Mózgi osób na diecie tradycyjnej robią, co mogą, by świadomość problemów nie zaburzała im przyjemności płynącej z jedzenia mięsa.
Globalne spożycie mięsa jest najwyższe w historii. Co roku w celach konsumpcyjnych zabija się ok. 56 mld zwierząt lądowych. Dziś już nikt nie dyskutuje z tym, że produkcja mięsa jest jednym z głównych czynników antropogenicznej zmiany klimatu. Na całym świecie ok. 83 proc. gruntów ornych jest wykorzystywane do hodowli zwierząt na mięso, ale tylko 18 proc. spożywanych przez ludzi kalorii pochodzi z tego produktu. Mimo to Organizacja Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa przewiduje 76-proc. wzrost popytu na mięso do 2050 roku.
Coś się nie zgadza
Naukowcy od dłuższego czasu poszukiwali odpowiedzi na pytanie, dlaczego aż 97 proc. populacji Zachodu spożywa mięso, mimo że jest ono szkodliwe dla zdrowia i dla planety, a ponadto powoduje cierpienie milionów zwierząt na całym świecie. Paradoksalnie podobny odsetek ludzi deklaruje empatię wobec zwierząt. Związek między współczuciem a spożyciem mięsa jest więc skomplikowany.
Termin „mięsny paradoks” został po raz pierwszy użyty przez naukowców Steve’a Loughnana, Nicka Haslama i Bastiana Brocka w roku 2010.
W pracy „The role of meat consumption in the denial of moral status and mind to meat animals” opublikowanej w czasopiśmie naukowym Appetite opisali psychologiczny konflikt między przyjemnością czerpaną z jedzenia mięsa a moralnym dyskomfortem w związku z cierpieniem zabijanych zwierząt. Koncepcję tę oparli na teorii dysonansu poznawczego psychologa społecznego Leona Festingera z 1957 r.
Dysonans poznawczy to uczucie dyskomfortu emocjonalnego, które pojawia się, gdy ktoś utrzymuje postawy sprzeczne ze swoimi przekonaniami lub zachowuje się sprzecznie z nimi. Jednostka musi (nieświadomie) zredukować ten dysonans, by móc normalnie funkcjonować. To właśnie ten mechanizm w głównej mierze odpowiada za mięsny paradoks.
Różne sposoby
Strategie redukcji dysonansu poznawczego mogą mieć bezpośredni i wyraźny charakter. To np. zaprzeczanie statusowi moralnemu lub inteligencji zwierząt, możliwości odczuwania przez nie bólu, popieranie hierarchii, w której ludzie stawiani są wyżej, uzasadnianie spożycia mięsa względami zdrowotnymi lub kulturowymi. Są też strategie, które sprawiają, że takie uzasadnienia stają się niepotrzebne. Takim procesem jest np. oddzielenie mięsa od jego zwierzęcego pochodzenia w wyniku dysocjacji.
Aby uzasadnić spożycie mięsa, kobiety w większym stopniu opierają się na tzw. strategiach pośrednich takich jak wspomniana dysocjacja, podczas gdy mężczyźni bardziej polegają na zaprzeczaniu zwierzęcemu bólowi, uzasadnieniom zdrowotnym czy argumentom na rzecz dominacji człowieka. Większość kobiet jest bardziej empatyczna (co potwierdzają badania, z których wynika, że około 75 proc. działań na rzecz zwierząt podejmują kobiety), co utrudnia redukcję dysonansu poznawczego.
Wśród strategii bezpośrednich, stosowanych częściej przez mężczyzn, znajdziemy hierarchiczne przekonania o wyższości człowieka nad zwierzętami i udowadnianie, że inne istoty nie czują bólu ani strachu. Kolejne sposoby myślenia oparte są na normach społecznych czy klasyfikowaniu zwierząt hodowlanych jako mniej istotnych moralnie w porównaniu z innymi gatunkami, takimi jak zwierzęta domowe. Co ciekawe, z badań wynika, że mięsożercy chętnie wybierają podrzucane im w ankietach wytłumaczenia dla jedzenia mięsa pomagające redukować dysonans poznawczy. Ciężar odpowiedzialności zdejmują z nich także normy kulturowe, czyli to, że jedzenie mięsa to tradycja i jest tak od zawsze, a także akceptacja społeczna dla takiego zachowania.
