Oszaleliśmy na swoim punkcie. Zrobiliśmy z siebie religię i kompletnie straciliśmy rozum. Każdą tylko najmniejszą krytykę traktujemy jako atak najwyższej rangi, reagujemy nieproporcjonalnym i żałosnym oburzeniem.
„Człowiek pogryziony przez psa!“, „Tygrys zaatakował swojego opiekuna (czyt. strażnika trzymającego w niewoli) w zoo!“, „Rekin ludojad!“.
Kompletnie straciliśmy umiejętność autoironii i dystansu do samego siebie jako jednego z wielu gatunków zamieszkujących planetę. To smutne i płodne w negatywnych skutkach dla otaczającego nas świata, co obecnie odczuwamy na własnej skórze.
Epidemia koronawirusa, która od początku roku rządzi całym ludzkim światem, pozwala zauważyć (jeżeli się chce to dostrzec), kim naprawdę jesteśmy. Nasze skóry stały się jeszcze cieńsze, jeszcze bardziej skupiamy się tylko na sobie, jeszcze bardziej udaje nam się zapomnieć (co jest w rzeczy samej oszałamiające, bo wydawałoby się, że już bardziej się nie da), że nie jesteśmy tutaj sami – wokół nas istnieje świat, którego decydujemy się nie zauważać, bo tak jest wygodniej. Kult człowieka osiągnął już taki poziom, że nawet (uzasadnione) pytania typu; „Dlaczego nie rozmawiamy o katastrofie klimatycznej tak samo jak o koronawirusie?“ spotykają się z niezrozumiałym oburzeniem i komentarzami: „Czy autor nie uważa, że takie pytanie jest nieodpowiednie?“.
Rzeczywiście, bardzo nieodpowiednie. Jak śmiemy spychać człowieka na drugi plan! Zresztą lektura komentarzy pod wspomnianym przeze mnie artykułem bardzo otwiera oczy. Koronawirus dotyczy tylko nas, ludzi, a katastrofa klimatyczna jak na razie dotyka „tylko“ zwierzęta i jakieś tam dalekie kraje, więc nie trzeba się przejmować. I po co o nich rozmawiać? To my, MY (oczywiście ludzie biali, z tak zwanych “rozwiniętych krajów”), jesteśmy najważniejsi. Będziemy się martwić, jak już będzie nam się palił próg. Ciekawe kto wtedy będzie temu winny? Jaką sobie znajdziemy ofiarę? Bo przecież wszystko wokół będzie już wymordowane: dziki, bobry, losie, wilki, gołębie, gęsi… kto następny? Czy w końcu ktoś wypowie te słowa, że „to my sami jesteśmy sobie winni“? Gdyby człowiek nie wpadł na pomysł, ze jedzenie innych stworzeń jest słuszne, nieodzowne i mądre, nie mielibyśmy teraz epidemii wirusa. Dwie panie bijące się o zwłoki kaczki przy lodówkach jednego z supermarketów (ta kaczka powinna sobie leżeć w wiosennej trawie, nie w lodówce) do tych wniosków nie doszły – tak jak ogromna większość z nas. Tak bardzo jesteśmy zadufani w sobie, i tak bardzo pewni swojej słuszności, że do końca będziemy jej bronić, poza granice absurdu (już i tak przekroczone). Zapomnieliśmy co to pokora i w trybie pilnym musimy na nowo się jej nauczyć.
Jak to możliwe, że potrafimy godzinami użalać się nad sobą z powodu kwarantanny, a jednocześnie nadal nie dostrzegamy sytuacji miliona zwierząt, które skazujemy na życie za kratkami? My w czasie kwarantanny nadal jesteśmy wolni: chcemy poleżeć na brzuchu – leżymy na brzuchu; chcemy zrobić sobie kąpiel – robimy sobie kąpiel, chcemy poczytać – czytamy. Czy taka krowa, świnia, kura, lis, pies na łańcuchu, słoń w zoo, mają taką możliwość? Świnia matka, upchnięta w klatce tak ciasnej, że nie może nawet obrócić się na drugi bok, ma wygodniej? Dlaczego nie potrafimy tego dostrzec? To jest dla mnie niepojęte. Konieczność pozostania parę dni w domu (gdzie jest ciepło, sucho, a lodówka pełna) nie wydaje się strasznym cierpieniem. Wnioskuję, że kura, którą wspaniałomyślnie skazaliśmy na życie w klatce wielkości kartki A4 ma lepiej? Rozumiem, że ona nie wariuje? Nie dłuży jej się dzień, nie dostaje fioła, bo nie może nawet rozprostować skrzydeł czy nóg? Rozumiem, że my, siedzący na wygodnych kanapach w mieszkaniach 40 razy większych od jej klatki, mamy gorzej? Rozumiem, że pies, całe swoje życie uwiązany na metrowym łańcuchu (jak nakazuje tradycja polska), ma lepiej?
