Wracamy po króciutkiej przerwie. Tak naprawdę byliśmy tu przez całe lato i mogliśmy obserwować kolejne odsłony tradycyjnej już narodowej dyskusji klimatologicznej pod hasłem „Czuję, więc wiem”.
Jest gorąco? „A kto by nie chciał, żeby latem było ciepło. A w ogóle to może dożyjemy uprawy drzew oliwnych w Polsce. Super”. Nie padało przez wiele dni? „Nareszcie wakacje, jak się patrzy”. Przeszła burza z gradem i deszczem tak ulewnym, że podtopiło całą okolicę? „Leje, więc nie ma suszy”. Połamało przy okazji drzewa? „Od dawna mówiliśmy, że trzeba wyciąć, bo niebezpieczne”. I tak dalej. Zdaje się, że się przyzwyczajamy do kolejnych plag, z którymi musimy żyć.
Pandemia koronawirusa zniknęła z większości przekazów – i ze świadomości dużej części Polaków z rządem i resortem zdrowia na czele – wraz z wybuchem wojny w Ukrainie. Oczywiście wiedzieliśmy, że nie zniknęła naprawdę, tylko był nowy problem. Wojna trwa, ale w naszych mózgach zaczęło już brakować na nią miejsca. Przyzwyczailiśmy się. Teraz większość z nas przypomina sobie o niej, kiedy okazuje się, że cukier drogi albo że nie ma węgla.
A skoro już o nim mowa, okazuje się, że deklarowana przez ostatnie lata polityka (pomińmy, jak wyglądało jej wprowadzanie w praktyce) dekarbonizacji jest już w zasadzie nieaktualna. Będzie znów można palić, komu czym pasuje. Tym sposobem zatoczymy koło i za rok znów będziemy mogli się cieszyć, że temperatury jak nad Morzem Śródziemnym. I za parę lat. Aż przestaniemy, ale będzie za późno.
- Tekst: Maciej Weryński
- Tekst ukazał się w numerze 9/2022 Magazynu VEGE