Powinno być o świętach. Albo o budzeniu się natury po zimie, w końcu to kwiecień. Po jakiej znowu zimie? Jeśli mamy na myśli tę kalendarzową, czyli czas od 22 grudnia do 21 marca, to owszem, była. No i dzień był krótszy od nocy, jak się należy. Czy to, co mieliśmy za oknem, zasługuje na dumną nazwę zimy, to inna sprawa. Pomyślicie, że to kolejne sentymentalne westchnienie starszego pana za czasami młodości („oh, jakież to wtedy zimy bywały, zaczynały się w listopadzie z przytupem i trwały do końca marca, a -20 st. C nikogo nie dziwiło!”).