Łąka pod pierzyną rosy lśni w słońcu niczym lustro, trawa mieni się wszystkimi odcieniami białego złota. Połacie rozmigotanych klejnotów nie pozwalają oderwać oczu od swojego piękna. W środek tego sielankowego pejzażu wpada mój pies.
Biega jak szalony w kółko, w lewo, w prawo, przystaje – nasłuchuje, turla się, znowu biegnie, unik w lewo i znowu na oślep przed siebie. Zawraca, biegnie do mnie z uśmiechem stąd aż po horyzont, w ostatniej chwili unik w prawo i znowu fikołek i drugi i trzeci. I tak przez kilka minut, zatracony w radości życia, rozpryskuje miliony kropelek na wszystkie strony, uwalniając ukryte w nich światło, a żadna z nich nie lśni tak samo, bo każda jest niepowtarzalna.
Nad łąką unosi się delikatna zorza. Srebrny pyłek migocze czarodziejsko bielą i nadaje łące nieziemskości. Nieskazitelny błękit nieba tylko gdzieniegdzie zdobi puchata chmurka przypominająca fruwającą owieczkę. O, a tamta to jakby ławica ryb powoli płynąca przed siebie. A tam czapka smerfa! Zamykam oczy i wciągam w płuca rześkie powietrze. Wydycham je powoli… powoli… powoli… delektuję się jego aromatem będącym mieszanką świeżej trawy, koniczyny, chłodnej wody, melisy, wilgotnej gleby i ukrytego w niej życia. Kręci mi się w głowie, czuję się lekka i dziwnie beztroska.
Tymczasem pies dalej wywija fikołki, zlizuje wilgoć z delikatnych źdźbeł, tarza się w nich, po czym nieruchomieje. Patrzy na mnie z fikuśnie wywieszonym różowym językiem. Jego oczy tryskają ta jedyną w swoim rodzaju psią radością i lśnią oślepiającą miłością do życia jak lśni kropelka rosy, całowana promieniem słońca. Ale zaczekaj… co to? Skąd nagle tyle tej rosy w moich oczach?
- Tekst: Amanda Musch
- Amanda Musch: Pracuje i mieszka we Wrocławiu. Po godzinach działaczka na rzecz praw zwierząt i ochrony przyrody, publicystka, poetka, weganka, mól książkowy. Pasjonatka ruchu na świeżym powietrzu i szerzenia filozofii glebokiej ekologii.