Obawiam się, że gdybym zacytował fragment, który aż się ciśnie pod palce na klawiaturze, musielibyśmy dodać do tego numeru (w tzw. insercie) duże, cynowe wiadro…
Ale faktycznie chciałoby się użyć znanej frazy autorstwa Stanisława Jachowicza, powtarzanej do znudzenia (jeśli nie do wywołania nudności) w tytułach prasowych i internetowych, kiedy artykuł traktuje o urokach Polski. Nie twierdzimy, że przyszło nam żyć w raju na ziemi (co to, to nie!), ale chcemy was zachęcić do wykorzystania tego, co mamy na wyciągnięcie ręki. Czasem tuż za granicą, czasem dosłownie pod nosem.
Dlatego też w tym numerze – mimo że wakacyjnym – nie podpowiadamy dalekich tras wycieczkowych, nie podajemy pomysłów zaczynających się od „kup bilet na samolot”, lecz zostajemy blisko. Nie tylko zresztą w kwestii podróży.
Nie jesteśmy w „Vege” zwolennikami podejścia „wszystko albo nic”. Dlatego także w kwestii lokalności nie zamierzamy być ekstremistami. Uważamy po prostu, że decyzje należy podejmować świadomie. Kupować awokado albo komosę ryżową czy nie kupować? Wyjeżdżać na dalekie, egzotyczne wakacje czy wyłącznie do znajomych na działkę (bo Mazury, Tatry czy polskie wybrzeże Bałtyku też już zadeptane, a do tego nie chcemy się przyczyniać)? Odpowiedź brzmi: sami podejmiecie najlepszą decyzję, bo to wy wiecie, czy jest to pojedynczy wyskok czy może wasza codzienność. Zachęcamy do minimalizowania własnego złego wpływu na otoczenie ze świadomością, że całkowicie wyeliminować się go w XXI wieku nie uda. Ale zmniejszyć – jak najbardziej.
Życzymy Wam udanego lata i zostawiamy Was z lekturą. Mamy nadzieję, że inspirującą. Do zobaczenia we wrześniu!
- Tekst: Maciej Weryński
- Tekst ukazał się w numerze 7-8/2024 Magazyn VEGE