Gra toczy się o najwyższą stawkę – o przetrwanie. Wyrzeczenia – takie jak używanie wielorazowej torby, gaszenie światła i oszczędzanie wody – nie powinny być dla ludzkości problemem w obliczu klimatycznej katastrofy, na której progu stoimy.
W Ameryce ekolodzy od samego początku mieli pod górkę, stając przed koniecznością edukowania obywateli w kwestii tak abstrakcyjnej i w którą tak trudno uwierzyć, a także musząc stawić czoła ogromnemu oporowi ze strony przemysłu wydobywczego, jak również – po krótkim okresie ponadpartyjnej współpracy – ze strony większości polityków. Jak działacze ekologiczni mogą spodziewać się zainicjowania dyskusji, która podważa fundamentalne aspekty naszej osobistej, rodzinnej i kulturowej tożsamości, jeśli strawili dziesięciolecia, próbując przekonać opinię publiczną, że wydobywanie węgla i spalanie go doprowadza do zmian klimatu, a ludzie i tak wybierają prezydenta, który nazwał globalne ocieplenie „chińską mistyfikacją”? Niektóre organizacje i osoby publiczne obawiają się utraty rozgłosu i wsparcia, na które tak ciężko pracowały. Niektóre obawiają się oskarżeń o hipokryzję. Istnieją też obawy, że odwrócenie uwagi od paliw kopalnych zaszkodzi wieloletnim zmaganiom z potęgą międzynarodowych koncernów naftowych.