Nawet to już do nas nie dociera! Zatraciliśmy się w pogoni za papierem toaletowym, mąką i musztardą. Topimy się już w miłości własnej i jeszcze nie widzimy skutków.
A to, co stało się przyczyną epidemii, trwa w najlepsze: nadal jemy mięso, rzeźnie nadal działają, apetyt na ciała martwych zwierząt nie maleje i co gorsza, niewiele się o tym mówi! A tymczasem te zwierzęta, których ciała mają być przerobione na kiełbasy i kotlety dla nas, dalej jadą tirami, stoją godzinami i dniami na zamkniętych granicach – bez wody i bez pożywienia, bez możliwości odpoczynku, w swoich odchodach, wystraszone, pozostawione same sobie. Zapomniane przez nas w pogoni za papierem toaletowym… Wnioskuję, że one mają lepiej od nas “zamkniętych” w naszych wygodnych, ciepłych mieszkaniach? Media jakoś nie prześcigają się w informowaniu nas o losie tych zwierząt.
“Książę Karol zarażony!” – gruchnęło ze wszystkich kanałów, nie ma nawet szans przed tym uciec, a szczerze powiedziawszy nic mnie to niewiele mnie to obchodzi. Niestety wirusy mają w nosie, czy ktoś jest bogaty, sławny, biedny czy brzydki, albo czy jest tak zwanym “księciem”. Nadal jesteśmy dzieleni na lepszych i gorszych, na ważniejszych i mniej ważnych. Informacja o chorobie jakiegoś aktora jest bardziej klikalna od informacji o zwierzętach umierających na granicach z pragnienia, wyziębienia i głodu – a przecież to przez nas one tam stoją i umierają z pragnienia, wyziębienie i głodu! Dobrowolnie się tam nie ustawiły.
Nie wiem już sama, co musiałoby się stać, żebyśmy w końcu ocknęli się z tego religijnego samouwielbienia. Może dzięki koronawirusowi nieco się zastanowimy nad skamieniałym status quo, i ktoś w końcu powie: “Hej, nie możemy już iść przed siebie tak jak dotychczas. To droga donikąd”. Ale pewnie tak nie będzie,
Prawda jest taka, że Matka Ziemią jakoś musi sobie z nami radzić, musi się jakoś przed nami bronić. Człowiek myślał sobie, że wszystkie jego działania obejdą się bez konsekwencji, że bezkarnie będzie, jak dotychczas, „czynił sobie ziemię poddaną“, jak nakazuje tradycja i wszystko jakoś tam zawsze będzie dobrze. Wystarczy myśleć pozytywnie, a wszystko będzie all right! Niedźwiedzie polarne tracą swój dom? Ptaki nie mają gdzie zakładać gniazd, ani czym wykarmić dzieci, bo wycinamy i trujemy wszystko jak leci? “Niech się jakoś dostosują”. Szkoda, że nie potrafimy tej zasady zastosować do siebie. Szkoda, że my, w obliczu jakiejkolwiek zmiany (dajmy na to, braku prądu na pół godziny), nie potrafimy po prostu się dostosować, ale lamentujemy i głośno żądamy pomocy. Pół godziny braku prądu nie jest tragedią, a mimo wszystko takie newsy trafiają do serwisów informacyjnych. Serio?
Szczęście w nieszczęściu, że koronawirus dotyczy tylko ludzi. Strach pomyśleć, co by się działo, gdyby chorowały na niego również zwierzęta. Pewnie wtedy wyzwoliłyby się pokłady „człowieczeństwa“, o których nie chcemy nawet wiedzieć.
- Tekst: Amanda Musch
- Amanda Musch – Pracuje i mieszka we Wrocławiu. Po godzinach działaczka na rzecz praw zwierząt i ochrony przyrody, publicystka, poetka, weganka, mól książkowy. Pasjonatka ruchu na świeżym powietrzu i szerzenia filozofii glębokiej ekologii.