą, którą można przejść szybciej, gdy się kocha i nie wstydzi łez empatii. Dawne konwenanse, które chroniły przed przemocą patriarchatu, dzisiaj mogą okazać się szkodliwym anachronizmem. Świat potrzebuje szczerości i uczciwości naszego postępowania. Łzy nie są słabością. Szczerość w okazywaniu emocji jest dobra. Psia miłość jest szlachetna.
- Tekst: prof. Joanna Hańderek
- Ilustracja: Yana Makukh
- Tekst ukazał się w numerze 12-1/2024-2025 Magazynu VEGE