Marzenia o budowaniu społeczności na własnych zasadach zyskują coraz większą popularność. Skoro tak opornie idzie nam zmiana globalnego systemu, to przynajmniej chcemy mieć wpływ na nasze najbliższe otoczenie. Tyle że to także bywa ryzykowne.
Ponieważ określenie „komuna” budzi nieprzyjemne skojarzenia, zwłaszcza w krajach, które wyszły z realnego socjalizmu, dziś mówi się raczej „społeczność intencjonalna”. W starożytności takie wspólnoty tworzyli esseńczycy, w średniowieczu katarowie, waldensi, begardzi i beginki, w nowożytności szejkersi, amisze i bracia morawscy, w XIX w. oneidianie (to ich lider John Humprey Noyes ukuł termin „wolna miłość”), owenici i fourieryści. Prawdziwy rozkwit ruchu komunitarnego to jednak lata 60. XX w. Jak pisze Urszula Jabłońska w reportażu „Światy wzniesiemy nowe”, komuny w tym czasie „były tak różne, jak to tylko możliwe – anarchistyczne, religijne, ekologiczne, terapeutyczne”.