Warto wspomnieć, że dysocjacja nie tyle łagodzi dysonans poznawczy, ile zapobiega jego powstawaniu. Jest mechanizmem obronnym, który umożliwia uniknięcie bolesnych lub trudnych do zniesienia emocji lub doświadczeń. W XXI w. w krajach Zachodu dysocjacja nie jest trudna, bo większość ludzi nigdy nie widziała na żywo świni, nie przebywała w towarzystwie krowy czy kury, nie mówiąc już o udziale w uboju, przygotowaniu lub przetwarzaniu mięsa przed jego spożyciem, a to właśnie na tym etapie odbywa się prawdziwe oddzielenie mięsa od czującej istoty – odcięcie głowy usunięcie wnętrzności, , oskórowanie lub oskubanie z piór i wreszcie pocięcie na kawałki pozbawia mięso typowych zewnętrznych cech zwierzęcia. W efekcie konsument otrzymuje starannie zapakowane, gotowe do przyrządzenia kawałki, które nie przypominają żadnej czującej istoty.
Język w służbie zwyczajom
Jedną z technik dysocjacyjnych jest język, jakim mówi się o mięsie. Nie jest przecież ono ciałami czy zwłokami zwierząt ani nawet ich mięśniami, lecz właśnie mięsem. To część mechanizmu ukrywania jego pochodzenia. W języku polskim, podobnie jak w angielskim, martwe zwierzęta przygotowane jako żywność określa się odpowiednikami terminów wprowadzonymi pierwotnie przez francuskojęzycznych Normanów: wieprzowina (nie świnia), wołowina (nie krowa) i cielęcina (nie cielę). Słowa takie jak burger, kiełbasa czy bekon jeszcze bardziej oddalają te produkty od zwierząt, z których są zrobione. Dookreślanie słowami „kawałek” czy „porcja” dodatkowo pozbawia mięso związku z żywą i czującą istotą.
Potwierdzenia, że to działa, nie trzeba szukać daleko. Nieprzetworzony produkt, taki jak stek, większość konsumentów postrzega jako mięso, ale już kiełbasy czy pasztety przez niektórych nie są uznawane za mięso i wręcz pomijane w deklaracjach częstotliwości jego spożywania.
Badania
Jonas Kunst i Sigrid Hohle w 2016 r. wykazali, że obróbka mięsa i usuwanie jego cech zwierzęcych (np. głowy) ułatwiało dysocjację, prowadząc tym samym do zmniejszenia wstrętu i empatii do zabitego zwierzęcia oraz większej chęci do zjedzenia takiego produktu. Z kolei uwydatnienie w menu związku zwierzę – mięso poprzez pokazanie żywego zwierzęcia obok dania mięsnego lub odstąpienie od eufemizmów (wpisanie np. „krowa” zamiast „wołowina”) zmniejszyło dysocjację. To z kolei powodowało większą chęć wyboru z menu dania wegetariańskiego.
Z przywołanych badań wynika, że to właśnie dysocjacja utrzymuje spożycie mięsa na bardzo wysokim poziomie, ponieważ tłumi w równym stopniu empatię i wstręt, odpowiadające za rezygnację z konsumpcji. Przemysł mięsny ze swoją ofertą wysoko przetworzonych produktów, pozbawionych cech zewnętrznych zwierzęcia, doskonale to wykorzystuje.
Podatne na dysocjację stają się głównie kobiety mieszkające w miastach. Wykazują większe niż mężczyźni napięcie związane z myślą o zabijaniu zwierząt w celu ich zjedzenia. W związku z tym preferują produkty mięsne, które nie mają cech pochodzenia zwierzęcego. Kobiety zdecydowanie unikają też wszelkich informacji podkreślających związek mięsa ze zwierzętami.
Głos większości
Z innych badań wynika, że rezygnacja z mięsa może być uważana za złamanie powszechnie obowiązującej normy, zwłaszcza kiedy zmiana diety ma podłoże moralne. To stwarza realne zagrożenie dla spójności danej grupy społecznej (przynajmniej w jej opinii). Z prac Cary MacInnis i Gordona Hodsona przeprowadzonych w 2017 r. wynika, że aby sobie z tym poradzić, wszystkożercy zaciekle dyskredytują wegan i robią to skutecznie: wiele osób rozważających przejście na dietę bezmięsną obawia się stygmatyzacji i w konsekwencji rezygnuje ze zmiany.
W 2020 r. Lauren Camilleri, Peter Gill i Andrew Jago zaproponowali koncepcję, zgodnie z którą dystans moralny może pomóc wyjaśnić związek między empatią wobec zwierząt a konsumpcją mięsa. Mechanizm ten nie pomaga jednak wszystkim mięsożercom. Jak wynika z badań, tylko niska empatia w stosunku do zwierząt jest powiązana z mniejszymi wyrzutami sumienia w stosunku do zwierząt i większym spożyciem mięsa. Wyższa empatia natomiast wiąże się z mniejszymi tendencjami do zaprzeczania cierpieniu zwierząt oraz uchylaniem się od odpowiedzialności za skutki jedzenia mięsa. Strategie moralnego wycofania się pomagają ludziom poradzić sobie z paradoksem mięsa jedynie na krótką metę. Naukowcy są zgodni, że jedynym sposobem na osiągnięcie spójności poznawczej w dłuższej perspektywie jest unikanie jedzenia mięsa.
