Kiedy nasz świat robi się coraz mniej przewidywalny, potrzebujemy jakichś stałych. Przynajmniej ja potrzebuję. I pewnie nie jestem sam, zaryzykuję nawet twierdzenie, że wymagamy tego jako gatunek. Oswojonej przestrzeni, powtarzalnych czynności, jakiegoś rytmu.
Możemy szukać wrażeń, zwiedzać dalekie miejsca, nie mieć nic wspólnego z chrześcijaństwem, a i tak większość ludzi z naszego kręgu kulturowego w grudniu poczuje, że czas szykować się na coś niezwykłego. Nie chodzi mi ani o „urodziny Boga”, ani nawet o zsekularyzowany „dzień, który rok nam składa w darze” (osobiście nie znoszę piosenki, do której tu nawiązuję, ale wiem, że wielu Polaków wciąż za nią przepada).
Prawie każdy coś jednak w tych „świętach zimowych” – jak się je coraz częściej nazywa na Zachodzie, żeby nie wykluczać ludzi innych wyznań lub całkiem bezwyznaniowych – dla siebie znajduje. Nawet ten wykańczający czas przygotowań (naprawdę nie ma obowiązku patroszenia każdej szafki, by ją umyć i na powrót zapełnić!) jest jakiś inny, niż gdyby przypadał, powiedzmy, na październik.
Myślę, że warto ten czas wykorzystać, choć niekoniecznie na sprzątanie. Na bycie z tymi, na których nam zależy i którym zależy na nas. Ponadgatunkowo też. I na złapanie oddechu. To taki przerywnik w codzienności, doroczny przystanek, który cywilizacja dała nam pośród biegu, do którego zwykle nas zmusza. Wykorzystajcie go tak, jak lubicie najbardziej, ale nie zmarnujcie.
Żebyście nie musieli czekać cały rok na następny raz. Życzę Wam niekoniecznie wesołych, ale na pewno dobrych świąt. I lepszego roku 2024. Czy wierzę, że będzie lepszy, to zupełnie inna sprawa.
- Tekst: Maciej Weryński
- Tekst ukazał się w numerze 12-01/2023-2024 Magazynu VEGE