Czasami droga do weganizmu zaczyna się od spojrzenia w oczy świni albo zrozumieniu, że mała wiewiórka potrzebuje ratunku. Podobno gdyby rzeźnie miały szklane ściany, nikt nie jadłby mięsa. Podobno. Tak naprawdę rzeźnie już od dawna mają szklane ściany.
Wszystko już zostało pokazane, opisane i przeanalizowane. Od czasów Uptona Sinclaira i jego „Grzęzawiska” wiele dziennikarek(-rzy), aktywistów(-ek) i osób zaangażowanych w prawa zwierząt zbierało materiały dokumentujące sytuację zwierząt w rzeźni, transporcie czy hodowlach przemysłowych. Wystarczy jedno „klik” i już przed naszymi oczami ukazują się nagrania z najbardziej drastycznymi obrazami. Materiałów w XXI w. jest aż nadto, a mimo to ludzie jedzą nadal mięso. Co więcej, liczba zjadanych zwierząt ciągle rośnie. Szklane ściany okazują się niewystarczające.
Dobrzy ludzie łudzą się, że wystarczy dostrzec problem, a człowiek sam zrozumie, co robi źle. Otóż nie, inaczej weganizm stałby się normą, a jedzenie mięsa byłoby traktowane jak okrucieństwo nie do przyjęcia. Problem nie leży w dostrzeżeniu cierpienia zwierząt, tylko zrozumieniu, czym jest przemoc. Kultura zachodnia ją znormalizowała. Dlatego „dzieci i ryby nie miały głosu”, bicie dzieci czy kobiet było codziennością w wielu domach, a o gwałcie się nie mówiło, bo „porządnym kobietom to się nie zdarza”. Kastrowanie, wypalanie znaków, pętanie, bicie i zmuszanie do ciężkiej pracy uznawano za normalną praktykę tak samo wobec zwierząt, jak i ludzi uznanych za podgatunek, czyli niewolników pozbawionych praw.
Ludzkość przyzwyczaiła się do przemocy, a jej normalizacja pozwoliła na akceptację wielu praktyk. Po dziś dzień zamykanie zwierząt – istot czujących, świadomych, żywych, potrzebujących realizować swoje życiowe cele – uznawane jest za normę. Osoby sięgające po produkty zwierzęce nie mają problemu z tym, że trzymają w rękach martwą tkankę, nie widzą w mięsie trupa. Bardzo często te same osoby doskonale wiedzą, skąd się wzięło i jakim kosztem zostało wyprodukowane to, co nazywają mięsem, tylko że nic sobie nie robią z cierpienia i śmierci zwierząt, zasłaniając się odwiecznym prawem do zadawania krzywd. Wracający jak mantra argument o tym, że w świecie przyrody panuje przemoc i jedne zwierzęta zjadają inne, działa jak zasłona dymna. Normalizacja przemocy tkwi w kulturowym DNA człowieka.
Odbywa się to na wielu poziomach. W każdych możliwych okolicznościach. Na co dzień i od święta. Indyk zjadany na Święto Dziękczynienia, karp na Boże Narodzenie czy jajka i szynka na Wielkanoc to nic innego niż normalizacja przemocy. Każde spotkanie rodzinne, świętowanie urodzin, huczne obchodzenie Nowego Roku… Okazji jest wiele i każda kończy się przejadaniem. Na talerzu musi wylądować mięso.
Niepodawanie go oznacza brak szacunku dla gości lub narzucanie weganizmu, co również dla wielu będzie towarzyskim faux pas. To najważniejsze, by jedzący mięso poczuli się dobrze, i (prawie) nikt nie widzi, że to utrwalanie przemocy. Zarówno na co dzień, jak i od święta, kultura przyzwyczaja ludzi do praktyk usprawiedliwiających przedmiotowe traktowanie innych. Za każdym razem ustanawiana jest tradycja, w imię której się działa i buduje określone postawy człowieka.
Ściany rzeźni mogą być szklane i niczego to nie zmienia. Patrzący mają na oczach zasłonę zwaną tradycją.
Człowiek utożsamił radość płynącą ze spotkań z ucztowaniem i zjadaniem zwierząt. Ma być miło i wesoło, nieważne, jakim kosztem i czyją krzywdą. Ludyczny charakter kultury zachodniej wymaga, by bawić się i w radosnym szale przejadać nasz świat, odmawiając zwierzętom ich praw. Weganie psują zabawę współczesnym konsumentom.
Przez cały XX wiek kultura Zachodu wypracowała kult dobrej zabawy. Czas wolny, wakacje, coraz więcej świąt, długich weekendów, wypadów jednodniowych, a do tego imprez, przecen, all inclusive oznacza jedno: człowiek nauczył się bawić i z zabawy zrobił normę. Nieważne jest generowanie śladu węglowego czy cierpienia. Trzeba się zabawić, co stało się wręcz przymusem współczesnego człowieka. W tym pędzie do realizowania własnych przyjemności informacje o cierpieniu zwierząt traktowane są jak niegrzeczne odbieranie ludziom tego, co im się należy. Najważniejsze jest bowiem jedno: ma być wesoło, lekko, przyjemnie i niech nikt nie śmie popsuć tej wielkiej zabawy.
Może jednak warto czasami popsuć dobrą zabawę. Gdy piszę te słowa, dużo osób w Polsce przeżywa chorobę wiewiórczego dziecka. Malutka wiewiórka została uratowana przez Animal Patrol Straży Miejskiej w Łodzi. Los tak kruchej istoty rozczulił wiele osób, w tym te, które na co dzień jedzą ciała zwierząt. To z jednej strony symptomatyczne (ludzie jedne gatunki jedzą, a inne kochają), a z drugiej świadczące o tym, że jest w nas duży potencjał empatii i pozytywnych emocji. Czasami wystarczy wskazać konkretną istotę i uświadomić sobie jej cierpienie.
Czasami droga do weganizmu zaczyna się od spojrzenia w oczy świni albo zrozumieniu, że mała wiewiórka potrzebuje ratunku.
Jest jeszcze coś bardzo ważnego: indywidualny kontakt twarzą w twarz albo twarzą w pyszczek. Rzeźnie już dzisiaj mają szklane ściany naszych ekranów, więc obojętność i zjadanie ciał zwierząt wynika nie z tego, że ludzie nie wiedzą, co się dzieje przed śmiercią zwierzęcia, tylko z ślepoty i przyzwyczajenia, egoizmu i samozadowolenia, jakie funduje nam kultura. Jest jednak światełko empatii, które zapala każda weganka i każdy weganin, kiedy zaczyna tłumaczyć, dlaczego czuje rozpacz, gdy widzi to, co inni nazywają mięsem.
- Tekst: prof. Joanna Hańderek
- Zdjęcia: human.cruelties
- Tekst ukazał się w numerze 6/2024 Magazynu VEGE