Strata boli. Nieważne, czy chodzi o człowieka czy o zwierzę. O tym właśnie jest fragment książki „Opowieści z głębi miasta” Shauna Tana, wyd. Kultura Gniewu.
Pierwszy naklejony w pośpiechu plakat zauważyła na witrynie samoobsługowej pralni. „ZGUBA: szaro-biały kot, bez obroży, reaguje na imię Kapitan Pluszak, dla znalazcy nagroda”. Drugi przed supermarketem: „Makbet ZAGINĄŁ! Bardzo przyjacielski, kochany członek naszej rodziny”. Kolejny na bramie przedszkola dwie przecznice dalej: „Widzieliście może naszego Jonasza? Zaginął we wtorek. Prosimy o pomoc!”. I na urzędzie pracy: „ZAGINĄŁ KOT. Bardzo duży. Imię Ling Ling”.
I kolejne: „Kocimiętka”, „Yoshi”, „Fasolka”, „Amadeusz”, „Król Ziemniak”, „Heinz”, „Moby Dick”, „Mustafa”.
Tyle zaginionych kotów. Gdzie mogły się wszystkie podziać? Po krótkim czasie przestała patrzeć, zwłaszcza na te ziarniste, kiepsko wykadrowane i niedoświetlone zdjęcia – kosztowało ją to zbyt wiele po tym, co stało się z jej własnym kotem. Biedny Kuterek. Oglądał z nimi na kanapie telewizję, bezwzględnie każdego wieczoru, przez godzinę, po czym pędził z jakąś pilną sprawą na schody pożarowe. Z wyjątkiem tego jednego razu, dwa tygodnie temu, gdy wszedł do pokoju powoli, apatycznie, a następnie zwinął się w kłębek i nie ruszył z miejsca przez całą noc. Następnego ranka jego ciało było już sztywne i zimne. Ten uderzający fakt nie mieścił się w głowie. Zupełnie jakby Kuterek wyślizgnął się w nocy, pozostawiając na kanapie tę kukłę, wypchanego uzurpatora, ciężką i niezgrabną bryłę jakiegoś innego kota.
Było to druzgocące z wielu powodów. Choćby dlatego, że Kuterek był, zdaniem jej córeczki, najwspanialszym kotem na świecie. W obliczu braku jakichkolwiek innych przyjaciół kochała to zwierzę jak brata. Teraz płakała przy śniadaniu i przy kolacji, a także na widok każdego zdjęcia kota, zwłaszcza prążkowanego. A mimo to, gdy mijały ręka w rękę kolejny plakat z zaginionym kotem, dziewczynka zrobiła przerwę w szlochaniu, by przyjrzeć mu się bardzo uważnie i zaobserwować zupełnie oczywisty i niesentymentalny fakt, który jakimś cudem umknął jej matce.
– Teraz wiemy, dokąd szedł Kuterek, gdy wychodził z domu – powiedziała, wydmuchując bezceremonialnie nos. – I dlaczego był taki tłusty.
I rzeczywiście, to był on – te same drobne nacięcia na obu uszach, ten sam brakujący ząb i to wymijające spojrzenie, którym zawsze witał obiektyw aparatu. Pochowały Kuterka zawiniętego w jego kocyk na jedynym skrawku odsłoniętej ziemi na ich zabetonowanym podwórku – wystarczająco opuszczonym, by mogły bez stresu wykopać grób kuchenną chochlą. Stojąc ramię w ramię, czytając spisane kredką mowy pogrzebowe i przyozdabiając miejsce pochówku drobiazgami – jego ulubioną piłką, jego myszką, jego srebrną miską – nie mogły oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie do końca takie, jakie być powinno. Zupełnie jakby grzebały jedynie kukłę, a nie faktycznego kota. Matka z frustracją odnotowała, z jakim trudem przychodzi jej płacz. Mimo to otarła oczy, wpatrując się w nierówne warkoczyki swojej córki, gdy ta schyliła się poprawić po raz ostatni kwiaty.
Nie potrafiła sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio płakała. Na pewno na długo, zanim przeprowadziły się do tego odpychającego getta obcych twarzy, zepsutych sprzętów i niemożliwych do zaklasyfikowania zapachów, by rozpocząć „nowe życie” (Boże, jak nienawidziła tego sformułowania). Dawniej łzy płynęły przez jej ciało jak wartka rzeka, zawsze przynosząc ukojenie, ale ten czas minął. Teraz wszystkie rozpływały się w przepastnym, czarnym morzu, na którym jedna mroczna fala goniła drugą; każda gniewnie skłębiona grzywa groziła załamaniem, lecz w ostatniej chwili opadała, robiąc miejsce kolejnemu wezbraniu, kolejnemu powstrzymanemu smagnięciu piany, kolejnej niespełnionej obietnicy zniszczenia. Dlaczego tak bardzo chciała, by ten natłok w końcu runął, raz a dobrze? Zatapiając wszystko, wszystko pochłaniając. Czy ta myśl znaczyła, że jest okropną matką? Była już po prostu tak zmęczona utrzymywaniem się na wodzie.
Córka wiedziała o tych falach. Dzieci wiedzą takie rzeczy. Też widziała je, majaczące w oddali, gdy z mamą stała nad grobem, ale jej nie przyszło do głowy, żeby w tej chwili czegokolwiek chcieć. Myślała wyłącznie o Kuterku.
Pojawił się pewnego wieczoru, wkradając się do ich mieszkania przez okno – ot, kolejna zbłąkana dusza szukająca odrobiny ciepła i czegoś do jedzenia – i zaakceptował zastaną sytuację, jakby zawsze tak było, całkowicie niezainteresowany przeszłością czy przyszłością, bo w świecie kotów takie rzeczy nie istnieją. Była tylko chwila obecna, nieprzerwane tu i teraz: seria słodkich miauknięć, głębokie, szmaragdowe wejrzenie, futrzasty ciężar pod koniec wyczerpującego dnia, wydzielany w mruczących dawkach lek na każdy wyrzut i bolączkę. Od samego początku było wiadomo, że Kuterek nie jest byle kotem. Był stateczkiem holującym ich miarowo przez czarne morze, dzień po dniu.
A teraz nie żył… tak jakby.
- Tekst: Shaun Tan
- Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk, Anna Warso
- Tekst ukazał się w numerze 2/2020 Magazynu VEGE