Pociąg relacji Wrocław–Opole. Naprzeciwko mnie siada pani z kołnierzem z lisiego futra.
Robi mi się gorąco. Powietrze jakby ze mnie uchodzi. Jak…? Pod powiekami czuję wzbierające łzy, więc szybko je zamykam. Wyobrażam sobie tego Lisa jak biegnie przez las.
Piękny. Wolny. Żywy!
Widzę jak jego wspaniałe rude futro miga między drzewami. Widzę jak wybiega na polanę. Robi radosnego fikołka w wysokiej, gęstej i soczystej trawie. Przez chwilę delektuje się ciepłymi promieniami słońca. Ziewa szeroko. Jego sierść lśni oślepiającym kalejdoskopem barw. Przewraca się na plecach w lewo i prawo i znowu zastyga w bezruchu, wystawiając ku słońcu śnieżnobiały brzuch.
Czuję jak wymyka mi się łza, spływa po policzku i spada. Nie chcę jeszcze opuszczać lasu. Zaciskam mocniej powieki.
Lis zrywa się na nogi, węszy przez chwilę i wbiega między drzewa. Nie jest sam. Między drzewami czeka na niego drugi rudy cień. Może brat. Może rodzic. A może partner. Dalej biegną razem. Radosne. Pełne życia. Bezbronne. Dzikie. Prawdziwe.
Otwieram oczy i mój wzrok pada na martwy rudy kołnierz.
Tekst: Amanda Musch