Pierwotny afekt
Metaanaliza 155 badań z 2017 r. wykazała, że skłonność do jedzenia mięsa najsilniej wiąże się z dysonansem poznawczym i emocjami, m.in. empatią, czyli emocjonalnym stanem niepokoju, wywołanym cierpieniem zwierzęcia. Ma to poparcie w badaniach neuroobrazowych: wegetarianie i weganie, oglądając obrazy zwierząt w doznających bólu, wykazują większą aktywność w obszarach mózgu związanych z empatią niż osoby jedzące mięso.
Naukowcy zbadali też to, jak ludzie przezwyciężają tendencję do usprawiedliwiania swoich zachowań żywieniowych, czyli jak rezygnują z mięsa i wychodzą z mięsnego paradoksu. Okazuje się, że głównym czynnikiem jest wstręt, który ma swoje źródło w bardzo starym mechanizmie ochronnym pomagającym unikać chorób i zatrucia. Z czasem jednak ten atawistyczny wstręt ewoluował i dziś może być wywołany nie tylko prze bodźce fizyczne, lecz także przez sytuacje społeczne (np. obserwacja kradzieży, kłamstwa lub oszustwa). Mechanizm ten obejmuje również zwierzęta. W 2017 r. zbadali go Roger Giner-Sorolla i Hanah Chapman, wykazując że bycie świadkiem okrucieństwa wobec zwierząt wywołuje u ludzi wstręt. Również samo pomyślenie o braku dobrostanu zwierząt hodowlanych może wywołać u człowieka tę trudną emocję, a stąd już jeden krok do połączenia tego wstrętu z mięsnym posiłkiem.
Skuteczność działań
Aktywiści walczący o prawa zwierząt często próbują wpływać na postawy konsumentów poprzez szokujące kampanie informacyjne, skupiają się na tekstach i obrazach budzących skrajne emocje. Rzadziej stawiają na dane statystyczne dotyczące branży mięsnej. Okazuje się, że taka taktyka przynosi ograniczone skutki.
Drastyczne kampanie mają na celu zwiększenie poczucia winy wywołanego spożyciem mięsa. Jak się okazuje, strategia ta może być skuteczna jedynie w przypadku konsumentów otwartych na zmianę diety, ale będzie nieefektywna lub nawet przynosząca efekt przeciwny do zamierzonego w przypadku ludzi podatnych na samooszukiwanie się. Osoby, które tkwią w mięsnym paradoksie, podświadomie zaprzeczają informacjom o cierpieniu zwierząt hodowanych na mięso, bo nie chcą czuć się odpowiedzialni za krzywdę innych istot przez to, co mają na talerzu. W rezultacie taktyka epatowania cierpieniem zwierząt w większości wypadków nie wpływa na realną zmianę postaw wszystkożerców.
Po prostu obrazy okrutnej produkcji przemysłowej mięsa zmuszają ich do jeszcze mocniejszego zaangażowania się w proces samooszukiwania i np. deklaracji, że na cierpienie zwierząt wpływa łączna, globalna konsumpcja, a nie działania jednostek.
Wpływ ekonomii
Producenci mięsa potrafią dobrze wykorzystywać skłonności naszego umysłu do utrzymania, a nawet podnoszenia sprzedaży mięsa. A czy można ich użyć do zmiany na rzecz zwierząt? Dysonans poznawczy ulega przecież redukcji, gdy alternatywne wybory nie są uważane za tak atrakcyjne jak ten bieżący, powodujący niespójność. Dlatego naukowcy wskazują, że należy podnosić atrakcyjność alternatyw mięsa, by ich odrzucenie nie było psychologicznie takie łatwe. Dodatkowo konsumenci stają się mniej zainteresowani tradycyjnym mięsem, gdy jego cena rośnie. Już dziś można przewidzieć, że w dłuższej perspektywie koszty produkcji mięsa z probówki będą niższe od kosztów produkcji mięsa ze zwierząt. Pierwszy burger z laboratorium w 2013 r. kosztował 325 tys. dol. Osiem lat później izraelska firma Future Meat Technologies ogłosiła, że jest w stanie wyprodukować 110 g odpowiednika piersi kurczaka za mniej niż 4 dol. Jeśli innowacje, takie jak białka roślinne czy mięso laboratoryjne, staną się w przyszłości niedrogim substytutem, konsumenci będą mogli wybierać pomiędzy „mięsem” wyprodukowanym z udziałem zwierząt a tym bez nich. Wymiar moralny mógłby być zatem jednym z głównych determinantów tej decyzji, pod warunkiem, że ceny obu produktów będą podobne.
Tekst: Anna Plaszczyk
Tekst ukazał się w numerze 5/2-24 Magazynu VEGE